poniedziałek, 9 września 2019

Wychowany na Wołyniu



Znalezione obrazy dla zapytania Czeremoszno, wieś w gminie Powórsk, 1937 r. Na poligonie Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii z Włodzimierza Wołyńskiego podczas ćwiczeń w ostrym strzelaniu. Ze zbiorów Tadeusza Marcinkowskiego, fot. Nawolyniu.pl

Czeremoszno, wieś w gminie Powórsk, 1937 r. Na poligonie Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii z Włodzimierza Wołyńskiego podczas ćwiczeń w ostrym strzelaniu. Ze zbiorów Tadeusza Marcinkowskiego, fot. Nawolyniu.pl

- Brakowało żywności dla koczujących ludzi. Niektórzy mężczyźni robili wyprawy do dawnych siedlisk po żywność, ale najczęściej wracali na wozach porżnięci piłami. Na własne oczy widziałem strasznie zmasakrowane zwłoki.
Zdzisław Wodzisławski, jak wielu członków Konspiracyjnego Wojska Polskiego pochodzi z Wołynia. Żołnierzem KWP został, gdy wraz z rodziną po zakończeniu II wojny światowej przeprowadził się z okolic Kowla na Ziemie Odzyskane. Nie zrobił tego rzecz jasna dobrowolnie. Tak jak większość Polaków z Wołynia, został z niego ekspatriowany.
            - Rodziców i sąsiadów nie trzeba było jednak do wyjazdu z Wołynia specjalnie namawiać - podkreśla Zdzisław Wodzisławski. - Wszyscy ledwie wyszli z życiem przed nożami banderowców.
            Dzieciństwo Zdzisław Wodzisławski miał jednak szczęśliwe.
            - Urodziłem się w 1930 r. w Kowlu - wspomina. - Mój ojciec Tomasz odbywał tam służbę wojskową i po jej zakończeniu postanowił zostać na Wołyniu. Wszystkim żołnierzom opuszczającym koszary proponowano pozostanie na Wołyniu i podjęcie pracy. Tata postanowił skorzystać z propozycji tym bardziej, że poznał dziewczynę, z którą się ożenił, czyli moją przyszłą mamę. Podjął pracę na kolei, a ponadto zaczął z mamą prowadzić gospodarstwo rolne w kolonii Cegielnia. 
Zabijali polskich żołnierzy
- Była ona odległa o 6 km od stacji w Powursku, gdzie ojciec pracował i 28 km od Kowla. Żyło nam się nieźle aż do września 1939 r. Ojciec został zmobilizowany, ale nie dostał się do niewoli i zdołał wrócić do domu. Ja musiałem szybko dorastać, bo po Sowietach niczego dobrego spodziewać się nie można było. Ukraińcy, jak wkroczyli „wyzwoliciele” ze Wschodu, to od razu zaczęli podnosić głowy, choć Cegielnia była kolonią polską i mieszkało w niej tylko kilku Ukraińców. We wrześniu 1939 r. rozbroili kilku żołnierzy Wojska Polskiego. Jeszcze gorsze rzeczy wydarzyły się, jak opowiadał ojciec w Powursku, gdzie miejscowa ludność ukraińska samorzutnie utworzyła milicję i komitet powitalny, złożony z członków Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Milicja ukraińska napadła na wycofujący się z Powurska oddział WP, zabijając  kilku żołnierzy, a jednego z nich raniąc. W okolicy Powurska Ukraińcy także mordowali żołnierzy polskich, napadając na nich na drogach, czy na kwaterach. 
W bestialski sposób
- Pamiętam, jak przez naszą okolicę przemykały się jej oddziały, idące od strony Kowla i innych miasteczek w umundurowaniu i uzbrojeniu do wyznaczonych rejonów koncentracji UPA na wschodzie Wołynia. Przemykali się szybko, nikogo nie zaczepiając. W maju w naszej okolicy zaczęły się już mordy Polaków. Najpierw we wsiach, w których większość mieszkańców stanowili Ukraińcy, a Polacy tylko niewielką domieszkę. Ukraińscy sąsiedzi mordowali sąsiadów Polaków. Czynili to w bestialski sposób. Do lipca 1943 r. wszystkie wsie takie jak: Dubniki, Górno, Hrywiatki, Hulewicze, Koźlenicze, Krzeczewicze i Łukówka były oczyszczone z Polaków. Ocaleli tylko ci, co uciekli do Powurska. Moja rodzina wraz z resztą mieszkańców Cegielni także do niego uciekła. Sygnałem do natychmiastowej ucieczki było morderstwo rodziny Banasiewiczów, dokonane przez ukraińską bandę, w której rej wodził ukraiński sołtys z Cegielni, niejaki Kornijuk. Koczowanie w Powursku nie było jednak łatwe. 
Brakowało żywności
- Brakowało żywności dla koczujących ludzi. Niektórzy mężczyźni robili wyprawy do dawnych siedlisk po żywność, ale najczęściej wracali na wozach porżnięci piłami. Na własne oczy widziałem strasznie zmasakrowane zwłoki. W Powursku też nie czuliśmy się bezpiecznie. Nocami Polacy zbierali się w większych domach. Niemcy się nami niby zaopiekowali, ale też mówili, że długo nie możemy tu zostać. Namawiali nas do wyjazdu na roboty do Niemiec. Jesienią 1943 r. podstawili wagony i zawieźli nas do Kowla, w którym znajdował się przejściowy obóz dla polskich uchodźców, których miano wywieźć do Niemiec. W obozie tym poddano nas oględzinom lekarskim. Niemiecki lekarz uznał, że mama jest w ciąży i w takim razie mama na roboty się na razie nie nadaje. Lekarz orzekł, że będzie mogła wyjechać dopiero po urodzeniu dziecka. Całą naszą rodzinę, czyli ojca, mamę, mnie i moich dwóch braci odłączyli od transportu. Ojca zabrali do pracy na kolei do obsługi wojskowych transportów, wiozących czołgi, artylerię, amunicję i różne zaopatrzenie. 
Handel z Niemcami
- Była to praca niebezpieczna, bo partyzanci często wysadzali pociągi w powietrze. My z mamą zamieszkaliśmy kątem u dobrych ludzi. Mama spodziewała się kolejnego potomka, a w domu nie było co jeść. Ja zacząłem się kręcić przy niemieckich żołnierzach, których kilka tysięcy przewalało się codziennie przez Kowel. Codziennie przyjeżdżały do niego pociągi z żołnierzami, udającymi się z frontu do domu na urlop. Zatrzymywały się one na stacji, z której żołnierze szli do odwszalni i łaźni, tam dostawali nową bieliznę i nowe mundury i wracali na dworzec, gdzie wsiadali do pociągów pasażerskich, jadących do Rzeszy. Między rampą, na której wysadzano żołnierzy a łaźnią, odległość wynosiła ponad kilometr. Każdy zaś z żołnierzy starał się coś z frontu zawieźć do domu i miał przy sobie jakieś pakunki. Chętnie się więc zgadzał na pomoc kręcących się w pobliżu chłopaków. Zwłaszcza, jak miał kilka różnych węzełków. W zamian za to dawał zawsze pomocnikowi kilka fenigów, czy nawet markę. Po kilku kursach, pomagając niemieckim żołnierzom, miałem już pieniądze, żeby kupić chleb i coś do jedzenia. Niektórzy chłopcy, którzy kręcili się przy Niemcach, starali się też z nimi handlować. 

Marek A. Koprowski
Za: Kresy.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz