Moi pradziadkowie i ich potomkowie
Z przekazów starych członków mojej rodziny, moi pradziadkowie to Wojciech i Katarzyna Pilcha. Jednym z ich dzieci była moja babcia Anna,której mężem był Izydor Szypowski. Dziadek Izydor w Głęboczku był organistą, sklepowym, radnym, kasjerem w kasie Stefczyka i agentem, wysyłał szyfkarty za granicę lub wystawiał kogoś do wyjazdu za granicę . Był bardzo uważanym człowiekiem . Pamiętam pobożną babcię, zawsze trzymała w ręku różaniec, a również świetnie gotowała. Moi dziadkowie wychowali troje dzieci, Ludwikę -moją mamę, wujka Józefa i najmłodszą ciocię Wiktorię.
Wujek Józef uczył się na księdza, dziadkowie sprzedali część pola, kupili mu sutannę aby mógł kształcić się się w seminarium duchownym. Józio wkrótce jednak zakochał się i zrezygnował z nauki. Gdy rozpoczęła się wojna, służył w legionach i został ranny od postrzałów, rękę miał amputowaną, nogę niesprawną. Po wojnie pracował jako naczelnik poczty w Głęboczku, a następnie ożenił się i zamieszkał w Starogardzie Szczecińskim wraz ze dwojgiem dzieci.
Ciocia Wiktora była zawsze wesoła a zarazem żyła nieszczęśliwie z mężem Wesołym, urodziła córki Bernadettę i Bronisławę. Po śmierci męża przeprowadziła z dziećmi do Biszczy w powiecie Biłgorajskim.
Mój ojciec Jan Trzciński pochodził z wsi Łanowce i był sierotą, jego rodzice zmarli na tyfus. Wychował go jego stryj Stanisław Trzciński, którego wywieziono na Sybir w 1941 roku, prawdopodobnie wrócił i założył rodzinę, gdzieś w okolicy Poznania.
Ja, moja rodzina i wioskaUrodziłam się 20 czerwca 1923 roku w Głęboczku w powiecie Borszczów w woj. Tarnopol była to jeszcze Polska.
Wieś Głęboczek była duża, piękna i wesoła, Był duży kościół i cerkiew, szkoła polska , szkoła ukraińska, dom Ludowy, gmina i posterunek policji. Było 6 ulic, 3 polskie zamieszkałe przez Polaków i 3 ukraińskie zamieszkałe przez Ukraińców. Pop mieszkał między polakami. Ulice polskie to: Mazurówka, Małgosiówka i Batronówka. Na początku Batronówki było probostwo księdza , a naprzeciw stał duży kościół murowany z kamieni i cegieł. Kościół stał na pagórku i z daleka było widać jego wieże. Ulice ukraińskie to Seredyna, środkowa przy tej ulicy stała Cerkiew a po sąsiedzku szkoła polska. Druga ulica Syniawa w poprzek tej ulicy była szosa, a za wioską była tak zwana rogatka, gdzie krzyżowały się drogi do Rumunii od południa i wschód do Rosji , w kierunku zachodnim do Polski. Do granicy rosyjskiej było 30 km i tyle samo do rumuńskiej.na zdjęciu - Bronisława i Zygmunt
Moja mama Ludwika z domu Szypowska wyszła za mąż za Jana Trzcińskiego, mego Ojca. W 1913 roku urodziła się moja starsza siostra Rozalia. Tato wyjechał do Kanady do pracy na zarobek. A w 1914 roku wybuchła I wojna światowa, ojciec był zniewolony na obczyźnie dlatego, że jego ojczyzna była okupowana, było mu bardzo źle. W 1921 roku ojciec wrócił z Kanady zarobił trochę pieniędzy, kupił pole i zaczął budować dom. Dwa lata po powrocie ojca przyszłam na świat. Moje dzieciństwo było smutne, ojciec zaczął chorować na gruźlicę. Mało pamiętam ojca; był ciemnym blondynem i miał ładne układające się włosy, przeżył 42 lata (zmarł 21 lipca 1929 roku), wtedy miałam 7 lat. Rok po śmierci ojca siostra wyszła za mąż za Adama Kwiczaka, pamiętam ich wesele. Na weselu podano makaron z rosołem, bigos, gulasz, barszcz z fasolą, ciast nie piekli ale za to była zapiekanka z makaronu na słodko.
We wrześniu poszłam do szkoły w Głęboczku.Bylam jedynym dzieckiem, które nie miało ojca, koleżanki mi współczuły i nazywały mnie sierotą, było to bardzo żałosne. Siostra Rozalia pomagała mi w nauce. Byłam dobrą uczennicą, miałam dobrą i miłą koleżankę z ławki, Marysię Tkacz. Gdy byłam już w 7- mej klasie moja matka została uderzona przez konia, z tego powodu przerwałam naukę w szkole.
Mama powiedziała, że będzie umierać a ja ze strachu pobiegłam do księdza Pochody, prosiłam o pomoc. Ksiądz dał jej krople na serce i powiedział,że koniecznie trzeba do lekarza, podejrzewał, że ma złamane żebra. Lekarz był w Borszczowie, tam zawieźliśmy ją.Doktor założył jej bandaże i zalecał odpoczynek, żadnego wysiłku. Trwało to całe lato. Musiałam pomagać w polu babci oraz zapracowywać na pomoc u bogatszych gospodarzy.
Wtedy zaczęłam rozumieć, że świat jest niesprawiedliwy, bogatsi wyzyskują biedniejszych.. Tylko żyd i bogacz ma wszędzie prawo, ich dzieci uczyły się i miały wszystko, a biedne nie miały książek, chodziły boso do szkoły.. mama mówiła mi, że u Pana Boga wszyscy są równi.
Wojna
Miałam 16 lat, była to niedziela i moje imieniny, zrobił się popłoch.. rozpoczęła się II wojna światowa. Zabrano chłopców na wojnę, koleżanki rozpaczały.. kilka tygodnie później również w niedzielę nadlatywały samoloty bojowe, jak żurawie lecące ze wschodu na zachód, a we wsi jechały rosyjskie czołgi.. Wojska rosyjskie wkroczyły na teren i zajęły Polskę. Ksiądz uciekł, w kościele nie było kogoś, kto mógł odprawić mszę.. sami się modliliśmy i śpiewaliśmy pieśń..
Matko najświętsza do Serca Twego
Mieczem boleści wskroś przeszytego
Wołamy wszyscy z jękiem, ze łzami
Ucieczko grzesznych, módl się za nami.
Gdzie my o Matko, ach gdzie pójdziemy
I gdzie ratunku szukać będziemy?….
.. i nagle płacz, szloch na cały kościół.. tak to pamiętam. Gdy to śpiewam przypomina mi się ten moment. Była to wielka rozpacz, czuliśmy się opuszczeni przez wszystkich, a nawet przez Boga ale Bóg czuwał i nas doświadczał.
W stanie wojennym, Ukraińcy chcieli wziąć rządy w swoje ręce i chcieli mścić się na Polakach ale im zabroniono, obowiązywała dyscyplina Stalinowska, we wiosce przebywali żołnierze, był spokój. Za wioską stacjonowały wojska rosyjskie i całe pole przerobiono na lotnisko. Wojsko ruszyło na zachód, kilka tygodni później część z nich wróciło, zadomowili się i rządzili. Powstała tzw. Sili-rada na miejsce wójta powołano rosyjskiego naczelnika. Sili-rada mieściła się w pałacu rządcy księcia Sapiehy. Codziennie wyznaczali kolejką do Silirady na posłańca, trzeba było roznosić różne dokumenty. Wieczorem ludzie z 10ciu domów zbierali się do jednego domu i tam kazano czytać Konstytucję Związku Radzieckiego pisaną po rosyjsku. Znałam język rosyjski i czytałam na głos, od czasu do czasu pod oknami domu kontrolowała milicja, czy ludzie nie politykują. Młyny były zamknięte, trzeba było samemu mleć na żarnach.
W 1940-41 roku sowieci wywieźli na Sybir tych ludzi , którzy sprawowali jakiś urząd m.in. wójtów, policjantów, panów oraz bogatszych gospodarzy.. także wśród nich moich kuzynów. Każdy mógł zabrać nie więcej niż 25 kg bagażu, niektórzy nie wzięli nic.. pod wpływem strachu. Byli wywożeni w wagonach towarowych. Na Sybirze zima była mroźna, były tylko jakieś baraki stare, można było odbudować lub budować ziemianki, jeśli była większa rodzinka. A same wdowy z małymi dziećmi , których mężowie byli w niewoli niemieckiej umarli z głodu i zimna.
W roku 1941 wojna rosyjsko – niemiecka w czerwcu wojska radzieckie bez oporu wycofały się, a wojska niemieckie wkroczyły do naszej wioski. W wojsku niemieckim niektórzy żołnierze byli pochodzenia węgierskiego bo rozmawiali po węgiersku. Był strach, nikt tej mowy nie rozumiał. Niemcy wprowadzili swoje rządy, zaczęła się łapanka na roboty do Niemiec, kontyngenty – trzeba było oddawać zboże, mleko, mięso, kto nie dał ,stracił więcej.
Ukraińcy poczuli się pewnie, zaczęli się mścić się na Polakach, trzeba było się chować, w nocy było gorzej niż w dzień.
W czerwcu skończyłam 18 lat, matka chrzestna wyswatała dla mnie chłopca, którego znałam tylko z widzenia, był to Ludwik Kwiczak starszy ode mnie o 11 lat.Po niezbyt długiej znajomości, w dniu 30 października wzięliśmy ślub. Urządziliśmy ciche wesele, na którym podaliśmy chleb z mąki mielonej na żarnach, mięso ze świni i samogon. Dziewczęta które miały chłopaków wychodziły za nich za mąż, a inne wyjeżdżały na roboty do Niemiec.
Zamieszkałam w domu Ludwika, w pobliżu kościoła przez otwarte okno słuchałam mszy, jeśli była odprawiana w kościele. Byliśmy z Ludwikiem zapisani na roboty do Niemiec i ukrywaliśmy się tak jak i inni przed wywiezieniem, noce trzeba było spędzać w polach, a jak było zimno spaliśmy na strychu nad oborą, aż raz spadłam na krowę.
W 1942 roku Niemcy zarządzili rejestrację chłopów ale nikt nie zgłosił się, wszyscy uciekli do lasu. Ludwik był w domu chory na zapalenie płuc, powiedziałam im, że to tyfus , przyszli sprawdzić ale nie weszli do domu.
Przed naszą wieś Niemcy prowadzili żydów zabranych do niewoli, przykro było patrzeć jak szczuto psami… dużo żydów utonęło w rzece Zbrucz (brak szczegółów).
Żydowskie miasteczko Jeziorzany, pełno handlarzy przeważnie żydzi, można było kupić, sprzedać wszystko.
Jednego wieczoru przyszedł do nas Żyd z naszej wioski z 10-cioletnim chłopcem, który stracił wzrok bo ukrywał się w stercie słomy na pańskim łanie. Nakarmiliśmy i daliśmy chleba do jedzenia, poszli. Ktoś ich zauważył i zawiadomił Niemców, Niemcy przyjechali zabili ich w stercie słomy.
Narzekaliśmy na żydów gdyż nas oszukiwali, również Ukraińcy też ich nie lubili.
W latach dwudziestych była zgoda między Polakami i Ukraińcami nie było między nimi różnicy. W święta polskie można było zobaczyć Ukraińca w kościele, a w święta ukraińskie Polacy też szli do cerkwi.
W okresie przedwojennym i w okresie wojny popi skłócili ludzi i zaczęła się niezgoda o Ukrainę. Dzieciom polskim mówiono w szkole, że mieszkają w Małopolsce i że to jest nasza ojczyzna a dzieciom ukraińskim mówiono że to Ukraina i już dzieci się biły i nikt nie wiedział czyja prawda.
W 1944 roku Niemcy zaczęli się wycofywać na zachód, rozpoczął się front niemiecko – radziecki.
W dniu 21 kwietnia 1944 r./ ponownie do Głęboczka wkroczyły wojska radzieckie, wszędzie ich było dużo i wszystko im było wolno. Żydzi, którzy przeżyli, powychodzili ze schronów, Ukraińcy wzięli rządy w swoje ręce i zorganizowali Powstańczą Armię Ukrainy (UPA), a Polacy cicho siedzieli i modlili się o spokojną noc. Musieliśmy pełnić warty po kilka domów, broniliśmy się przed napadem banderowców, grozili, że nas pomordują.
W maju była mobilizacja do wojska chłopów do 52 roku życia. Pozostał stolarz, kowal, kołodziej do ochrony wsi.
7 maja urodziłam syna, a mąż miał kartę powołania do wojska na 16 maja. 10 maja ochrzciliśmy dziecko i nadaliśmy mu imię Zygmunt.
Polacy byli powołani do wojska, a Ukraińcy poszli w las do Bandery UPA, ażeby napadać na Polaków.
15 maja po południu, przyjechał ksiądz z Jeziorzan by spowiadać tych ,co mają wyjechać na wojnę. Nikt nie przystąpił do komunii, bo chłopi nie byli na czczo, do komunii mieli iść następnego dnia rano. 16 maja ksiądz nie przyjechał do kościoła i chłopcy pojechali na wojnę bez komunii. Wszyscy byliśmy zmartwieni.
Wyszliśmy z domu, szłam z mężem wzdłuż szosą do miejsca gdzie czekały furmanki. A gdy doszliśmy, z rozpaczą żegnałam się z nim, on wsiadł do furmanki wraz z innymi i odjechali. Zostałam sama z malutkim dzieckiem i z nadzieją, że Pan Bóg mnie nie opuści. Otrzymywałam od męża listy z miasta Szuńsk w Rosji , później listy z 3 – ego Pułku Czołgów, który stacjonował w Chełmie. Pod koniec 1944 roku miał jechać na front w kierunku do Lublina, po tym czasie dalszych listów nie otrzymałam.
Po wyjeździe mężczyzn do wojska, dla nas polskich żon, matek i dzieci już spokojnego życia nie było. Bandy z UPA wpadały nocą paliły domy, wioski, mordowali nas, byliśmy przerażeni, ogarniał nas strach to było piekło. Gdy dowiadywaliśmy się o przygotowaniach Ukraińców do napadu na naszą wioską, uciekaliśmy do kościoła i tam nocowaliśmy całą noc, a rano wracaliśmy do swoich domów. I tak przeminęło lato, jesień, UPA nie dawały nam spokoju, baliśmy się codziennie.
Przyszło rozporządzenie o wyjeździe Polaków na zachód i zaczęliśmy się przygotowywać. Pojechałyśmy do Borszczowa tam wypełniałyśmy druki w Polskim Urzędzie Repatriacyjnym jakoś tak się nazywało. Wyjazd był zaplanowany w późniejszym terminie.
12 grudnia 1944 roku, bandy ukraińskie napadły na wieś Łanowce, to wioska rodzinna mego ojca, tam mieszkała moja dalsza rodzina. Bandy UPA mordowali w okropny sposób, wycinali języki, dzieciom obcinali brzuchy, tego dnia zamordowali nie mniej 15 osób, były to kobiety i dzieci. W listopadzie 1944 roku ,zabili ośmiu chłopów pracujących na szosie, pochowano ich następnego dnia w długiej mogile na nowym cmentarzu.
11 stycznia 1945 roku - napad banderowców na wieś Głęboczek. Otoczyli 3 polskie ulice, palili po kolei, każdy dom. Widziałam ich przez szpary w oknie jak szli do naszego domu, okno było zabite deskami tak dla bezpieczeństwa, dom kryty słomą murowany z cegieł glinianych nie wypalonych. W domu 9 osób, ja z synkiem, mama , siostra męża-Józia z półtoraroczną córką Izą i sąsiadka z matką i z dwiema córkami lat 6 i 8.
Dach został zapalony i palił się szybko pomimo dużego śniegu. Pokładłyśmy się na ziemi z obawą bo mogli strzelać przez okno. Zasłaniałyśmy drzwi mokrą płachtą by nie dopuścić dymu ale nie pomagało, brakowało nam powietrza. Żarliwie się modliliśmy wszyscy do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Małe dziewczynki tak się ze mną modliły, że czułam w nich wielką wiarę w to, że Matka Boska nas ocali. Gdy moja matka powiedziała, że moje dziecko się dusi, zareagowałam bez wahania, całkowicie naraziłam siebie na niebezpieczeństwo na to, że mogą strzelać, było mi wszystko jedno. Biegłam w stronę drzwi i otworzyłam je z rygli i zauważyłam, że banderowcy odeszli, wróciłam po swoje dziecko i kazałam wszystkim wyjść na dwór. Dziecko było prawie sztywne ,wyniosłam je na dwór ,otworzyłam mu buzię by mogło oddychać świeżym powietrzem. Uciekaliśmy, by się schować, z dwiema dziewczynkami schowaliśmy się do niepłonącego spichlerza krytego blachą. Tam dalej ratowałam dziecko aż zaczęło oddychać. Zostałyśmy uratowane, ocaliłam ich z Jej Pomocą, Matka Boska dodała mi odwagi. Tak siedzieliśmy do rana, słyszeliśmy tylko nawoływania banderowców do odjazdu. Nie wiedziałam co z mamą i siostrą bo z nami nie wychodziły z domu. Rano zobaczyłam mamę w piwnicy obok domu, podczas ucieczki wyczołgała się z domu do piwnicy. A siostra Józia z córką Izą zamknęły się ponownie w domu i nie dało się otworzyć. Po wejściu do środka spostrzegliśmy Józię nieprzytomną, leżącą przy łóżeczku Izi, która już nie żyła, Józię z sąsiadką wynieśliśmy na dwór i udało się nam ją uratować. Zrozpaczona Józia, córkę Izę z łóżeczkiem zawiozła na cmentarz i tam pochowała.
Jeszcze z tego samego dnia z Borszczowa przyjechało wojsko i stwierdziło, że zostało zabitych tej nocy przez banderowców 60 osób, jedną z nich, młodego chłopaka powiesili na bramie i uśmiercili go bijąc deską z gwoździami.
Ciężko jest mi pisać, przechodzą mnie dreszcze, gdy myślę o tym po 52 latach. Dziękuję Matce Najświętszej ,do dziś odmawiam Pod Twoją Obroną.
Po tych zdarzeniach wójt dał konie i opuszczaliśmy Głęboczek, jechaliśmy do Borszczowa. Nic nam nie pozwolono zabrać, Rosjanie odebrali nam dokumenty ,mówiąc, że to nie potrzebne. 17 stycznia 1945 roku jechaliśmy w wagonie towarowym do ziemi polskiej, bardzo się z tego cieszyliśmy. W jednym wagonie było 4 rodziny ,do ogrzewania wstawiono piecyk i trochę drewna, obsługa pociągu była rosyjska. Jechaliśmy przez 4 dni do Zamościa.
21 stycznia 1945 roku rozładowaliśmy się na rampie na stacji Zamość, przy rampie stał barak, gdzie czekali Ukraińcy na odjazd do Ukrainy. Wszystko przykrył śnieg, mróz, nie było co jeść, pić i nie było gdzie się zagrzać. Czekaliśmy cztery dni, dwa razy dostaliśmy czarną kawę i jeden raz krupnik gęsty. Wysłałam telegram do męża Ludwika na adres jednostki wojskowej ale nie dostałam od niego odpowiedzi. Czytałam tylko stare listy od niego i płakałam.
25 stycznia na saniach zawieziono nas do Tyszowiec (w powiecie Tomaszów Lubelskim) 30 km od Zamościa, w drodze zmarzliśmy, nie mieliśmy już więcej ubrań, tylko wzięliśmy pożyczone kurtki, dziecko zawinęłam w pierzynę i nasłuchiwałam czy oddycha.
Dowiedziałam się, że została ułożona pieśń o naszej wsi, brzmi:
Jedenasty styczeń będziemy pamiętali
Jak do naszej wioski Banderowcy wpadli
Tak nas pobili i pomordowali
Nasze zagrody popiołami stali.
…
O wy Syneżuki, o wy Fedeszyny
My wyjeżdżamy to z waszej przyczyny
My wyjeżdżamy Bóg nam dopomoże
Wy zostaniecie na skaranie Boże..
Całej nie pamiętam, „Syneżuki”, „Fedeszyny” to były nazwiska Banderowców UPA z Głęboczka.
W marcu dostaliśmy dom z siostrą Rozalią w Niedźwiedziej Górze, w tym domku byli jeszcze uciekinierzy z pow. Hrubieszów, którzy również byli prześladowani przez Ukraińców. Ci ludzie pochodzili z miejscowości Stara Wieś okolice Sahryń, którą zamieszkiwali Ukraińcy.
9 maja 1945 roku wojna się skończyła cieszyli się wszyscy, prócz mnie, mój mąż i Ojciec Zygmusia nie powrócił i brak jakiejkolwiek wieści o Ludwiku.
Treść skrócona z pamiętnika Bronisławy Kwiczak (nazwisko rodowe Trzcińska, obecnie Noga). Opracował i zdjęcia dostarczył Zygmunt Kwiczak ( kwiczak@o2.pl ), 2008-04-26.
Źródło: http://www.stankiewicze.com/ludobojstwo/index.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz