czwartek, 5 marca 2020

Zagłada Czerwonogrodu - relacje świadków

Kliknij, aby powiekszyc 




Wspomnienia córki kierownika szkoły w Nyrkowie Bronisława Stachurskiego, Czesławy (po mężu Steckiej): 

Co nocy budził nas krzyk i panika ratujących się. Pojedyncze rodziny polskie uciekały  ze wsi Nyrków do Czerwonogrodu, gdzie tworzyło się coraz większe skupisko Polaków. Niektórzy tylko na noc schodzili do Czerwonogrodu a rano wracali do Nyrkowa, do swoich gospodarstw, jeżeli nie zostały jeszcze spalone. My z ojcem mieszkaliśmy w szkole, chociaż ojciec już wcześniej otrzymał od banderowców ostrzeżenie: „Ty Lasze proklatyj nie organizuj Polaków i polskiej szkoły", ale pozostał i uczył nadal (załączam kopię niekompletnego drugiego ostrzeżenia). Władze sowieckie nakazały kontynuowanie nauki, więc nie mógł opuścić stanowiska.
Gdy uciekające na noc rodziny wracały rano do Nyrkowa, zaczajeni na cmentarzu banderowcy strzelali do nich. Tak zabili m.in. żonę naszego stałego woźnicy panią Kurhaniewiczową z dzieckiem. Przyszedł wreszcie czas na zlikwidowanie mego ojca i dwóch nauczycielek Rosjanek, przydzielonych do pracy przez kuratorium.
Dnia l listopada 1944 roku odbywało się w kaplicy cmentarnej nabożeństwo żałobne z okazji Wszystkich Świętych. Udał się tam mój ojciec z synami by wziąć w nim udział i pomodlić się nad grobem mojej mamy, zmarłej w 1935 roku (miałam wtedy 7 lat a bracia 5 i 3). Ja nie mogłam pójść z nimi z powodu ogromnego ropnia na nodze. Modliłam się w kuchni trzymając nogę na stołku. Nagle w drzwiach stanęło dwóch uzbrojonych mężczyzn w wojskowych mundurach, w towarzystwie naszego sołtysa i zapytali o ojca. Polecili, by po powrocie z cmentarza czekał na nich. Po ich wyjściu usłyszałam dwa strzały. Przestraszyłam się. Pobiegłam do sprzątaczki z prośbą o powiadomienie o wszystkim ojca, przebywającego na cmentarzu. 
Wojskowi powrócili po chwili i do przygotowanego worka zagarnęli ojcowski strój do polowania. W kancelarii zniszczyli obrazy przywódców sowieckich. Jak się później dowiedziałam zastrzelili nauczycielkę Rosjankę i siedzącą przy niej Ukrainkę. W domu już nie nocowałam, zostając u sprzątaczki. Ostrzeżony ojciec z braćmi i z księdzem Juraszem przesiedzieli całą noc w kaplicy cmentarnej. Rano zeszliśmy wszyscy do Czerwonogrodu, do dworku zamieszkałego przez księżnę Lubomirską. Było tam już wiele rodzin z okolicy. Można byto jeszcze wyjechać z Czerwonogrodu. Wielu udało się do Zaleszczyk. Ojciec należał do tajnej organizacji działającej na Kresach Wschodnich. Musiał pozostać by organizować obronę dla tej garstki Polaków skupionych w Czerwonogrodzie. Na niego wszyscy liczyli. We wsi zostały tylko kobiety i dzieci. Zdrowych i zdolnych do służby wojskowej mężczyzn zabrano do wojska. Walka i obrona Czerwonogrodu stawała się coraz bardziej nieunikniona. Ojciec szkolił, więc nieco w piwnicach zamku i Domu Ludowego młodzież w strzelaniu, przygotowując się do obrony.

A oto jak wspomina ten okres córka Czerwonogrodzkiego młynarza Szuby, Maria (po mężu Józefowska): 

Zabierają wszystkich do wojska w wieku 18-60lat. Zostają tylko niesprawni i niezbędni — ojciec zostaje kierownikiem młyna, który znów pracuje dla potrzeb wojska rosyjskiego. Załoga jest przerzedzona, odchodzi do wojska Kazik Ziółkowski — prawa ręka ojca we młynie, a pracy jest nawał, młyn pracuje dzień i noc, wielkie ciężarówki stale przywożą ziarno. Gorączkowo poszukuje się pracowników, w końcu dyrektor z Czortkowa i sołtys pan Grzybiński (Kulawy) postanawiają zatrudnić braci Owadów, młodych chłopców, silnych, pracowitych, ale głuchoniemych, którzy dotychczas pracowali w kuźni swojego ojca. Zatrudniono też kobiety, Kasię Rzepiej (jej mąż został zabrany do wojska) i jeszcze kilka, których nazwisk nie pamiętam, do szuflowania zboża. Pani Płucińkiewicz była magazynierem, a pan Żołyński księgowym. 
W tym czasie dochodziły już słuchy, że banda ukraińska zamordowała księdza polskiego, gdzieś tam rodzinę polską, gdzieś znów polską nauczycielkę,ale zawsze było to tam — gdzieś daleko. Na Wołyniu spalono kilka wsi, a w okolicach Stryja zabito 40 osób.  Wreszcie „przyszła kolej" na naszą miejscowość i na naszą rodzinę. Nasz dom napadła banda, w nocy zabrali wszystko co było dla nas cenne i co można było unieść. Szukali w domu broni krzycząc „ Lachu oddaj broń”, broni nie znaleźli, gdyż była dobrze ukryta. Rodzicom kazali leżeć na podłodze twarzą do ziemi, a nas dzieci, nakryto kocami. To było w naszym domu w Nyrkowie, kazano się nam wynieść z domu w ciągu trzech dni, bo w przeciwnym razie wrócą i zamordują. To był kolejny szok dla ludności polskiej z Nyrkowa, Nagórzan, Czerwonogrodu. Przenieśliśmy się do młyna w Czerwonogrodzie, gdzie był pusty dom po żydowskiej rodzinie Aberbachów i tam zamieszkaliśmy.
W czasie frontu ludność wysiedlano około 40 km w tył, domy pozamykano, czekały na powrót swoich. Jak był front, to patrole wojskowe pilnowały, aby ludność cywilna „nie kręciła" się, za nieposłuszeństwo rozkazom groził Sybir. Mieszkaliśmy we młynie (w domu po Aberbachach), mama hodowała 40 sztuk gęsi, które beztrosko pływały sobie po Dżurynie. Ojciec dzień i noc doglądał młyna, pracy urządzeń i pracowników. Młyn pracował dla wojska, ale i ludności cywilnej. Gospodarze furmankami przywozili zboże i każdy czekał aż przyjdzie jego kolej, wśród gospodarzy byli Polacy i Ukraińcy. Polacy prosili ojca, aby pospieszył się z pracą, tak by gospodarze mogli wrócić do swoich domów za dnia — bali się band. Przywozili też mrożące krew wieści, że w Capowcach, Koszyłowcach, Torskim, Uścieczku w lasach są pomordowani ludzie. Doszła wieść, że cała kolonia, Podśniatyń wymordowana.
Na Dżurynie — za młynem, na zakręcie gdzie woda była głęboka i wiry, widziano płynących topielców związanych drutem kolczastym, nagich i ubranych. Ojciec poprosił trzech rosyjskich oficerów, którzy stali wiecznie na warcie przy młynie, aby pojechać w te miejsca i sprawdzić wiarygodność tego co mówią ludzie. Nadjechał oficer enkawudzista z Tłustego i z nim oraz kilkoma żołnierzami, ojciec udał się konno w te miejsca. To, co zobaczyli przeszło ludzkie wyobrażenia, było to piekło. Mieli łzy w oczach, oficer powiedział ojcu (na uboczu), że ich żołnierzy banda też zabija, nawet nie wiedzą gdzie są pomordowani. Mieliśmy wspólnego wroga — Ukraińców, którzy działali z ukrycia, bestialsko, toteż powstawały pewne nieformalne układy a nawet osobiste przyjaźnie między ojcem jako kierującym młynem a oficerami rosyjskimi. Oficerowie rosyjscy przyjechali na te tereny z całymi rodzinami, jednakże cierpieli tu wielki głód. Ojciec zawoził im mąkę, kaszę, gęsi; żal było dzieci, kobiet. Pamiętam jak opowiadał, że gdy pojechał do domu kapitana Zorianowa, (który był szefem sztabu „enkawude") to ugoszczono go „kipietokiem", ku zdziwieniu ojca była to czysta (bez dodatków) wrząca woda. Ojciec przeprosił, że nie będzie tego pił; proponowano: mamy jeszcze kartofle. Wówczas ojciec wyjął to co miał przygotowane na drogę: chleb, masło, wędzony boczek — dzieci kapitana przybiegły do stołu.
  Co jakiś czas ojciec z księgowym wyjeżdżali na narady do Czortkowa, gdzie odbywały się zjazdy kierowników młynów z całej okolicy. Młyn w Czerwonogrodzie był największy i przodował w produkcji. Dzień przed wyjazdem pan Bruchalski szykował młyńskie konie i ładowano cztery worki mąki, siedem wypierzonych gęsi, wódkę z gorzelni z Uścieczka, mama upiekła w piecu duży chleb i kilka bułek dla dowództwa Rosjan. Pewnego dnia, kiedy akurat był nawał pracy, ponieważ trzeba było przetransportować bardzo dużo zboża z wielkiego magazynu do młyna, zjawili się żołnierze z rozkazem, aby Mikołaj Grzybiński i Michał Szuba stawili się na „enkawude". Obaj byli dość zdziwieni i trochę zaniepokojeni. Rosjanie oznajmili, że dostaną broń, amunicję, granaty i zaopatrzeni zostaną w książeczki wojskowe, na dowód, że są legalną grupą, która ma odpierać ataki bandy w razie napadu. Członkowie grupy samoobrony, a w końcu zebrano kilkanaście osób tj. chłopców w wieku od 13-17 lat i kilku starszych panów, mogli nosić broń przy sobie, ale zamaskowaną. 
Do grupy należeli: Kazimierz Dmytruszyński, miał już wówczas prawie 80 lat (był żołnierzem I wojny światowej) ale wspaniale władał bronią, nauczyciel Bronisław Stachurski, Fabian Świderski, pan Domański, J. Rozborski, pan Kazimierz Ochrynoski, Stecki, M. Wysocki, St. Wysocki, Ryczaj, M. Okoński, St. Wierzbicki, M. Wierzbicki,   F. Glezner, Grzybiński, M. Szuba i chyba pięć kobiet, nazwisk nie pamiętam, nazwisk młodych chłopców też nie pamiętam z wyjątkiem St. Popiela, gdyż był najstarszy z najmłodszych w grupie. Wszyscy dostali broń, książeczki, starsi ćwiczyli młodych posługiwania się bronią. Napady bandy były coraz częstsze i coraz bliżej, zarówno na Polaków, jak i wojsko rosyjskie. Banda ukraińska stosowała taki podstęp, że mordowali żołnierzy rosyjskich, przebierali się w ich mundury z różnymi stopniami, brali ich konie, legitymacje naklejając tylko swoją fotografię. 
Toteż na każdym, kroku należało być przebiegłym, nieufnym, gdyż „pomyłka" mogła wiele kosztować, był to jeden ze sposobów „ wdarcia” się w szeregi wojsk rosyjskich, czy dotarcia, jako sprzymierzeńcy do tajemnic, odnośnie obrony
przygotowywanych przez Polaków. Polaków mordowano z wyrafinowanym okrucieństwem: podcinano gardła, wycinano krzyże na klatce piersiowej, łamano ręce i nogi, podcinano skórę na szyi, zawijano na kije i ściągano na oczy, ofiar nie dobijano tylko zostawiano w męczarniach aż do skonania. W Torskim zamordowano 2O osób i wrzucono do studni. Podobne mordy miały miejsce w: Uhryńkowcach, Marianpolu, Winiatyńcach, Szczytowcach. 
Władze rosyjskie oddziałowi samoobrony Polaków dały nazwę „ istrebitelnyj batalion", a do jego nadzoru „enkawudzistę" z Tłustego. Początkowo był to kapitan Zorianow, z którym współpraca układała się dobrze, niestety zginął w trakcie jednej z obław na bandę. Przyszedł następny, Ukrainiec spod Kijowa, pełniąc tę funkcję miał dostęp do wszystkich tajemnic Polaków. Często wychodził na pobliskie wioski, co wzbudziło podejrzenia Polaków, szybko zorientowali się, że wynosi tajemnice swoim tzn. Ukraińcom. Od tego czasu Polacy byli powściągliwi i niezbędne wiadomości zachowywali w ścisłej tajemnicy. Oddział Polaków poszerzał się o osoby, które dołączały z pobliskich wsi. Ojciec szukał sprzymierzeńców do odparcia bandy, która była bardzo liczna.
Wojsko rosyjskie, które pilnowało pola zaminowanego w Uścieczku, w tym celu, aby banda nie wysadziła mostu na Dniestrze, też czuło się bardzo zagrożone (oddział był stosunkowo nieduży i oddalony od swoich). Umówiono się (na dwa dni przed tragedią) o wzajemną pomoc. Sygnałem
wołającym o pomoc miało być 5 wystrzelonych rakiet świetlnych — zielonych. Wojsko rosyjskie, które na wypadek napadu miało udzielić pomocy był to garnizon z Horodenki. W tym czasie, tzn. jeszcze przed napadem na Czerwonogród, banda zwana „gułganami" napadła na kolonię Polaków pod Czahorem, którą stanowiły cztery gospodarstwa: Kawecki, Zabłocki, Motyczka, Grabowiecki.
Wszystkich zamordowano, udało się tylko podstępem uciec panu Grabowieckiemu, który już z tą straszną wiadomością był w Czerwonogrodzie o godzinie 22. Czerwonogród obserwowany był przez bandę z gór i lasu, w młynie ukraińscy chłopi mielili zboże dla bandy, ale były też jeszcze inne podchody (zwiady).
Np. do młyna przybiega chłopiec łącznik, aby ojciec oraz pan Grzybiński, Stachurski, Domański natychmiast przybyli do Domu Ludowego, bo przyjechał „enkawudzista" i chce z nimi rozmawiać. Wiadomość ta wydała się być podejrzana, toteż panowie jeszcze w kancelarii młyna obmyślili
różne warianty, gdyż byli przygotowani, że mogła to być również zasadzka. Szuba i Grzybiński weszli do Domu Ludowego z bronią w ręku i rozkazali nieznajomemu: „ręce w górę". Ociągał się, Grzybiński rozbroił przybysza a Stachurski i Domański sprawdzili jego dokumenty, okazuje się, że to „lejtnant" z Zaleszczyk; nieufni Polacy zamykają go w piwnicy i stawiają wartę. Pan Domański dzwoni do Tłustego, że chwilowo zatrzymano wojskowego o takich to a takich danych i proszę o przyjazd stosownych władz wojskowych. Władza przybyła, sprawdziła dokumenty i zaniemówiła.

Okazało się, że był to Ukrainiec, który miał zabić Szubę, Domańskiego, Stachurskiego, Grzybińskiego. Przyznał się, że jest z Torskiego i dostał taki rozkaz, gdyż przesłuchiwano go natychmiast. Dokumenty, którymi się legitymował pochodziły od zaginionego przed trzema miesiącami żołnierza
rosyjskiego, którego jak teraz okazało się, banda zabiła, wzięła dokumenty, mundur





Relacja zakonnicy, siostry Władysławy Sobierajskiej z klasztoru:
Był to pierwszy piątek lutego 1945 roku, w którym wypadł dzień Matki Boskiej Gromnicznej. Ksiądz kanonik Szczepan Jurasz rano odprawił mszę św. w naszej kaplicy klasztornej. Zebrało się mnóstwo ludzi z pobliskiej ulicy w Nyrkowie (...) Później odprawił w Czerwonogrodzie uroczystą mszę św. Było to wspólne przeżywanie rozstania się z rodzinną parafią, w której znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej (...) Ze łzami w oczach błagał lud o pomoc i łaski na przyszłe dni, przeczuwając coraz bardziej niepewność życia. Po tej mszy został w Czerwonogrodzie, gdyż miał grzebać jednego chłopca zamordowanego w lesie (probostwo mieściło się na górce obok cmentarza w Nyrkowie). Nam, siostrom polecił,  byśmy na noc przyszły z dziećmi do Czerwonogrodu na dół... Siostra przełożona zdecydowała jednak, że nie opuści klasztoru. 
Około godziny 21 słychać było ruch przejeżdżających sań drogą obok klasztoru. Wystrzelone rakiety oświeciły cały Czerwonogród. Wtedy zobaczyłam wielu uzbrojonych mężczyzn z karabinami. Ujrzałam białe postacie z pochodniami jak schodziły w dół. Patrząc z przerażeniem przez okno, ujrzałam na skraju lasu pierwsze pożary domów, które miały strzechy słomiane. Ogromny pożar. Wkrótce strzały karabinowe. Ludzie w popłochu widząc pożary, palące się stodoły, chlewy, ryczące bydło, ratowali się ucieczką. Nagle napadnięci ginęli od kul i noży. Krzyki, jęki i wycia palących się zwierząt dolatywały do moich uszu. Nie zapomnę tego do śmierci (...) Wioska otoczona przez miejscowych banderowców ze wszystkich stron. Miejscowi ludzie wpadali w ich ręce, gdyż zwoływali ich do siebie. Padały ofiary okrutnie zmasakrowane...

Relacjonuje Czesław Świderski:

Strzelanina i dzikie wrzaski podpalaczy mieszały się ze szczekaniem psów i ryczeniem bydła w płonących stajniach, a nadto unosiły się jęki mordowanych ludzi, którzy nie zdążyli uciec z bezpośredniego zagrożenia. Po pierwszych wystrzałach zacząłem ubierać się. Matka obudziła siostrę,
która nieprzytomnie wstała na łóżku i zwaliła się z jękiem wołając: jestem raniona w samo serce. Zobaczyłem jak z jej piersi tryskała fontanna krwi. Oddał do niej strzał bandyta stojący już pod naszym oknem. Za chwilę banderowcy wpadli do mieszkania, gdzie na podłodze leżała w kałuży krwi moja siostra Janina. Wyciągnęli z siennika słomę i wokół niej rozpalili ognisko. 
Matka w tym czasie skryła się w komórce pod sieczkarnią. Ja z bratem ukryłem się w drugim mieszkaniu pod piecem gdzie zostaliśmy zasłonięci przez bandytę szukającego pozostałych mieszkańców domu. Byli to ludzie znajomi, bo od razu rozpoznali moją siostrę, o czym następnego dnia donieśli mojej babce mieszkającej jeszcze w Nyrkowie. Po wyjściu bandytów ugasiliśmy płonąca słomę. Za chwilę wpadli drugi raz i wyciągnęli z drugiego łóżka słomę rozniecając na nowo. Ponownie ugasiliśmy ogień kładąc siostrę na łóżku. Wtedy bandyci zorientowali się że, jest ktoś w domu, kto ranną dziewczynę zabrał. Oblali, więc dom benzyną, podpalili i odeszli. Usłyszeliśmy silne chrapanie siostry i ciszę. Wyskoczyliśmy z płonącego domu obaj z bratem, kryjąc się pomiędzy snopami kukurydzianki opartej o parkan, gdzie przesiedzieliśmy do rana...
Na trzecim odcinku obrony od tzw. „lewady" bronili się Wysocki Marcin ze „znariadką", Wierzbicki Marcin z„mauzerem", Dąbrowski Ignacy i Okoński Marcin z „pepeszami". Ci czterej nie zeszli ze swoich stanowisk, mając dobrą osłonę za plecami i kładli pokotem każdego, który wyskoczył z lasu i podążał z zapaloną wiązką słomy do zabudowań. Dopiero, kiedy Marcin Okoński został ranny w szczękę bandyci wdarli się między domostwa. Do tej pory większość mieszkańców zdołała uciec i skryć się w kościele. Nie zdążyła uciec jedynie stara Grzesińska i jej córka Maria Sutyk. Jej półtoraroczna córeczka Hania została znaleziona nazajutrz w kałuży krwi. Zabrała ją i zaopiekowała się do czasu powrotu z frontu ojca, pani Samogowa. Marcin Wysocki mimo odniesionej rany w nogę nie zszedł ze swego odcinka do końca. Po rozwidnieniu się naliczono na tym odcinku 12 kałuż krwi bandyckiej.
Na czwartym odcinku obrony koło młyna siedział z „diechttierowem " Sowiet Kowiernik i z„mauzerem" Bronek Owad. Obaj na swoich stanowiskach nie dopuścili żadnego bandyty, dzięki czemu młyn i ludzie tam ukryci ocaleli.

Relacja młynarza Szuby:

Byliśmy przygotowani, gdyż młyn był pod lasem, toteż spodziewaliśmy się,  że tu odbędzie się pierwsze natarcie bandy. Przed młynem stało 12 furmanek czekających w kolejce na przemiał. Była godzina 21:30,  młyn pracował na pełnych obrotach, wszyscy pracownicy na swoich stanowiskach, podwórko młyna oświetlone. Noc była mroźna, dużo śniegu, ale była też wyjątkowo jasna.
Przyszedł Grzybiński i księgowy Żołyński ze słowami:, „ale piękny wieczór, jasno, dużo śniegu — może przeżyjemy tę noc spokojnie". W powietrzu była niepokojąca cisza, którą zagłuszał szum wodospadu, cisza z tych, które zwiastują wielkie nieszczęście. Nagle padły strzały znad wodospadu
na młyn. Powstało zamieszanie, ludzie zaniepokojeni kręcili się przy swoich wozach, pracownicy wylegli z młyna. Mieliśmy przedostać się do Domu Ludowego, gdzie był nasz punkt zborny na wypadek napadu. 
Niestety było za późno, ponieważ byliśmy pod obstrzałem bandy usytuowanej na górze, więc i tak czekałaby nas pewna śmierć. Ludzie w panice ukryli się każdy gdzie mógł, np. bracia Owadowie ukryli się między walcami i ocaleli, zginęła tylko Kasia Rzepiej. Członkowie bandy, aby zamaskować się ubrani byli na biało, tylko czarne punkty na śniegu to ich głowy, kulali się po śniegu w dół z góry. Zaczęła się prawdziwa masakra, zewsząd dochodził zgiełk, hałas, krzyki ludzi, wołanie o pomoc. Wszystko się pali; płoną domostwa, plebania, jęki ludzi mieszają się z rykiem oszalałego bydła, wyciem psów, rżeniem koni, kwikiem świń. W powietrzu dym, smród — śmiertelna zgroza.
Dochodzą wieści; zamek, który był jednym z miejsc obronnych, jest mocno atakowany, z zamku obrońcy i ludność, która się schroniła wycofują się do kościoła — to źle; jeżeli zaatakują kościół to koniec.
Garnizon w Uścieczku przyrzekł pomoc, toteż wysyłał umówiony znak — wystrzeliwując pięć zielonych rakiet, odpowiedź przyszła natychmiast; na niebie zajaśniało światło zielone, pięć sygnałów. Kieruję obroną usytuowaną w Domu Ludowym, gdzie był wyznaczony punkt zborny dla ludności cywilnej (drugi w zamku i w kościele). Banda podchodzi coraz bliżej Domu Ludowego, ci co bronili go od zewnątrz, kryją się teraz w domu; banda naciera. Obrońcy szczelnie ryglują dolne wejścia i okiennice. Panika wśród chroniącej się tu ludności, krzyki, lament, płacz dzieci. Obrońcy bronią domu z górnych okien budynku, w końcu brak amunicji, zostały tylko granaty. Granaty wyrzucane są przez okna w kierunku bandy, granaty skończyły się — rozpacz. Każdy z obrońców wyjmuje swój osobisty pistolet, każdy nabój „na wagę złota", zostawiają sobie po dwa naboje w kieszeni — dla siebie, — bo nie oddadzą się żywcem w ręce wroga.
 

W kościele, część zgromadzonych tam obrońców walczy dzielnie, nie dopuszczają wejść bandzie od strony zamku. W kościele jest ksiądz Jurasz i bardzo dużo ludzi. Detonacje są coraz silniejsze; banda zwołuje się, ucicha — wycofują się; już dnieje, zbliża się 5 rano. Cisza poranna, umilkły strzały, napastnicy wycofali się, cisza po tragedii, ludzie oszaleli z bólu, strachu, rozpaczy wylegli ze „swoich kryjówek „. Nie ma sił, brak łez by opłakiwać pomordowanych i zgliszcza — cały dorobek życia, ludzie rozglądają się, nawołują swoich bliskich. W oficynach zamku znajdują bestialsko zamordowaną rodzinę Romachów — rozebrano ich, wycięto im krzyże na brzuchach i wycięto napisy „koniec lachom", skórę na szyi podcięto i ściągnięto na oczy, nogi i ręce połamane. Miejsca skrwawione, widać, że umierali w męczarniach.

Opowiada Władysława z Romachów, Kucy z Czerwonogrodu.

„Urodziłam się w Czerwonogrodzie w 1932 roku w rodzinie Romachów. To właśnie moi rodzice i rodzeństwo zostali w okrutny sposób zamordowani w zamku. Tato miał 39 lat, Mama 37, Siostra Cesia 16, brat Binio 11. Ja uciekłam z Ciocią Anielą Szymańską do szkoły tam wraz z naszą nauczycielką p. Eulallą Wendlową przesiedziałyśmy do rana. A moja Babcia Zofia Szymańska ukryła się z księdzem Kanonikiem w pieczarze i tam była świadkiem śmierci księdza, zmarł na atak serca (...) Wysyłam Panu listę zamordowanych i rannych. Listę sporządziła moja Ciocia Aniela Szymańską w parę dni po napadzie. Nie wiem czy jest to lista pełna...
Moja Babcia Zofia Szymańską, 67 lat, często opowiadała jak to uciekając spotkała przy kościele księdza Jurasza, postanowili ukryć się w grocie, znajdującej się na zboczu wzgórza. Ktoś jeszcze z nimi był, jakiś chłopiec czy dziewczyna, ale bojąc się, że tam mogą ich znaleźć, odszedł. Babcia została sama z księdzem. Ksiądz się bardzo bał, trząsł się i powtarzał: „ Pani Szymańska, co będzie jak oni nas tu znajdą?" Babcia pocieszała księdza, że są bezpieczni. Ksiądz po pewnym czasie zaczął ciężko oddychać, charczeć i przestał się odzywać. Babcia mówiła, że trwało to dość długo. Ksiądz już nic nie mówił, tylko dyszał, po pewnym czasie umilkł. Babcia zaczęła go szarpać, ale już nie żył. I tak z martwym księdzem siedziała do rana. 
Rano zniesiono księdza do kościoła i włożono do trumny, nie mieścił się w niej, bo była przygotowana dla chłopca, który miał być pochowany 3 lutego. Moi rodzice uciekli w stronę zamku i tam na dziedzińcu zostali w okrutny sposób zamordowani. Tato był w wojsku, jesienią 1944 roku został urlopowany, miał poważną wadę serca, dlatego nie brał udziału w obronie. Tato zawsze mówił, jeżeli nas napadną uciekamy do parku a stamtąd do zamku, tam ukryjemy się w lochach. Niestety oni byli tam wcześniej i moja rodzina wpadła im w ręce. Rozebrali wszystkich do naga, w okrutny sposób męczyli, świadczą o tym kałuże krwi i krzyki i jęki, które słyszeli ukryci w sąsiedztwie. Tatę nie spalili a mamę i siostrę Cesię i brata Binia spalili (...) Ciocia chciała żebym się z nimi pożegnała i na drugi dzień zaprowadziła mnie pod kościół, tam wokół kościoła leżeli rzędem wszyscy pomordowani. Ciała złożono do dołu po wapnie”

 Siostra Władysława:
„Nagle zauważyłam, że gromada banderowców zbliża się do klasztoru. Zaczęto walić w drzwi i rąbać siekierami wołając: „Lachy otwórzcie!" Siostra przełożona odsunęła w kaplicy mensę i nakazała bym weszła tam z dziećmi. Był to 7 letni chłopczyk, dwie dziewczynki po 12 lat, 18 i 19 lat. Szybko zasunęła wejście mensą ołtarza i wyszła do zakrystii (...) Gdy wpadli do kaplicy, zapalili świece i zaczęło się poszukiwanie za nami. Jeden z nich przybliżył się do ołtarza, aby otworzyć tabernakulum, ale został upomniany (...) Jedna z dziewczynek poznała przez szparę i po głosie, że był to syn diaka z cerkwi we wsi Nyrków (diak — równoznaczny z organistą w kościele). 
Po chwili poszukiwania przystąpili do rąbania drzwi do zakrystii. Gdy weszli zaczęli się odgrażać, że jako Lachy będą spalone, zmuszano siostrę przełożoną, by powiedziała gdzie są dzieci, bito ją, zapalono w kaplicy słomę, ale tliła się bo była mokra. Wyprowadzono siostry na parter. Słyszałam cztery strzały, które zmasakrowały głowę i twarz siostry Klary Linowskiej, a siostrze Bronikowskiej wbito nóż w plecy... Gdy opuszczałyśmy klasztor zaraz była strzelanina z Nagórzan, musiałyśmy spuszczać się wąwozami. Gdy zeszłyśmy do Czerwonogrodu powitali nas ludzie donosząc o śmierci księdza Jurasza i innych... Udałam się wtedy z ludźmi do klasztoru, by zabrać zwłoki sióstr i pochować razem z innymi...

Żródło:


  Jerzy Stecki, „Na Rubieży"

1 komentarz:

  1. Dziękuję za to świadectwo. Jestem księdzem i pracuję na Podolu. Często zawożę gości z Polski do Czerwonogradu, gdyż jest to jedno z najpiękniejszych miejsc na Podolu. Tam gdzie był młyn jest teraz największy wodospad na Podolu. Ale oczywiście najbardziej niesamowite wrażenie robią ruiny kościoła i symboliczny grób ofiar. Ukraińcy mówili mi tam o kimś kto zebrał opowieści o tym wydarzeniu ale nigdzie nie mogłem znaleźć tego w internecie żeby potem ludziom opowiadać... Kiedy będzie opublikowana druga część tej historii? ks.Piotr

    OdpowiedzUsuń