niedziela, 30 października 2016

Akcja Wisła

rep. Krzsztof Żuczkowski

Mimo że od akcji „Wisła” upływa już 65 lat, wcale nie wywołuje ona mniej kontrowersji i dyskusji niż dawniej. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że obecnie jest ich więcej niż wtedy, gdy ją przeprowadzano. Mówi o tym na następnych stronach prof. Andrzej Leon Sowa (którego książki polecam), my przypomnijmy wydarzenia, które doprowadziły do akcji, jej przyczyny i przebieg.
Na terenach obecnej Polski południowo-wschodniej od połowy 1944 r. sotnie Ukraińskiej Powstańczej Armii zaczęły zabijać Polaków, stosując wzorce wołyńskie. UPA realizowała polityczne dyrektywy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów „wyczyszczenia” zachodniej Ukrainy z Polaków w imię idei wolnej Ukrainy. OUN i UPA nie zaakceptowały postanowień Wielkiej Trójki, podjętych na konferencjach w Teheranie i Jałcie oraz w Poczdamie, określających powojenny układ granic. Ukraińscy nacjonaliści chcieli na ziemiach Galicji Wschodniej, a więc i na terenach należących do powojennej Polski, utworzyć własną strukturę państwowo-terytorialną – Zakierzoński Kraj. W tym czasie nasiliły się walki między UPA a żołnierzami 1. Armii Wojska Polskiego oraz oddziałami Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. Gdy front wschodni zbliżał się do terenów
II Rzeczypospolitej i gdy PKWN podpisał
(9 września 1944 r.) porozumienie z władzami Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej o wymianie ludności (rozpoczęła się ona 15 października 1944 r.),
oddziały upowskie, działające na terenach Galicji Wschodniej, zwanych przez nie Zakierzonią, zmieniły cel swojej akcji.
Plan Mossora
Oddziały UPA chciały zapobiec wysiedleniu ludności ukraińskiej do ZSRR. Obiektami ataków sotni upowskich, obok wiosek i miast zamieszkanych przez ludność polską, stały się stacje kolejowe, mosty, linie kolejowe i telefoniczne. Nie brakowało ataków na posterunki wojskowe i milicyjne oraz na siedziby komisji przesiedleńczych. UPA stosowała metodę spalonej ziemi. Wioski, z których wysiedlano Ukraińców, a także w mniejszej liczbie Łemków, Bojków i Dolnian, puszczała z dymem, by nie zamieszkali tam Polacy, choćby repatrianci zza Buga.
Oczywiście polskie władze nie mogły sobie pozwolić na istnienie partyzanckich oddziałów ukraińskich. Decyzję o akcji „Wisła” podjęło Biuro Polityczne Polskiej Partii Robotniczej. Jej bezpośrednim powodem była śmierć gen. Karola Świerczewskiego pod Baligrodem 28 marca 1947 r. Choć akcja rozpoczęła się 28 kwietnia 1947 r., jej zręby organizacyjne opracowano już wcześniej, za radą i pod kierownictwem gen. Stefana Mossora, żołnierza legionów, twórcy jednego z planów wojny obronnej Polski z Niemcami, a po wojnie zastępcy szefa Sztabu Generalnego WP (1946-1949). On też stanął na czele jednostek, które przeprowadziły akcję. Ta zaś miała dwa oblicza: przesiedlenia i likwidację oddziałów UPA. Oba działania były ze sobą powiązane, UPA cieszyła się bowiem poparciem niemałej części Ukraińców, którzy stanowili jej naturalne zaplecze.
Akcja „Wisła” musiała też mieć uwarunkowania międzynarodowe. Po pierwsze, zwycięska Wielka Trójka uznała przesiedlenia ludności za pożądane, a nawet konieczne. Po drugie, polskie władze nie mogły sobie pozwolić na istnienie niechętnej jej zbrojnej partyzantki i niemałej grupy obywateli, którzy nie uznawali Polski za swoje państwo i chcieli na zamieszkanych przez nich terenach powołać osobny twór państwowy.
Oczywiście akcja „Wisła” nie należała do łagodnych, nieraz była wręcz okrutna i brutalna. Spowodowała wiele tragedii, do dziś nie do końca rozpoznanych, ale była konieczna. Tak ją postrzegali rządzący. I nie tylko oni. Powojenna władza nie miała innego wyjścia – musiała zareagować na krwawy konflikt narodowościowy i przewidywać, co się stanie, jeśli nie podejmie tej akcji. I co może się wydarzyć za ileś lat. O tym, że nawet w III RP konflikt polsko-ukraiński ma swoje odbicie, choć już w okrojonym wymiarze, mogliśmy się przekonać pięć lat temu w Przemyślu. Nie wolno też zapominać o wzmagającym się nacjonalizmie na zachodniej Ukrainie.
Akcja „Wisła” wzbudza ogromne kontrowersje, wypowiadali się w jej sprawie politycy. W 1990 r. potępił ją Senat, w 2002 r. prezydent Aleksander Kwaśniewski wyraził ubolewanie z powodu jej przeprowadzenia, a pięć lat temu prezydent Lech Kaczyński i prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko we wspólnym oświadczeniu potępili akcję „Wisła” i stwierdzili, że była sprzeczna z podstawowymi prawami człowieka. Juszczenko oświadczył ponadto 27 kwie-
tnia 2007 r., że „winowajcą tej operacji był totalitarny reżim komunistyczny”.
Czas leczy rany?
Podobne opinie nie znajdują poparcia u wielu Polaków, w tym historyków. Ewa Siemaszko, współautorka monumentalnej pracy o zbrodniach wołyńskich, zauważa, że jako jedynego winnego poczucia krzywdy związanej z akcją „Wisła” postrzega się komunistyczne władze, natomiast pomija się antypolski program i działalność OUN-UPA.
Głos Ewy Siemaszko pokazuje, że nie można odrywać akcji „Wisła” od całości stosunków polsko-ukraińskich, że decyzja władz (bez względu na to, jak je nazwiemy) o rozpoczęciu deportacji ludności ukraińskiej z pogranicza miała szerokie poparcie społeczne. Niewątpliwie jeszcze długo „Wisła” będzie wywoływać emocje, będą toczyć się spory wokół odpowiedzi na pytanie, czy ważniejsza jest wartość państwa czy kwestia praw jednostki. Te dyskusje będą się odbywać nie tylko w gronie historyków. Akcja „Wisła” będzie pewnie też wpływać na politykę i polityków. A czy na zbliżenie polsko-ukraińskie? To już pytanie, na które odpowie czas, a ten podobno leczy rany. n

Rozdzielenie Polaków i Ukraińców musiało nastąpić
Akcji „Wisła” nie można porównywać do zbrodni zakładającej wyniszczenie ludności ukraińskiej. Trzeba ją traktować tylko jako sposób działania państwa w obronie wyższych celów
Prof. Andrzej Leon Sowa
– pracownik Katedry Najnowszej Historii Polski na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Wcześniej był zatrudniony na Uniwersytecie Jagiellońskim. Habilitował się rozprawą „Stosunki polsko-ukraińskie 1939-1947”. Zajmuje się dziejami I Rzeczypospolitej (XVIII w.) oraz historią XX w. Wraz z prof. Czesławem Brzozą napisał „Historię Polski 1918-1945”. Teraz na rynek księgarski trafiła jego „Historia polityczna Polski 1944-1991”.
Rozmawia Paweł Dybicz
Panie profesorze, czy akcja „Wisła” była konsekwencją zbrodni wołyńskich?
– Bezpośrednio nie, bo Ukraińcy mieszkający na zachód od Bugu i Sanu nie dokonywali tych zbrodni. To samo można powiedzieć o osobach z tamtejszego kierownictwa Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów – oni wywodzili się z Galicji, nie z Wołynia. Jedyne, co było wspólne, łączące zbrodnie wołyńskie z akcją „Wisła”, to fakt, że i tam, i tu mieszkali Ukraińcy. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że w okresie II wojny światowej od 1939 r. w społeczeństwie polskim ugruntował się negatywny obraz Ukraińca. Na wschód od Bugu i Sanu mieszkało kilkaset tysięcy Polaków, którzy w różny sposób, z okrutnym mordem najbliższych włącznie, doświadczyli nieprzyjaznego traktowania, wrogiego stosunku Ukraińców. Na terenach dzisiejszej Polski było wielu uciekinierów z terenów objętych rzeziami. M.in. był tam mój ojciec i mówił, co się tam działo. Takie jak jego opowieści o zachowaniu Ukraińców rozlały się na całą Polskę. I dlatego bano się ich, a wręcz nienawidzono. Doszło nawet do tego, że Ukrainiec, podobnie jak Niemiec, stał się synonimem osoby mającej najgorsze cechy.
Zbrodnie żołnierzy Kamińskiego, których uważano za Ukraińców, chociaż większość z nich to byli Rosjanie, w czasie powstania warszawskiego wzmocniły ten obraz.
– Toteż nawet na ziemiach, gdzie nie było widocznej aktywności nacjonalistów ukraińskich dochodziło do takiego myślenia i zachowania wielu Polaków, zarówno cywilów, jak i żołnierzy AK czy LWP: jest Ukraińcem, należy go zabić.
Dziś nie brakuje ocen, że za akcję „Wisła” odpowiadają komunistyczne władze, co przeciwstawia je tym samym społeczeństwu polskiemu. Jaki zatem był stosunek ówczesnych Polaków do akcji „Wisła”?
– Nikt wtedy nie robił badań opinii publicznej, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że ów stosunek był pozytywny, żeby nie powiedzieć aprobujący. Aby się przekonać, że tak było, wystarczy prześledzić choćby stanowiska poszczególnych partii Polski niepodległościowej w ostatnim roku wojny, stwierdzano w nich bowiem, że Ukraińców należy wysiedlić, podobnie jak Niemców. Jeżeli więc takie były stanowiska partii, to trudno sądzić, że inne poglądy reprezentowało społeczeństwo polskie. Tym bardziej że one nakładały się na świadomość tego, co Ukraińcy robili w czasie wojny. I nie miało tu znaczenia, że zastosowano zbiorową odpowiedzialność i objęto nią również tych, którzy nie tylko nie współpracowali z UON i UPA, lecz także nie popierali ich. A wielu z tych, którzy pomagali tym organizacjom, robiło to pod przymusem, wiadomo przecież, że upowska partyzantka potrafiła siłą wymusić pewne zachowania i świadczenia na jej rzecz.
Tak nawiasem mówiąc, nie łudźmy się, że chłop polski w czasie wojny dobrowolnie oddawał żywność AK czy BCh. Że kierował nim jedynie patriotyczny obowiązek.
Akcja „Wisła” ma też swój wątek religijny, wyznaniowy. Jak hierarchia Kościoła katolickiego odnosiła się do tamtych posunięć władz?
– Mimo że biskupi z prymasem Hlondem nie byli przychylni nowej władzy, akcja „Wisła” nie spotkała się z negatywną reakcją z ich strony. Nie natknąłem się na wypowiedzi biskupów dotyczące samej akcji. Nie bez znaczenia było też to, że Kościół polski miał poglądy przedwojennego Stronnictwa Narodowego, więc po cichu, bo głośno, jako chrześcijanom, nie wypadało, akcję akceptowano i uważano ją za element stabilizacji i ujednonarodawiania państwa.
Zastrzegam, nie mam na to źródłowych dowodów, ale na pewno stanowisko hierarchów było bardziej pozytywne niż neutralne, bo jeśli się zna choćby późniejsze wypowiedzi kard. Wyszyńskiego, to jego poglądy na tę sprawę były bliskie rządzącym. Stanowisko hierarchów w sprawie akcji „Wisła” niewątpliwie wymaga zbadania przez naukowców, podobnie jak wiele innych problemów związanych z polityką kościelną, ale bardzo ograniczony dostęp do archiwów kościelnych niezwykle utrudnia historykom tego typu badania. Poza tym trzeba pamiętać, że na terenach dawnej Galicji Wschodniej Kościół katolicki po wysiedleniu Ukraińców przejmował cerkwie, które poprzednio były greckokatolickie.
ROSZCZENIA GRANICZNE
Kiedy wojska radzieckie zbliżały się do granic II Rzeczypospolitej, OUN i UPA musiały zmienić taktykę działania. Nie mogły już myśleć o utworzeniu samoistnej Ukrainy; zaczęto posługiwać się pojęciem Zakierzonii. Już ono samo musiało być groźne dla jakichkolwiek władz polskich, bez względu na ich proweniencję. One nie mogły sobie pozwolić na istnienie nacjonalistycznej organizacji i jej militarnej odnogi głoszącej takie hasła.
– Władze patrzyły na OUN i UPA jako na organizacje, które zagrażają stabilności i integralności państwa i są elementem podziemia. Musiały też brać pod uwagę nastawienie Ukraińców do Polski i Polaków, a pewnie doświadczenia z II RP też swoje robiły. Owo nastawienie generalnie było nieprzychylne, a w wielu wypadkach wręcz wrogie. Na potwierdzenie tych słów przywołam bardzo ciekawy, jeszcze sprzed akcji „Wisła”, memoriał gen. Ostapa Stecy z listopada 1946 r., niegdyś strzelca siczowego, potem oficera radzieckiego i WP, który stwierdził, że ci Ukraińcy, którzy mieszkają na terenach obecnej Polski, są i będą wobec Polaków wrogo nastawieni. Podaję to jako przykład, że na ten problem patrzono bardzo różnie, również ze strony samych Ukraińców.
Mimowolnym ich sojusznikiem okazał się jeden z czołowych przedstawicieli radzieckiej władzy, I sekretarz Komunistycznej Partii Ukrainy. Nikita Chruszczow, i nie tylko on, zgłaszał pretensje do takich miast, jak Przemyśl, Hrubieszów czy Chełm.
– Zgadza się.
Zrozumiałe więc, że władze, podejmując akcję „Wisła”, musiały zakładać, że w razie jakiejś choćby politycznej zawieruchy, przetasowań, może dojść do kolejnego podziału granicznego. Że obecność tak licznej społeczności ukraińskiej w Galicji Wschodniej może się odbić na integralności Polski.
– Władze musiały analizować takie ważkie sygnały, tym bardziej że powojenny układ granic w Europie nie znalazł traktatowego potwierdzenia, nie odbyła się bowiem planowana konferencja pokojowa. Nie mamy jeszcze dostępu do archiwaliów rosyjskich i nie znamy odpowiedzi na pytanie, na ile Stalin i jego otoczenie poważnie traktowali takie głosy jak Chruszczowa, ale Polacy rozumieli, że podważanie granic grozi w przyszłości poważnym konfliktem. Roszczenia wobec kilku powiatów Polski na zachód od Bugu, zgłaszane przez radzieckie władze, pojawiały się wiosną 1944 r., kiedy Stalin walczył z rządem na uchodźstwie, ale też wysuwano je po utworzeniu PKWN w lipcu tegoż roku. Wtedy kwestia przebiegu granic nadal była otwarta, ale przypominam, że nawet gdy ta granica była zatwierdzona na mocy traktatu polsko-radzieckiego w 1944 r., to na terenach Polski funkcjonowała władza sowiecka, był okres dwuwładzy w całym pasie od Przemyśla do Białegostoku włącznie. Potem podobna dwuwładza była na ziemiach zachodnich w 1945 r.
Do czerwca 1946 r. z Polski wyjechało ok. 480 tys. Ukraińców. Dlaczego nie zrobiło tego pozostałe ok. 200 tys.? Dlaczego latem 1946 r. wstrzymano akcję przesiedleńczą?
– Ona od początku była ograniczona. Podpisywane we wrześniu 1944 r. porozumienia o przesiedleniach były wielokrotnie zmieniane w części dotyczącej terminów jej zakończenia. Choćby z tej racji, że ta wymiana miała być dobrowolna, a później w dużym stopniu nabrała charakteru przymusowego, zarówno jeśli chodzi o ludność ukraińską, jak i białoruską. Dlaczego w 1946 r. wstrzymano wysiedlanie do ZSRR? Na to pytanie brak źródłowej odpowiedzi, być może czynnikiem pierwszorzędnym w tej sprawie był ogromny, straszny głód na terenie Ukrainy, porównywalny do tego z lat 30., o czym pisze w swoich pracach prof. Rudolf Pichoja. Nie wykluczam także, że w Moskwie i Kijowie doszli do wniosku, iż nie są w stanie zapewnić przesiedleńcom jakichkolwiek środków utrzymania.
STALIN ZATWIERDZIŁ
Czy akcja „Wisła” była inspirowana z Moskwy?
– Sowieci, ograniczając, a w zasadzie kończąc akcję przesiedleńczą, dali polskim władzom do zrozumienia, że dalsze przemieszczenia Ukraińców ich nie interesują, że to są wasi obywatele i róbcie, co uznajecie za właściwe. Nie potrafię powiedzieć, czy akcja „Wisła” była inspirowana przez Moskwę, nie ma na to wiarygodnych dowodów, ale na pewno nie mogła się ona odbyć bez jej zgody. Nie było takiej możliwości, przecież zwracano się do Stalina z błahszymi sprawami, a co dopiero z akcją „Wisła”. Musiał być o niej poinformowany i ją zatwierdzić. Natomiast mogli o niej nie wiedzieć sowieccy dysponenci lokalni na terenie Ukrainy, takie decyzje zapadały bowiem na zupełnie innym szczeblu.
Od połowy 1944 r. rozpoczęły się akcje UPA na terenach Przemyskiego, skierowane przeciwko Polakom, zarówno cywilom, jak i służbom mundurowym, i trwały one do rozpoczęcia akcji „Wisła”.
– Śledziłem natężenie walk upowskich i polskich na terenach wschodniej Galicji, Polesia czy Hrubieszowszczyzny. Latem 1944 r. powstały w Przemyskiem pierwsze oddziały UPA, które prowadziły podobną działalność jak na innych terenach; mamy więc do czynienia z masowymi zbrodniami na Polakach z największą taką akcją w Baligrodzie, na początku sierpnia 1944 r., dziś przez wielu Ukraińców potępianą jako bezzasadna i bezsensowna.
Trzeba też powiedzieć, że później, od wiosny 1945 r., stroną atakującą były oddziały polskie, zarówno podziemne, jak i struktury oficjalne – głównie wojsko i milicja, ale były też zwykłe bandy rabunkowe.
I teraz mamy tę słynną Pawłokomę, gdzie mordu na ludności ukraińskiej nie da się niczym usprawiedliwić. Abstrahując od tego, że rzeczywiście najpierw tam zginęła grupa Polaków, był to mord dokonany na zimno. Sahryń też był akcją, w której zginęło bardzo wielu Ukraińców, ale to działo się w nocy, były walki, a w Pawłokomie zbrodni dokonano w dzień, zabijając ludzi na modłę katyńską. Tak jak trzeba wiedzieć, że od wiosny 1945 r. o wiele więcej było ataków na ludność ukraińską niż polską, tak też należy pamiętać, że pierwsze oddziały, mordujące ludność cywilną, utworzyli Ukraińcy, organizując oddziały UPA. I od tego się zaczęło na tych terenach, a dokładnie od ich mordów.
Gdyby tych oddziałów nie było, nie byłoby wysiedleń?
– Wcale nie jest to wykluczone, bo przecież Białorusinów również starano się wysiedlić, ale potem z tego zrezygnowano.
Czy zatem z militarnego punktu widzenia akcja „Wisła” była konieczna?
– Są historycy, którzy mówią, że bez przesiedleń udałoby się rozbić i zlikwidować upowskie sotnie. Prawdopodobnie tak by było, ale na pewno bez przesiedleń ta likwidacja trwałaby o wiele dłużej i pociągnęła za sobą jeszcze więcej ofiar. I to po obu walczących stronach, jak i po stronie ludności cywilnej. Nie ulega wątpliwości, że zniszczenie zaplecza przyspieszyło likwidację oddziałów partyzanckich UPA. Natomiast nie udałoby się zlikwidować konspiracji ukraińskiej, pozyskania tej ludności. Niemała część Ukraińców alienowałaby się od reszty społeczeństwa i w sposób naturalny skłaniała ku swoim rodakom na Wschodzie.
NIEUPRAWNIONE PORÓWNANIA
Panie profesorze, przesiedlenia w ramach akcji „Wisła” zaczyna się przedstawiać jako niewiele się różniące od wywózek na Sybir. Jeszcze trochę, a wielu młodych będzie je myliło z transportami do Auschwitz, a może nawet porównywało z nimi.
– Porównania do Syberii, już nie mówiąc o Auschwitz, to wielkie nadużycie. Owszem, przebieg akcji, samo przesiedlenie, nie był łagodny, miał w sobie wiele dramatu, ale takie porównania są nieuprawnione. Warto prowadzić badania na temat przebiegu przesiedleń, traktowania Ukraińców, łącznie z obozem w Jaworznie, gdzie wielu z nich przetrzymywano i sądzono, skazując na śmierć. Ale musimy sobie powiedzieć o jeszcze jednej istotnej sprawie. A mianowicie, że pomysły przesiedlania ludności ukraińskiej czy polskiej pojawiły się znacznie wcześniej, niż powstały plany akcji „Wisła”. To nie są pomysły sowieckie, tylko ukraińskie i polskie. Wołodymyr Kubijowicz, przewodniczący Centralnego Ukraińskiego Komitetu Narodowego, jeszcze w 1940 r. na terenie Generalnego Gubernatorstwa zwrócił się do Hansa Franka z propozycją oddzielenia ludności polskiej od ukraińskiej. Powtórzył to jeszcze w 1941 r., sugerował nawet, by Lwów pozostał po stronie polskiej.
Oczywiście od OUN-owców otrzymał, że tak powiem, dobrą radę, by nie kontynuował tej działalności, bo to się dla niego źle skończy. Z drugiej strony, jeszcze w okresie II wojny światowej notujemy wiele wypowiedzi Polaków, chociażby ze Lwowa, żeby Ukraińców z tego terenu wysiedlić, bo ta wzajemna wrogość jest tak duża, że niemożliwe jest, by oba te narody mieszkały obok siebie, a dokładniej – w jednym miejscu.
Można zatem powiedzieć, że postanowienia z Jałty i Poczdamu wychodziły tego typu opiniom naprzeciw. I na mocy decyzji Wielkiej Trójki przesiedlenia musiały mieć charakter przymusowy.
– Przesiedlenia miały umocowanie międzynarodowe. Można na nie spojrzeć dwojako. Jeśli patrzymy na nie z punktu widzenia praw człowieka, jednostki, to były one niesamowitą krzywdą dla tych ludzi, szczególnie niewspółdziałających z UPA. Byli oni przywiązani do swojej ziemi, wiadomo, że mała ojczyzna jest dla jednostki sprawą najważniejszą, ale przesiedlenia były w Europie powojenną praktyką. I władza ją wykorzystała w imię trwałości i integralności państwa, zabezpieczenia obywatelom spokojnej egzystencji. Nie wolno nam patrzeć na akcję „Wisła” z dzisiejszej perspektywy, przykładać dzisiejszej miary, myśleć ahistorycznie, porównywać jej do zaplanowanej zbrodni zakładającej wyniszczenie ludności ukraińskiej. Trzeba ją traktować tylko jako sposób działania państwa w obronie wyższych celów, tak jak je wówczas rozumiano.
Polacy przesiedleńcy, zarówno ci zza Buga, jak i ci z Kongresówki, oraz Ukraińcy z Galicji Wschodniej zasiedlali o wiele lepsze gospodarstwa niż te, w których dotychczas żyli. Czy ten czynnik cywilizacyjny był przez nich dostrzegany?
– Myślę, że należy zbadać, jak to wszystko po wojnie wyglądało. Opublikowane w czterech tomach, nadesłane na konkurs wspomnienia, zatytułowane „Wieś polska”, pokazują reakcje Polaków, którzy zasiedlili nowe, o wyższym standardzie niż mieli, gospodarstwa. I co się okazało? Wielu z tych przesiedleńców je dewastowało, bo nie byli przyzwyczajeni do takiego wyposażenia domostw i zagród. Należy także pamiętać, że
w 1947 r., kiedy przesiedlano Ukraińców, wszystkie najlepsze gospodarstwa były już zajęte przez Polaków. Wreszcie nikt nie chce być uszczęśliwiany wbrew własnej woli. Bo tam, w Przemyskiem czy Hrubieszowskiem, mieli ojcowiznę, a tu mają… parkiet, który trzeba zerwać, bo byli przyzwyczajeni do klepiska. Zresztą ten cywilizacyjny postęp szedł wzdłuż Wisły, tereny byłego zaboru pruskiego wyraźnie się różniły od innych terenów, co widać było w II RP, a nawet w PRL.
Panie profesorze, nie brakuje głosów ludzi o ugruntowanej pozycji choćby w nauce, którzy mówią, że rozwiązanie problemu ukraińskiego w Polsce w latach 1944-1948 uchroniło nas, po rozpadzie ZSRR, przed konfliktem narodowościowym na dużą skalę.
– Już Władimir Żyrinowski powiedział, że największym błędem Stalina było to, że nie zostawił nam Galicji Wschodniej, bo wtedy by nas umoczono w walki wewnętrzne jak na Bałkanach. Choć ten kontrowersyjny polityk rosyjski jest mi całkiem obcy, to w tej sprawie podzielam jego pogląd. Pamiętam też, że prof. Henryk Wereszycki, wybitny historyk, opowiadając o walkach we Lwowie, mówił, że zdawał sobie sprawę z uwarunkowań tego konfliktu, że to miasto jest wyspą na morzu ukraińskim i że na dłuższą metę walka o jego utrzymanie jest przegrana, bo rodzą się, a raczej wzmagają, patriotyzmy i nacjonalizmy z jednej i drugiej strony. To, że utraciliśmy Lwów, jest wielką tragedią dla Polaków, bo było to jedno z naszych najważniejszych miast, ale powiedzmy sobie uczciwie, rozdzielenie Polaków i Ukraińców musiało nastąpić.
Paweł Dybicz

Akcja „Wisła” rozpoczęła się 28 kwietnia 1947 r. i trwała trzy miesiące, chociaż ostatnie wysiedlenia miały miejsce w roku 1950. Objęła Bieszczady, Roztocze, Polesie, Pogórze Przemyskie, Beskid Niski i Beskid Sądecki oraz tzw. Ruś Szlachtowską. Przesiedleniami, przeprowadzonymi na mocy planów opracowanych przez Ministerstwo Ziem Odzyskanych, objęto ponad 140 tys. osób. Uczestniczyło w tym 20 tys. żołnierzy: cztery dywizje piechoty, jedna KBW oraz oddziały WOP, MO, UB i ORMO. W wyniku akcji wojskowej rozbito siły UPA w liczbie
1,5 tys. ludzi (17 sotni). Część oddziałów UPA przedarła się do Niemiec, a część przeszła na Ukrainę. Ocenia się, że w latach 1945-1947 poniosło śmierć ze strony polskiej co najmniej 2 tys. osób (w tym 1,6 tys. wojskowych), po ukraińskiej zaś zostało zabitych 543 członków UPA i uwięzionych 2,9 tys. aktywnych lub domniemanych członków OUN, z czego w obozie w Jaworznie zmarło ponad 150 osób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz