środa, 26 lutego 2020

HUTA PIENIACKA- relacje świadków



Mieszkaniec Huty Pieniackiej Franciszek Kobylański: O świcie w kierunku wsi wystrzelili dwie rakiety. Następnie rozpoczęła się strzelanina i do Huty Pieniackiej weszli faszyści (żołnierze SS-Galizien) i bandyci (upowcy). Wszystkich mieszkańców po 20-30 osób, w tej liczbie kobiety, starców i dzieci, spędzili do stodół, zamknęli i podpalili. Kto uciekał - zabijali. W ten sposób spalono żywcem i zabito 680-700 osób.
Mieszkaniec Huty Pieniackiej Wojciech Jasiński: Najpierw część ludzi esesmani z dywizji SS-Hałyczyna i bandyci (upowcy) spędzili do kościoła. Później grupami wyprowadzali i zapędzali do stodół, podpalali je, i ludzie płonęli żywcem (...). Gdy nas prowadzili z kościoła, tośmy widzieli, jak płonęły stodoły, w których w niebogłosy strasznie krzyczeli nasi sąsiedzi. Zrozumieliśmy, że także i nas wiodą, aby spalić żywcem...

Należy dodać, że wieś została zajęta bez jednego wystrzału ze strony polskiej, co też niemało zdziwiło "dywizyjników", którzy spodziewali się dużego oporu.
To im dodało odwagi - zauważa Edward Gross. - Wkrótce cała wieś została zajęta. We wsi zapanował krzyk przerażenia kobiet i dzieci. Ogień pożerał coraz to nowe zabudowania.... Był to chrzest bojowy SS-Galizien! Napastnicy strzelając na oślep do wszystkich, kto tylko był na celowniku, popędzali ludzi w stronę kościoła, starej i nowej szkoły. Wkrótce miały one zapłonąć oblane benzyną razem z nimi.
Obok wejścia (do kościoła) - pisze dalej E.Gross - siedziała na śniegu młoda kobieta z noworodkiem lub poronionym dzieckiem na ręku. Jej lament budził litość i współczucie, lecz nikt się nią nie zajmował, nikt nie zareagował na jej prośby, żeby ją ktoś zabił. Konała w męczarniach...
Janek opierał się, płakał, krzyczał i za nic nie chciał iść - cytuje inną relację Andrzej Rybicki. - Wówczas rozwścieczony (ukraiński) esesman chwycił Janka za nogi i z rozmachem uderzył głową chłopca o narożnik domu. Jakiś młody chłopiec błagał i prosił, żeby go puścili. Pacyfikator uśmiechnął się zjadliwie i machnął ręką: idź, wypuszczam. Chłopiec obrócił się i chciał pobiec, ale esesman z dużą siłą wbił mu bagnet w plecy.
Pod kościołem - pisze A. Rybicki - zginął dowódca samoobrony Kazimierz Wojciechowski. Jak mówią świadkowie, oblano go łatwopalną cieczą i podpalono. ("Nasz Dziennik", 9. 01. 2001). Żywa pochodnia płonęła na oczach wsi. Wcześniej jeszcze w domu zamordowano jego żonę i ukrywających się Żydów. Riwa strzeliła do zastępcy dowódcy pacyfikacji z polskiego wisa. Za sekundę także sama padła.
Po strasznym zamordowaniu Wojciechowskiego rozprawiono się z resztą domniemanych obrońców, którzy byli bezbronni. Wystrzelano ich co do jednego z karabinu maszynowego na placu pod kościołem.
A w kościele?
Do kościoła zaganiano pierwsze ofiary - zeznaje przed Jolantą Woś Stanisław Krawczyk. - SS-mani w śnieżnobiałych kombinezonach upychali ludzi między ławkami. Przechodzili i uderzali po głowach: trach, trach, trach. Ogłuszeni padali pod ławki. Wówczas wganiano następnych. Trzy warstwy dygocących ciał. Opary, słodkawomdła woń krwi. Pobici mężczyźni wnieśli w kocu rodzącą kobietę. Położyli ją koło konfesjonału. - Dzieciątko było już między nogami matki....
W nocy z 27 na 28 lutego 1944 r. Franciszkę Michalewską z domu Biernacką... zaatakowały bóle porodowe i była przy niej położna-akuszerka. Esesmani wtargnęli do jej domu, wyprowadzili ją wraz z położną... doprowadzili do kościoła, gdzie posadzili ją na stopniu ołtarza, a przy niej położną. Gdy bóle porodowe przybierały na sile, a F. Michalewska bardzo jęczała i zaczęła rodzić, to . W w obronie chorej wystąpiła położna. W odpowiedzi obydwie zostały zastrzelone i ukraiński esesowiec narzucił na nie bieliznę kościelną. obronie chorej wystąpiła położna. W odpowiedzi obydwie zostały zastrzelone i ukraiński esesowiec narzucił na nie bieliznę kościelną.
Przed kościołem, podobnie jak w kościele, działy się sceny wręcz dantejskie - zwłaszcza wówczas, gdy rozdzielano rodziny, wyrywano dzieci matkom, by je na oczach rodziców mordować, matki zaś miały spłonąć żywcem osobno. Mordercy - pisze dalej E. Gross - po uporaniu się z dziećmi oblali obiekt benzyną i podpalili... Mimo że ogień jeszcze buzował ... banderowcy uznali, że już nikt się z niego nie wydostanie i odeszli. Poszli dalej walczyć o samostijną Ukrainę.
Dopalał się dzień Apokalipsy, banderowcy wyręczając esesmanów, wyprowadzali partiami ludzi z kościoła na kaźń.
Byłam w jednej z ostatnich grup dziewcząt, które wyprowadzono z kościoła - pisze Wanda Kobylańska-Gośniowska. - Widok, jaki ujrzałam po wyjściu z kościoła był tak przerażający, że paraliżował wszystkie umysły - nie mogłam uwierzyć oczom i uszom. Naokoło morze płomieni i ciemne chmury dymu oraz okropne wycie psów, ryk krów i swąd spalonych ciał ludzkich i zwierzęcych. Nie mieliśmy żadnych złudzeń co do czekającego nas losu, a ból po naszych krewnych krwawił nam serca do tego stopnia, że nie reagowaliśmy na bicie nas kolbami i kłucie bagnetami. Słyszeliśmy przy każdym uderzeniu: wże propała wasza Polszcza albo to jest wasza Polszcza".

Gdy przybyliśmy - piszą Bronisław Jabłoński i Antoni Orłowski z Huty Werchobuskiej - to zobaczyliśmy straszliwy obraz tej wsi, dopalały się domy, na polach i ogrodach można było spotkać leżących ludzi starych, i młodych, mężczyzn i kobiety, bardzo to strasznie wyglądało... małe dzieci były pozawieszane na płotach i leżały z rozmiażdżonymi głowami ... na śniegu, który był przesączony krwią...
Władze konspiracyjne Polskiego Państwa Podziemnego ustaliły i podały do publicznej wiadomości w "Przeglądzie Tygodniowym" (10-17 marca 1944 r.):
"Autorem tragedii był komendant posterunku policji ukraińskiej w Podhorcach zawzięty wróg polskości. Dręczyła go obronna postawa polskiej ludności Huty, wobec której wszelki zamach skazany był na niepowodzenie, użył zatem podstępu i... doniósł, że ludność posiada broń i przechowuje Żydów... Napad był podobno aktem samowoli oddziałów ukraińskich SS dywizji Galicja... Wśród zgliszcz piętrzą się stosy trupów, zbitych w jedną masę. W jednej ze stodół stoi tam prawie jednolita masa około 80 zwęglonych trupów. Wedle zgodnej opinii ocalałych świadków mordu napastnicy mordowali ofiary w sposób bestialski, wśród objawów o jakich się czyta w opisach praktyk najdzikszych plemion. Więc dzieciom żywcem rozpruwano brzuchy, rozbijano głowy o słupy kamienne itp. Spędzonych w kaplicy-kościółku mężczyzn, mordowano przy akompaniamencie tamt. Harmonium. Gdy "bohaterzy" wracali po akcji przez wieś Pieniaki, tamtejsza ludność ukraińska wystawiła im bramę triumfalną i oklaskiwała."
Ukraińscy mieszkańcy Pieniak mówią, że esesmani mijając bramę triumfalną mieli wyśmienite humory i zapijaczonymi głosami "derły sia na ciłi ryła" śpiewając:
"A my toju czerwonu kałyny pidijmemo,
A my naszu sławnu Ukrajinu, hej - hej, rozwesełymo."

Źródło: 

Edward Prus ("Nowy Przegląd Wszechpolski", nr 3-4/2001)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz