Niezwykle ciężko czyta się wspomnienia ocalonych z wołyńskiej pożogi. Ich wymowy nie łagodzi nawet perspektywa siedemdziesięciu lat, jakie upłynęły od chwili, kiedy polskie Kresy spłynęły krwią. Opisy ukraińskiego bestialstwa spod znaku Bandery, to wciąż lektura dla ludzi o mocnych nerwach. Przyznam, że dzisiaj jest mi coraz trudniej przez nią przebrnąć, właśnie ze względu na drastyczność. Kiedyś znosiłem to łatwiej, kiedy sięgałem po pozycje Siemaszków czy Kormana. Teraz już tak nie jest.
Nie wiem, czy tego typu zbrodnię można wybaczyć. Rozczarowuje pod tym względem wspólna deklaracja Kościołów rzymsko- i greckokatolickiego w Polsce i na Ukrainie, w której znalazło się zbyt dużo kompromisowej nowomowy, pełnej drażniących frazesów i oczywistości. Nie znalazłem w niej potrzebnego autentyzmu i głębi. Ale być może to moje nazbyt subiektywne odczucie. Tak samo rozczarowała postawa Prezydenta RP, któremu przez poprawne politycznie usta nie przeszło słowo „ludobójstwo”.
Dzisiaj prawda o Wołyniu zaczyna zdobywać należne jej miejsce w przestrzeni publicznej. Wielu Polaków dopiero teraz dowiaduje się o tym, co się wydarzyło na Kresach. Otwierają oczy ze zdumienia. Nie wierzą, że to było możliwe. Milkną, kiedy tego słuchają. Z przejęcia i przerażenia. Bo to wciąż jest prawda przerażająca. Wciąż nie do uwierzenia, że można było tak bezlitośnie wymordować ponad sto tysięcy ludzi. Dzieci, kobiety i starców. Całe wsie i rodziny. Za to, że tam żyli.
- See more at: http://www.eckardt.pl/wolynskie-memento.html#sthash.gHChdwrw.dpuf
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz