SIERPNIOWA RZEŹ I ZAGŁADA WSI SWOJCZÓW
WSPOMNIENIA ZDZISŁAWA DOLECKIEGO ZE WSI SWOJCZÓW
W POWIECIE WŁODZIMIERZ WOŁYŃSKI
W POWIECIE WŁODZIMIERZ WOŁYŃSKI
(…) Brat mój Bolesław, opisał tę tragedię wówczas, gdy znajdował się we wsi Swojczów, gm. Werba, pow. Włodzimierz Wołyński. Kilka miesięcy później opisał bratu Stefanowi, mieszkającemu w Warszawie sytuację na Wołyniu. Podaję również bliższe wyjaśnienia dla niektórych danych w treści listu, ponieważ wielu z pomordowanych osób, było mi dobrze znanych, koledzy, a nawet z mojej rodziny. Na przykład wymienione w liście: „nasza Felusia”, dotyczy mojej siostry Felicji Doleckiej urodzonej w 1916 r., następnie: „nasz szwagier Adolek Buczek”, dotyczy męża mojej siostry Antoniny Buczek, która jeszcze żyje, a obecnie zamieszkuje we wsi Horyszów Polski, niedaleko Zamościa. Następnie wymienione w liście zdanie: „padają dwa strzały, zabili kobietę Dobrowolską Hannę z synem”, ten syn to Feliks Dobrowolski urodzony w 1924 r. mój młodszy kolega. W treści listu zdanie: „Tośka przyszła o dzień później”, dotyczy wyżej wymienionej mojej siostry Antoniny Buczek. Tyle wyjaśnień, całą sytuację ukazuje list. Za popełnione błędy mego brata w pisowni przepraszam. Uczył się on tylko w szkole rosyjskiej przed pierwszą wojną światową.”
A zatem oto treść listu Bolesława Doleckiego do brata Stefana w Warszawie:
„Kochany Stefciu! List od Ciebie otrzymałem, za który dziękuję. Teraz opiszę Ci swoje przejścia i wszystkich Polaków na Wołyniu. Począwszy od 01 kwietnia 1943 r. miejscowy posterunek policji ukraińskiej z posterunku Gnojno, gdzieś w nocy podział się. To samo było i z innymi posterunkami, wsie i kolonie zostały bez władz. Jak okazało się, policjanci z posterunku Gnojno znajdują się na wsi Wołczak pod lasem Świnarzyn, 6 km od wsi Gnojno. Na razie mamy spokój, każdy pracuje spokojnie, natomiast nocami po kilkanaście fur pełne chłopów ukraińskich uzbrojonych, jeżdżą wszystkimi drogami w różnym kierunku. W dzień cisza, nie ma nikogo. Po pewnym czasie uzbrojeni Ukraińcy, zaczynają w dzień śmielej i wyraźniej pokazywać się, jeżdżąc furami i rowerami. Zaczęły się po wsiach zebrania tajne ukraińskie, młodzież ukraińska wydobyła zachowaną broń, niektórzy poszli do swej tzw. partyzantki do wsi Wołczak, inni znowu byli w domu, ale też należeli do partyzantki i mieli łączność ze swym sztabem tzw. „Sztab Zahonu Sicz”. Przez miesiąc kwiecień było spokojnie. Ludność nie odczuwała żadnych przykrości. A już w miesiącu maju, zaczęto dokonywać napadów na rodziny i pojedyńcze osoby ludności polskiej. We wsi Chobułtowa wymordowana została rodzina składająca się ze służącej, parobka i 9 osób Willa Rudnickiego. W kolonii Smolarnia został zamordowany Józef Łuszczak, we wsi Łuczyce został zamordowany Stefan Bydychaj. Podobnie było w innych polskich wsiach. W rozmowie o tych napadach mówili Ukraińcy, że to są jakieś osobiste porachunki, takich zbrodniarzy, gdyby schwytano, będą karani śmiercią za śmierć. Takie napady nocne na pojedyńcze osoby, albo rodziny polskie, trwały przez miesiące maj, czerwiec do 11 lipca 1943. Tego dnia jawnych morderstw dokonano w wielu miejscowościach na ludności polskiej. Wieś polska Dominopol pod lasem Świnarzyn w nocy została okrążona przez partyzantów ukraińskich i ludność, tejże wsi wymordowana została doszczętnie, zaledwie 3 osoby ocalało, które cudem zdążyły wymknąć się: jedna dziewczyna i dwóch chłopców, dziewczyna została pokaleczona. W sąsiedniej parafii Kisielin został napadnięty kościół w czasie nabożeństwa przez Ukraińców. Ludność mordowano, ksiądz został ranny (ks. Kowalski). W drugiej parafii Chrynów, też było podobnie: ludność mordowano, ksiądz został zabity, nazwiska księdza nie znam (ks. Jan Kotwicki), organista uciekł, rozmawiałem z nim we Włodzimierzu Wołyńskim (org. Martyński). W wielu innych wsiach i koloniach polskich, ludność polską wymordowano, niektóre kolonie podaję: Rudnia, Jachimówka, Smołowa, Nowojanka, Zofijówka, wieś Zamlicze, Sielec i wiele innych. Nadmieniam, że u nas w pobliżu została wymordowana tylko wieś Dominopol. Te kolonie, które podałem, są oddalone, jak również i kościoły o kilkanaście kilometrów, o nich myśmy się dowiedzieli później. W tym czasie, gdy w nocy wymordowali Dominopol, w dzień zabrali chłopców, najbliższych moich sąsiadów, których nazwiska podaję: Leon Mierzejewski, Zygmunt Rak, Władysław Bydychaj, Hipolit Majewski, Eugeniusz Buczko, wszyscy ze Swojczowa, którzy zostali zabrani przez ukraińskich banderowców i pomordowani. W innych koloniach i wioskach, też zabierano chłopców polskich i mordowano.
Okres od 13 lipca 1943 r. do 19 września 1943 r.: powstał popłoch wśród Polaków. Ludność polska rzucała swoje siedziby i uciekała do Włodzimierza. Nasz ksiądz ze Swojczowa, też uciekł do Włodzimierza. Nocami nie spaliśmy w domach, szliśmy kryjąc się po zbożach, kopcach, tak spędzano noce. Widzą to Ukraińcy, że ludność polska ucieka, rozstawili uzbrojone straże partyzantów swoich i zawracali uciekających Polaków do domu. Żeby ludność polską uspokoić, sztab partyzancki wypuścił ulotki, uspokajające z rozmaitymi przyrzeczeniami. Co do Dominopola, to przyznawali się do winy, że źle zrobili, ale pisali, że były w tym inne czynniki, które wkrótce wyjaśnione będą, a ci którzy uciekają, będą uważani za wrogów i kara ich nie minie, bo prędzej, czy później Włodzimierz, będzie przez nas zdobyty i uciekinierzy zostaną schwytani. A nasi sąsiedzi, znajomi partyzanci ukraińscy zaczęli nas, Polaków, omamiać. Mówili: „Nie bójcie się, nic wam złego nie stanie się, do kogo tam pójdziecie do Włodziemierza? Tam będzie głód, z głodu poumieracie, ot, żniwo zbierajcie, zboże, nikt was nie będzie zabijał. Nie bierzcie tego pod uwagę, co się stało w Dominopolu. Tam każdy mieszkaniec przechowywał szpiega i ci szpiedzy napadali na nasz sztab, dużo naszych partyzantów pozabijali, więc pomściliśmy ich. A tych chłopców, których pozabierali, mówili nam Ukraińcy, że oni byli na liście, która dostała się do sztabu, jako polska organizacja, więc ich dlatego pozabierali, a kto nie winien, tego nie zabiorą, niech będzie spokojny. Wam tak nie będzie. W razie czego my was będziemy bronić, śpijcie w domach swoich, a jak już tak boicie się, to przychodźcie do mnie na noc.”
Tak przyrzekali sąsiedzi i znajomi Ukraińcy, tak ludność polską okłamywali. Jednak w dalszym ciągu morderstwa nie ustawały. Zabierano chłopców i mężczyzn wojskowych do lasu i mordowano. Najbliższyh sąsiadów podaję: Mirosław Zinkiewicz zamordowany z całą rodziną – matką, siostrą i bratańcem (4 osoby), Stanisław Skosolas, Antoni Hasiak, Antoni Bydychaj, Władysław Wawrzynowicz, Eugeniusz Hypś. Ci wszyscy zabrani zostali do lasu przez partyzantów ukraińskich i pomordowani. Jak mówiliśmy to naszym sąsiadom i znajomym partyzantom ukraińskim, że pomimo to, że przyrzekaliście, że nie będziecie ludności polskiej więcej mordować, jednak w dalszym ciągu to samo powtarza się, to nam odpowiedzieli Ukraińcy, że u tego znaleźli karabin, u tamtego rewolwer, a tamci znowu mieli maszynowy karabin itd. Polacy zaczęli w dalszym ciągu uciekać nocami, przekradając się przez pola, łąki. Wtedy Ukraińcy, jak kogo z uciekających złapali, zabierali do lasu do sztabu i zabijali. W tym czasie i nasza Felusia (Felicja Dolecka, ur. w 1916 r.) przedostawała się do Włodzimierza. Naprzykrzyło się jej to ciągłe nocowanie po zbożach i kopcach, drzemanie w ciągłym niepokoju. Została zabita przez Ukraińców dnia 27 sierpnia 1943 r. we wsi Gnojno.
Dnia 30 sierpnia 1943 r. hołowa hromady (sołtys) wyznaczył ośmiu Polaków na przymusową robotę. Wzięli tych ośmiu Polaków uzbrojeni partyzanci ukraińscy do lasu Kohylno, gdzie poprzednio były łagry sowieckie, powrzucali do studni żywcem i rzucano na nich granat. Między tymi ośmioma pomordowanymi, był i nasz szwagier Adolek Buczek. Podaję nazwiska wszystkich pomordowanych: Antoni Stelmach, Adolf Gaczyński, Stanisław Michalak, Andrzej Kaczkowski, Józef Bydychaj, Franciszek Zwolanin, Walenty Wesołowski.
31 sierpnia 1943 r. o godzinie 3.00 rano zaczęli Ukraińcy ogólne morderstwo po wszystkich wsiach i koloniach. Tak było zorganizowane, że każda wieś ukraińska ma swoich Polaków w tejże wsi, albo przyległej do tej wsi, kolonii wymordować. Nadmieniam, że takie ogólne morderstwa zaczynali Ukraińcy w swoje święta, a przed tymi morderstwami duchowieństwo ukraińskie – popi poświęcali ostre narzędzia – kosy, sierpy itp.. Szli chłopi i partyzanci ukraińscy uzbrojeni w najrozmaitszą broń: w siekiery, widły, kosy i karabiny. Nadmieniam, że siekiery były specjalnie wprawione na długich, nowych trzonkach, wpadali do polskich domów i zabijali wszystkich, bez wyjątku: mężczyzn, kobiety, starców, dzieci, odrąbywano nogi, ręce, dzieci rozdziarano, albo brano za nóżki i głową bito w słupy. Przetrząsano wszystkie zabudowania polskie – ogrody, wszelkie zakątki, odszukiwano ukrytych i mordowano. W innych miejscach znowu spędzano całymi rodzinami do wykopanych przedtem dołów i pomordowanych zakopywano. Za mordującymi chłopami szły kobiety i dzieci, podrostki z furami, pomagali wyszukiwać ukrytych i grabiąc, zabierali, co się dało.
Ja dowiedziałem się, że mordują, więc uciekłem na cmentarz. Wylazłem na gęsty świerk i siedziałem cały dzień do nocy. Widziałem, jak chłopi ukraińscy i partyzanci obławą chodzili, przeszukując zabudowania, ogrody, kopki na polach, szukając ukrytych, za uciekającymi strzelali, na koniach dopędzali i zabijali. Po domach już pomordowanych zabierali świnie, kury, plądrowali i przeszukiwali. Godzina mniej więcej 10.00, przychodzi obława na cmentarz. Czterech z karabinami i siedmiu ze szpadlami. Karabiny w ręku na pogotowiu, przychodzą bliżej mego świerku. Poznaję – znajomi chłopi ze Swojczowa: Torczyło Tymofiej, Wołodka Dubieńczuk i inni. Siedząc na świerku widziałem, jak tu przychodziły znajome mi osoby i poukrywały się w zaroślach cmentarza. Padają dwa strzały: zabili kobietę, Dobrowolską Hannę z synem ze wsi Swojczowa. Przeszukują krzaki, drugi raz przeszli pod moim świerkiem, na którym siedziałem. Nareszcie słyszę krzyczą: „Wyłaź! Wyłaź!!”. Znaleźli kobietę z córką, Marię Karandową. Kobieta prosi: „Panie Torczyło niech pan nas nie bije!”. Słyszę odpowiedź: „Teper ne ma Torczyło. Wyłaź!”. Słyszę jęk kobiety, pada dwa strzały, cisza. Zostali pobici. Szukają dalej, przegartują krzaki. Znowu dwa strzały. Zabili 14 – letnią Potocką, córkę Jana i 15 – letnią Marię Sobiepan, córkę Stanisława. Szukają dalej. Zajrzeli do kapliczki cmentarnej, do grobowca. Nie ma nikogo. Jedni odchodzą, kilku zostaje. Odchodzący Torczyło rozkazuje: „Zakopujte hłuboko, szczob ne smerdiło”. Ci pozostali wykopali w dwóch miejscach doły, zakopali pomordowanych i poszli. Siedzę na świerku i czekam niecierpliwie do nocy. Już słoneczko nad zachodem, obławy, poszukiwania, grabieże nie ustają. Słyszę krzyki, gonitwa: „Trzymaj! Trzymaj! Stój! Stój!”. Widzę uciekającego mego sąsiada Jana Rak, wystrzelili za nim dwa razy, nie trafili, ucieka, chłop wyprzęga z wozu konia, goni konno. Ucieka Rak wprost na mnie do cmentarza. Myślę sobie: „Masz licho naprowadził mi znowu grandę!”. Uciekający Jan Rak ucieka poza cmentarzem, zginął mi z oczu poza drzewami cmentarza. Chłopi szukają, nie znaleźli, ściemnia się, chłopi poszli. Zrobiła się noc. Zlazłem ze świerka, polami dostałem się do krzaków wyrąbanego lasu. W krzakach błądziłem całą noc, rano łąkami, łozami przedzierałem się. Spotkałem się z takimi, jak ja uciekinierami: ojciec z dwojgiem dzieci, Kosiorek z Kolonii Elizawietpola, żona i starsza córka zostały zabite, on z dwojgiem dzieci ukrył się w prosie i ocaleli.
Opowiadał mi on, że jego sąsiada, Aleksandra Żurawskiego córeczka mocno pokaleczona, którą prowadził, nie mogła iść, więc musiał zostawić ją pod kopką. A jej rodzice zostali pomordowani. I opowiadał mi ten Kosiorek, że przechodził przez kolonię Teresin, przez podwórko, widział zamordowanego gospodarza Mikołaja Bojko, leżącego na podwórku, któremu oczy ptaki powydłubywały. Po drodze spotkaliśmy się jeszcze z dwoma uciekinierami. Każdy opowiada swoje i tak razem przyszliśmy do wsi Chobułtowo, gdzie stała nasza polska placówka policji, złożona z poprzednich uciekinierów polskich. Dużo znajomych chłopców, rozmawiamy o tych morderstwach ludności polskiej przez Ukraińców, policjanci westchnęli, mówią: „Wiedzieliśmy o tym, że Was mordują Ukraińcy, bo jeszcze wczoraj nam dali znać.”. Pytam: „Czemuście nie przyszli nam z pomocą?”. Odpowiadają: „Cóż kiedy nie ma rozkazu.”
Nadmieniam, że takie placówki polskiej policji zorganizowane z uciekinierów polskich składały się z 50, 70 i 100 ludzi, zależy na jakim posterunku mniej zagrożonym, albo więcej, posiadały karabiny ręczne i maszynowe i jedną tankietkę. Tu już nam niebezpieczeństwo nie groziło, poszliśmy swobodnie do Włodzimierza. Do Włodzimierza nadciągali rozmaici uciekinierzy, jedna osoba z rodziny, dwie, albo trzy osoby, jak popadło, szły matki z dziećmi sierotami, ojca im zamordowano, niosące dziecko na ręku, starsze dzieci szły za matką w jednych sukieneczkach, boso, wymoczone po rosie i rudawinie po pas, zmarznięte, wygłodzone. Dużo takich rodzin, że wszyscy zostali zamordowani, jak nasz stryjeczny brat, Józef Dolecki: wszyscy zostali zamordowani: on, żona i dwoje dzieci, teść i teściowa. Tak uciekinierzy nadciągali przez miesiąc czasu, kryjąc się po lasach, żywiąc się pieczonymi kartoflami, obrośnięci, wychudzeni.
Tośka (Antonina Buczek) przyszła o dzień później ode mnie z dwojgiem dzieci, 3-letnią Marysią i 5-letnią Lusią. Jedną niosła na ręku, drugą za rączkę prowadziła w jednych sukieneczkach. Nocowali w krzakach dwie noce, za okrycie mieli jedną kapę z łóżka, a za żywność parę pierogów, tylko tyle zdążyła wziąć, bo w sąsiednich domach, już mordowali. Tak szła z tymi dziećmi przez krzaki, łąki, oczerety, obmaczały się w wodzie i błocie. Na posterunku w Chobułtowie dano jej i dzieciom jeść i furę do Włodzimierza.
Zapytujesz kto tymi mordercami był, czy miejscowi Ukraińcy, czy obywatele polscy, chociaż z listu zrozumiesz, ale jeszcze Ci nadmienię, że ci mordercy, to byli nasi najbliżsi sąsiedzi, z którymi my, Polacy na Wołyniu, byliśmy zżyci, jedni drugich zapraszali w gościny, na wesela, chrzciny, na zabawy, razem bawiliśmy się, do szkoły chodzili, żenili się Polak z Ukrainką, Ukrainiec z Polką, a teraz takie małżeństwa musiały się wymordować, albo uciekać. Nawet u nas w Swojczowie było takie małżeństwo, Ukrainiec, niejaki Głębicki przyjął wiarę rzymsko-katolicką, ożenił się z Polką, teraz zamordował swoich teściów Wernerów, a żonę i dwoje dzieci kazał swoim kolegom zamordować.
Kościół w Swojczowie Ukraińcy zniszczyli, do środka nanieśli słomy i podpalili, a mury kościelne minami rozrywali, cmentarz (mogiłki) rozgrodzili, krzyże powyrywali, popalili, pomniki porozbijali, kapliczkę cmentarną zaminowali. Domy i zagrody polskie popalili, słowem zacierają ślady Polaków na Wołyniu. To działo się na całym obszarze Kresów Polskich, gdzie tylko zamieszkiwali Ukraińcy do granicy polsko-sowieckiej. Mieszkaliśmy od 19 września we Włodzimierzu, jak i wielu innych Polaków uciekinierów. Dnia 23 lutego 1944 r. wyjechaliśmy do Zamościa, bo na przedmieściach Włodzimierza, zaczęły się napady i morderstwa i palenie domów polskich przez Ukraińców. A bandyci, ci co mordowali Polaków po wsiach, sankowali się po Włodzimierzu. Sam osobiście spotkałem najgorszego mordercę Stolaruka Stepana z Wólki Swojczowskiej, który jeździł z dwoma swoimi kolegami po Włodzimierzu, jeszcze mi się ukłonił.”
Materiał pochodzi ze strony wolyn.org
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz