poniedziałek, 16 marca 2020

Wspomnienia Kresowian - Michalczyszyn-Białoskórska Stefania


Pochodzę z rodziny chłopskiej. Ojciec mój, rodowity Kuropatniczanin posiadał 16 ha gospodarstwo rolne. Matka również pochodzi z Kuropatnik, jej mama a moja babcia z Kozówki. Rodzeństwa było nas troje, mam dwóch młodszych braci, Mariana i Tadeusza. Mieszkaliśmy blisko plebanii, w tej części Kuropatnik, którą nazywano Szołomków.

Ojciec mój woził księży wozem lub saniami po kolędzie lub do Brzeżan na odpust a kiedy indziej na rekolekcje. Księża byli częstymi gośćmi w naszym domu. Z swojej młodości pamiętam księży: Korczewicza, Szwarca, Tomczaka, Palicę, Flakowicza i ks. Jastrzębskiego, który na probostwie w Kuropatnikach był najdłużej. Gdy proboszczem był ks. Flakowicz przystąpiłam do I Komunii Świętej. Było to 7 czerwca 1936 roku. Posiadane przez mojego ojca gospodarstwo było bardzo rozdrobnione, składało się z wielu poletek położonych nieraz daleko od siebie. Najdalej oddalonymi od domu były poletka leżące pod Baranówką. Odkąd pamiętam zawsze u nas było sporo inwentarza: 2 konie, 3 krowy, 2 jałówki, 7 owiec, świnie, gęsi, kury. Obok domu mieliśmy duży sad o powierzchni 0,5 ha. W sadzie stało 25 uli, które ojciec wywoził latem na łąki. Od najmłodszych lat pomagałam w gospodarstwie, mając 5 lat pasłam gęsi, w wieku 7 lat posyłano mnie paść krowy na łąki oddalone od domu o kilka kilometrów. Kościół w Kuropatnikach położony na wzniesieniu, otoczony był murem, w którym były trzy bramy. Przy kościele stała murowana dzwonnica z trzema dzwonami. Dzwonów używano również aby alarmować o pożarze, dzwoniono wtedy najmniejszym dzwonem dłuższą chwilę. Pojedynczym trzykrotnym uderzeniem w dzwony zawiadamiano o czyjejś śmierci.
Odkąd pamiętam był taki zwyczaj że na Wielkanoc młodzież zbierała się koło kościoła na wspólnych śpiewach. Palono ogniska i wspólnie bawiono się. Gdy miałam sześć lat rodzice posłali mnie do szkoły. Do pierwszej klasy chodziłam do szkoły w Szołomkowie, później do starej szkoły w Kuropatnikach-centrum. Od połowy piątej klasy do nowo wybudowanej szkoły. Kiedy wybuchła wojna i Ukraińcy wprowadzili swoje rządy w szkole zabraniając nauki języka polskiego, zaprzestano posyłać mnie do szkoły. Trzeba też było pomagać w gospodarstwie, bo ojciec poszedł na wojnę z pułkiem ułanów z Trembowli gdzie służył wcześniej w wojsku. Po przegranej bitwie dostał się do niewoli Niemieckiej, udało mu się uciec i jeszcze przed zimą wrócił do Kuropatnik.
Pamiętam jak 10 lutego 1940 roku Rosjanie wywieźli gajowego Gawrona wraz z całą rodziną na Sybir. Mieszkali oni w części Kuropatnik zwanej Budyłówka. W ten mroźny dzień zabrali gajowego, jego żonę i pięć córek wozem na stację kolejową do Kozowy. Wywieźli też dużo rodzin z Kuropatnik-Seńkowa, ale tego ja ani nikt z mojej rodziny nie widział. W lipcu 1941 roku do wsi wkroczyły wojska niemieckie wypierając Rosjan. Ukraińcy poubierani odświętnie, wielu z kwiatami, witali przybyłych do wsi żołnierzy niemieckich chlebem i mlekiem.   20 lipca mój stryjek Józef Adamów udał się do Kozowy. Został zaproszony przez panią profesor Zofię Szulc, na obiad. Przyjaźnił się z rodziną państwa Szulców i często u nich bywał. Stryjek przed złożeniem wizyty udał się jeszcze do kościoła. Stamtąd wywabili go Ukraińcy pobili, związali drutem kolczastym i zabrali poza wieś na pole, gdzie dalej katowali stryja. Odchodząc strzelili konającemu w skroń. W nocy wrócili. Wozem zawieźli ciało 3 km dalej i zakopali na polu w ziemniakach. Następnego dnia rodzina odnalazła miejsce mordu i po śladach dotarła wieczorem do miejsca, w którym ukryto zamordowanego. Mimo że pole było świeżo redlone, prawdopodobnie dla zatarcia śladów, odnaleźli zwłoki, gdyż w upalny dzień w miejscu gdzie Ukraińcy zakopali stryja ziemniaki poschły. Mój ojciec razem z swoim bratem i matką odkopali stryjka i zabrali wozem do Kuropatnik. Następnego dnia odbył się pogrzeb.
Niemcy w wielu gospodarstwach nakazali rolnikom uprawiać tytoń. Myśmy obsadzali tytoniem 20 arów. Było z jego uprawą sporo pracy, trzeba było zbierać liście, suszyć przekładając liście słomą lub wieszając pod dachem aby nie wyblakły na słońcu. Za zdawany okupantom tytoń rolnicy nie otrzymywali zapłaty. Dwa lata uczęszczałam do gimnazjum w Brzeżanach, do którego zapisana zostałam aby uniknąć wyjazdu na roboty do Niemiec. Uczyliśmy się j. niemieckiego, matematyki, zajęć praktycznych takich jak: prania, gotowania, szycia. Po kryjomu uczono nas języka polskiego. Pod koniec wojny Niemcy zabrali mojego ojca razem z parą koni i wozem. Jak wielu innych przymusowo zabranych dowoził wozem zaopatrzenie na front. Tak wędrując z wycofującymi się wojskami niemieckimi dotarł do Berlina. Gdy skończyła się wojna zapisaliśmy się na wyjazd transportem na zachód. W lipcu z matką i braćmi spakowaliśmy co się dało na wozy. Zabraliśmy z sobą krowy, zboże, mąkę, kaszę, mięso solone w garnkach i pojechaliśmy z tym na stację kolejową do Potutor. Po tygodniu oczekiwania podstawili wagony. Załadunek trwał dwa dni. Długo też jechaliśmy z przesiadką w Katowicach-Ligocie, gdzie odnalazł nas ojciec wracający z Niemiec. Razem pojechaliśmy dalej przez Stargard Szczeciński do Łobza. W Łobzie czekaliśmy trzy dni. W tym czasie ojciec szukał odpowiedniego gospodarstwa, które moglibyśmy zająć. Znalazł takie w Sielsku i tam się udaliśmy z całym naszym dobytkiem. Dom, w którym przyszło nam zamieszkać był bardzo zaśmiecony, miał powybijane okna. Pola, które mieliśmy uprawiać przypominały ugory. Tak więc na nowej ziemi przyszło nam prawie wszystko zaczynać od zera.
Prezentowane wspomnienia są historiami osób urodzonych na Kresach, które postanowiłem spisać i opublikować. Celem tych wspomnień jest utrwalenie pamięci o tamtych latach, wydarzeniach i ludziach, którzy w tych ciężkich czasach tak wiele przeżyli.
Wielu w swoich relacjach opowiada o zbrodniach popełnionych przez nacjonalistów ukraińskich. Uważam za konieczne, póki żyją jeszcze świadkowie tych zbrodni, że wydarzenia te należy ocalić od zapomnienia, w imię prawdy historycznej. Bez zrozumienia istoty nacjonalizmu ukraińskiego nigdy nie dojdzie do porozumienia między narodami polskim a ukraińskim.
Wspomnienia te spisywałem dość dawno, około 6 lat temu. Już wtedy bardzo wiele osób, które mogły podzielić się swoją wiedzą odeszło do wieczności. A szkoda, bo utraciliśmy część naszej historii.
Marcin Horbacz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz