niedziela, 17 lipca 2016

Nie zasłużyła na taką śmierć



http://www.iap.pl/?id=wiadomosci&nrwiad=692444
Kazimiera Garbowska z domu Gutkowska ps. „Wdowa” przeżyła hekatombę ukraińskich mordów na Wołyniu, jako sanitariuszka uczestniczyła w obronie przed bandami UPA Huty Stepańskiej, przeszła cały szlak bojowy 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, by w Lublinie zginąć rozstrzelana przez komunistów jako jeden z żołnierzy wyklętych.

Przed egzekucją, nie godząc się na zawiązanie oczu, miała powiedzieć swoim oprawcom: „Sami je sobie zawiążcie”. Nie miała 23 lat.

– Losy Kazimiery Garbowskiej są bardzo znamienne dla żołnierzy 27. Wołyńskiej DP AK – mówi Zofia Leszczyńska, kustosz pamięci narodowej, historyk badający m.in. zbrodnie sądowe w pierwszych latach komunistycznej władzy.

– Przeszli prawdziwe piekło na Wołyniu, przedzierali się pod niemieckim ostrzałem przez poleskie bagna, krwawo walcząc, wyzwolili szereg miast na Lubelszczyźnie, a po zdradzieckim rozbrojeniu byli przez sowieckie władze bezwzględnie eliminowani: mordowani lub wywożeni na Syberię, sądzeni i skazywani przez „polskie” i sowieckie sądy doraźne. To nie przypadek, że jednym z dwóch pierwszych straconych na Zamku w Lublinie w wyniku zbrodniczych wyroków sądowych w listopadzie 1944 r. był Stanisław Gadzała ps. „Marzec”, żołnierz 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK – dodaje historyk.

Piękna i odważna

– Ciocia, jak wiem z rodzinnych relacji, zawsze była bardzo odważna, miała, jak to się mówi, charakter, jak coś postanowiła, trudno ją było od tego odwieść – mówi Lidia Gutkowska-Dziwak, bratanica Kazimiery Garbowskiej, która od lat usiłuje odtworzyć koleje jej tragicznego losu.

Informacje zebrane przez Lidię Gutkowską-Dziwak na temat jej cioci są dość fragmentaryczne.

Z jej ustaleń wynika, że od najmłodszych lat Kazimiera była bardzo zdolna, energiczna i aktywna. Po ukończeniu siedmiu klas szkoły powszechnej w Hucie Stepańskiej zamierzała nadal uczyć się, aby zostać przedszkolanką. Należała do Związku Strzelczyń, ukończyła kurs sanitarny. W 1942 r. wyszła za mąż za Edwarda Garbowskiego. Cieszyła się mężem zaledwie pół roku. Zginął zamordowany przez Ukraińców. To dlatego przez cały swój szlak bojowy nosiła pseudonim „Wdowa”.

Do partyzantki wstąpiła po spaleniu przez bandy UPA jej rodzinnej wsi – Siedliska, koło Huty Stepańskiej. Ukraińcy „oczyścili” w ten sposób cały rejon wokół Huty, w której schronili się pozostali przy życiu Polacy. W takich okolicznościach 22 lipca 1943 r. w Perespie k. Wydymera powstał polski oddział partyzancki utworzony przez „Bombę”, w którym Kazia od początku służyła jako sanitariuszka.

Brała udział w akcjach zbrojnych, opiekowała się rannymi, doglądała chorych na tyfus, który dziesiątkował wtedy oddziały partyzanckie. W końcu sama zaraziła się tą chorobą, lecz po wyleczeniu powróciła do lasu. W lutym 1944 r. oddział „Bomby” – samego kpt. Kochańskiego wcześniej Sowieci podstępnie porwali i osadzili na Łubiance – został włączony do I batalionu 45. pułku 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Kazia jako sanitariuszka przeszła cały jej szlak bojowy aż do rozbrojenia 26 lipca 1944 r. w Skrobowie k. Lubartowa.

Śmiertelnie niebezpieczna misja

Od momentu rozbrojenia do lutego 1945 r., czyli od spotkania się z Władysławem Kobylańskim ps. „Jerzyk”, żołnierzem oddziału „Bomby” 27. WDP AK oraz oddziału Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, który trzykrotnie aresztowany, z przerwami siedział w komunistycznych więzieniach do 1954 r., losy Kazimiery Garbowskiej są jak dotąd nieznane. Kobylański poświęca jej fragment swoich wojennych wspomnień.

„Wydaje mi się, że nie sposób tu pominąć tej wielkiej patriotki, bohaterskiej dziewczyny, żołnierza z oddziału kpt. Bomby – Wujka” – pisze o Kazimierze Garbowskiej w wydanej w Chicago w 1988 r. książce pt. „W szponach trzech wrogów”.

Wspomina spotkanie z Kazimierą w lutym 1945 r., gdy siedział w ubeckim areszcie, prawdopodobnie przy ul. Krótkiej w Lublinie, mylnie podając, że „Kazia pracuje w UB jako kucharka”. W rzeczywistości była tam telefonistką.

Nie wiadomo, w jakich okolicznościach podjęła pracę w UB, prawdopodobnie umieszczona tam przez podziemie niepodległościowe. W każdym razie doświadczony partyzant, jakim był Władysław Kobylański, musiał darzyć Kazię pełnym zaufaniem, skoro siedząc w areszcie UB, wysłał dziewczynę z misją ostrzeżenia kolegów z konspiracji przed „Boguśką”, zdrajczynią z 27. DP AK, która właśnie jego wydała w ręce UB i stanowiła śmiertelne zagrożenie dla pozostałych członków siatki.
Pięć miesięcy później w akcie oskarżenia wojskowy podprokurator ppor. Roman Targoński zarzucił dziewczynie współpracę z AK od lutego 1945 r. do 25 czerwca, kiedy została aresztowana. Odszukany w archiwach przez Zofię Leszczyńską i umieszczony w jej książce pt. „Kobiety Lubelszczyzny represjonowane w latach 1944-1956” wyrok śmierci na Kazimierę Garbowską i protokół jego wykonania to w zasadzie jedyne ślady jej dalszych tragicznych losów.

Sentencja wyroku pozwala sądzić, że Kazimiera Garbowska wykonała powierzoną jej przez Kobylańskiego misję. Musiała dotrzeć do jego towarzyszy broni i przekazać wiadomość o niebezpiecznej agentce, gdyż między innymi za to została później skazana na śmierć. Według ustaleń sądu, „w lutym i marcu 1945 r. w Uścimowie, powiat Włodawa, jako pracowniczka WUBP w Lublinie rozpowszechniała w czasie wojny tajemnice tegoż Urzędu przez to, że podała do wiadomości Roraka i Kulika, że z organami Bezpieczeństwa Publicznego współpracuje ’Boguśka’…”. W tekście wyroku personalia agentki nie zostały ujawnione, ale wiadomo, że chodziło o przyszłą żonę znanego lubelskiego ubeka Szymańskiego.

Nie udało się zatrzeć śladów

Współpraca Kazi z komórką konspiracyjną w Uścimowie trwała prawie pół roku. Do dziś nie wiadomo, jakie informacje zdobywała i przekazywała antykomunistycznemu podziemiu.

– Mój ojciec mówił, że Kazia z centrali telefonicznej UB przekazywała informacje do AK i rządu w Londynie – mówi Lidia Gutkowska-Dziwak.

Wiadomości tych jak dotąd nie można zweryfikować, podobnie jak zrekonstruować powodów, dla których w maju 1945 r. Kazimiera wraz z plut. Alojzym Grochowskim, też Wołyniakiem, zatrudnionym jako wartownik w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie, opuszczają służbę, uciekają z Lublina i melinują się w Uścimowie. Współpraca Kazi z podziemiem musiała mieć poważniejszy charakter, skoro – jak czytamy w sentencji wyroku sądowego – posługiwała się sfałszowanym dowodem osobistym wystawionym na nazwisko Kazimiera Słowikowska.

Nieznane są również okoliczności aresztowania pary uciekinierów. Nastąpiło to miesiąc po ucieczce z Lublina, 25 czerwca, najprawdopodobniej w Uścimowie.

– Ze strzępów opowieści babci, jakie pamiętam, wynika, że pojechała do Uścimowa odwiedzić ukrywającą się Kazię i właśnie wtedy ją aresztowali – mówi pani Lidia. – Gdy tylko babcia zaczynała o tym mówić, natychmiast płakała i nie jestem dziś w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów dotyczących aresztowania.

Dalsze losy aresztowanych to już zbrodnicza formalność komunistycznego sądownictwa – dwutygodniowe ciężkie śledztwo, krótka rozprawa 10 lipca 1945 r. przed Wojskowym Sądem Okręgu Lubelskiego w składzie kpt. Kazimierz Stojanowski (przewodniczący), kpt. Zbigniew Zawistowski (sędzia), ppor. Juliusz Titz (ławnik), zakończona wyrokiem śmierci oraz „utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych”. Dzień później wyrok zatwierdził, nie korzystając z prawa łaski, płk Włodzimierz Radziwanowicz, dowódca Okręgu Wojskowego Lublin. 13 lipca 23-letnia Kazimiera Garbowska i rok starszy Alojzy Grochowski zostali zamordowani w podziemiach więzienia na Zamku Lubelskim. Ciała rozstrzelanych pogrzebano w bezimiennej mogile na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie, aby zatrzeć po nich wszelki ślad. Rodziny nie poinformowano o procesie i wykonaniu wyroku.

– Ale i tak wiadomość o bohaterskim zachowaniu się cioci w obliczu śmierci przeciekła do mojej rodziny. Ludzie szeptali, że gdy przed rozstrzelaniem oprawcy chcieli jej zawiązać oczy, nie zgodziła się, mówiąc, żeby zawiązali je sobie sami. Ona już była taka odważna i na Wołyniu, gdzie należała do samoobrony kpt. „Bomby”, i w 27. Wołyńskiej DP AK, i w chwili śmierci – mówi pani Lidia. – Słyszałam, że babcia później wysyłała jakieś listy do partyjnych dygnitarzy, chciała potwierdzenia śmierci córki i jej rehabilitacji, pisała o jej walce z Niemcami i Ukraińcami, uważała, że nie zasłużyła sobie na taki los – dodaje.

Jednak dopiero dzięki benedyktyńskiej pracy Zofii Leszczyńskiej, ujawniającej i dokumentującej losy ofiar sądowych zbrodni na Zamku Lubelskim, historia śmierci Kazimiery Garbowskiej wyszła ze sfery legend i domniemań, stając się urzędowo potwierdzonym faktem.

Adam Kruczek

Nasz Dziennik, 25 kwietnia 2013


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz