niedziela, 3 listopada 2013

Zbrodnie UPA: Pogrom kolonii Teresin- zbrodnia dokonana przez członków Ukraińskiej Powstańczej Armii oraz chłopów ukraińskich na polskich mieszkańcach kolonii Teresin, położonej w powiecie włodzimierskim województwa wołyńskiego, podczas tzw. rzezi wołyńskiej. 29 sierpnia 1943 roku zamordowano w niej 207 osób

(…) Tegoroczne lato było więc dla nas Wołyniaków, szczególnie gorące i krwawe. A w końcu przyszedł także i taki dzień, gdy o świcie mieszkający w okolicy Ukraińcy, napadli i bestialsko wymordowali polską ludność Teresina. Przebieg tych niezwykle tragicznych i przejmujących wydarzeń znam od naocznych świadków, którzy w ogromnej większości cudem dosłownie, uratowali się spod banderowskiego noża i siekiery.


Pierwszym, który opowiadał mi napad na naszą kolonię był Polak Kazimierz Umański, który cudem ocalał z rzezi i zdołał przedostać się do miasta. Gdy niedługo później spotkał mnie na ulicy Włodzimierza Woł., tak wspominał: „W ten krwawy ranek, którego nie zapomnę do końca mojego życia, spałem jeszcze w swoim pokoju, gdy nagle posłyszałem straszny pisk i płacz swojej mamusi oraz rodzeństwa, dochodzący z naszej kuchni. Mój młodszy brat Tadeusz, który spał tuż obok mnie, również się obudził. Nie wiele się zastanawiając skoczyłem przez okno na dwór i szybko pobiegłem do lasu, który oddalony był tylko 200 metrów. To był las Polaka Mikołaja Bojko, który dalej łączył się z lasem kohyleńskim. Następnie, tak szybko jak tylko mogłem, dotarłem do miasta Włodzimierz Woł.. Przez cały czas nie wiedziałem, co to były za rozpaczliwe piski, co tak naprawdę, wydarzyło się w moim domu i najważniejsze pytanie, które nie dawało mi spokoju: co stało się z moją rodziną?! Z domu uciekłem bowiem w tamtym momencie byłem prawie pewien, że to Ukraińcy napadli na nasz dom i mordują moich najbliższych. Dopiero potem dowiedziałem się także od innych ludzi, że na naszej kolonii był rzeczywiście straszny pogrom. Z mojej rodziny zginęli wtedy moja mama, mój brat Tadeusz i siostra Zofia.”  Pragnę dodać, że mama Kazika miała chyba na imię Anna lat ok. 50, jego brat Tadeusz mógł mieć lat około 20, natomiast siostra Zosia mogła mieć wtedy około 18 lat. Kazimierz Umański po pewnym czasie, został żołnierzem polskiej samoobrony na którejś z placówek i nie znam jego dalszych losów.
Drugą osobą, która opowiadała  mi osobiście wydarzenia w Teresinie był Witold Wesołowski, także mieszkaniec naszej kolonii. Spotkałem go zaraz po tym mordzie, mówił tak: „Raniutko do naszego domu włamało się gwałtownie kilku uzbrojonych w siekiery Ukraińców. Włamali się przez okna i drzwi i bez żadnych słów zaczęli mordować moją rodzinę, kogo popadli pierwszego. Ja właśnie byłem w kuchni, gdzie spałem na łóżku. Nagle odczułem, że zostałem uderzony w głowę czymś twardym, jednak nie straciłem przytomności obsuwając się z łóżka, schowałem się za drzwi. W tym czasie, w drugim pokoju, ukraińscy zbrodniarze siekierami rąbali resztę mojej najbliższej rodziny. Bardzo wyraźnie słyszałem potworne wręcz piski i krzyki moich rodziców i rodzeństwa właśnie zarzynanych bez litości. Po chwili wszystko ucichło, a Ukraińcy wyskoczyli z naszego domu i pobiegli do drugiego mieszkania za miedzę, gdzie mieszkała rodzina Topolanków. Ja tymczasem szybko wybiegłem z domu i dopadłem do ściany lasu, który znajdował się od naszego domu tylko 50 metrów. Lasem jak najszybciej przedostałem się do wsi Włodzimierzówka, a stamtąd już do Włodzimierza Woł.. Z mojej rodziny ukraińscy bandyci zamordowali tego ranka moją mamę, tatę oraz moje rodzeństwo.” 
Pragnę uzupełnić, że mama Witolda miała lat około 50, a tato lat około 55, wydaje mi się także, że miał brata lat około 16 oraz siostrę lat około 20. Sam Witold również trafił później do polskiej samoobrony, ale nie wiem gdzie służył i walczył. Jest mi jednak wiadome, że przeżył wojnę i osiadł w Polsce. Miałem to szczęście spotkać go jeszcze raz w roku 1999 i to w naszym rodzinnym Teresinie, podczas poświęcenia Krzyża, ustawionego na symbolicznej mogile naszych braci i sióstr.
W latach 70-tych pan Stanisław Bojko opowiadał mi osobiście losy Róży Bojko z Teresina, która cudem ocalała z rzezi, a którą się później troskliwie zaopiekował i długie lata wychowywał jak swoje własne dziecko. Opowiadał mi to w Strzyżowie w swoim domu, mówił tak: „Róża Bojko i jej starszy brat byli właśnie w domu, gdy nastąpił gwałtowny atak Ukraińców na ich dom i rodzinę. Ukraińscy bandyci włamali się do domu i od razu z miejsca zaczęli mordować domowników. Jej tato Stefan lat około 35 i mama lat około 30 oraz babcia Józefa lat około 70 byli właśnie razem w kuchni. Tam dopadli ich rezuni i zaczęli od razu mordować. Róża bowiem słyszała straszne krzyki i piski dochodzące z kuchni. Zaraz ona i jej brat w wielkim strachu schowali się za szafę, która stała w ich pokoju. Ukraińcy wcale jednak nie szukali w tym pokoju, ale po skończonej robocie wyszli z domu na dwór. Wtedy jej młodszy brat wyszedł z ukrycia na dwór i tam zauważyli go oprawcy i na miejscu zakatrupili. Ona w tym czasie nadal siedziała ukryta za szafą, w pewnym momencie zauważyła jednak, że do ich domu przyszedł sołtys Środa i zaczął rabować ich mienie. Kiedy dziecko zobaczyło znajomego sąsiada, wyszło z ukrycia. Gdy dziewczynka pokazała się sołtysowi, w chwilę później zobaczyła także ciała swojej pomordowanej rodziny, leżały na podwórzu przed domem. Małżeństwo Środów było bezdzietne, zabrał więc sierotę ze sobą do swojego domu. Od tej pory opiekował się nią, a ona pasła dla niego krowy. W tym czasie inne dzieci ukraińskie, wiedząc o tym, że Róża jest polskim dzieckiem czynili jej wiele krzywd i upokorzeń. Dla przykładu dzieci ukraińskie na łące bili ją prętami po nogach oraz dosypywali piachu do chleba, który jadła. Róża cierpiała wśród Ukraińców długo, aż do ponownego wejścia Sowietów na te tereny. W międzyczasie udało się dowiedzieć od ludzi, że malutka Róża Bojko przeżyła cudownie rzeź i znajduje się obecnie w domu Ukraińca Środy. Zaraz udałem się do sowieckiego NKWD i poprosiłem ich o pomoc w odzyskaniu polskiej sieroty. Pomoc tak potrzebną uzyskałem i wraz z Sowietami udałem się do Teresina do domu sołtysa. Gdy przyjechaliśmy na miejsce od razu rozpoznałem naszą małą Różę, jednak dziecko wyraźnie się mnie bało, a tym bardziej nie chciało nigdzie ze mną jechać. Nie dziwię się jej, miała dopiero zaledwie 6 lat, a domiar złego, jako stary kawaler rzadko ich w domu odwiedzałem. Poza tym długie miesiące poniewierki i prześladowań wywarło przemożny wpływ na jej zachowanie i psychikę, dlatego była dzieckiem mocno zalęknionym, wręcz zastraszonym. Jednak ja nie dawałem za wygraną i poinformowałem NKWD, że to dziecko to jest polska sierota, której rodziców i rodzinę banderowcy brutalnie zamordowali latem 1943 r. Wtedy Sowieci zaczęli przesłuchiwać w tej sprawię gospodynię, żonę sołtysa, która zaraz potwierdziła to wszystko, co mówiłem o małej Rózi ja. W tej sytuacji za zgodą władzy sowieckiej zabrałem przymusowo dziecko ze sobą do miasta. Od tej pory uczyniłem ją jakby swoją córeczką i wyjechaliśmy do Polski. Zamieszkaliśmy we wsi Strzyżów, gm. Horodło na Zamojszczyźnie. Nadal ją tam wychowywałem i zapewniłem jej dobre wykształcenie, tak że została nawet nauczycielką.” 
Pragnę od siebie dodać, że Stanisław Bojko już pomarł i jest pochowany na cmentarzu w Strzyżowie, a Róża żyje do dziś. Miałem nawet to szczęście spotkać ją osobiście i to na terenie naszej rodzinnej wsi Teresin, podczas uroczystości poświęcenia Krzyża. Należała wtedy do grupy ludzi wyróżniających się zaangażowaniem przy organizacji tych uroczystości.
Zaraz po wymordowaniu wsi Teresin, spotkałem kolejnego świadka tej rzezi. Pani Maria Bojko, była mieszkanka naszej kolonii, jako Polka była córką Jana i Marceliny Świstowskich. Wyszła za mąż za Michała Bojko, który pochodził ze wsi Mikołajpol. Maria opowiadała mi osobiście przebieg tych tragicznych wydarzeń tak: „Ja i moja rodzina od pewnego czasu chodziliśmy na noc do Marii, żony sowieckiego oficera z domu Świstowska. Tam nocowaliśmy mając nadzieję, że na ten dom nie będzie napadu, skoro Marysia jest żoną Rosjanina. Dlatego także i w ten dzień kiedy nastąpił pogrom w naszej kolonii byliśmy w tym domu. Razem z nami byli jeszcze dwaj rodzeni bracia Marysi: Tadeusz lat około 17 i Zbigniew lat około 10. Pamiętam, że atak miał miejsce o świcie, ukraińscy bandyci gwałtownie włamali się do tego domu i z miejsca zaczęli mordować wszystkich po kolei. Najpierw zginęli ci którzy byli w kuchni. Ja tym momencie byłam w pokoju obok, zaledwie za jednymi drzwiami, gdy usłyszałam nieludzkie wręcz krzyki i piski brutalnie zabijanych ludzi, dochodzące z kuchni. Razem ze mną była wtedy moja córeczka Regina, która miała wtedy zaledwie 9 miesięcy. Instynktownie chwyciłam niemowlę na ręce i ukryłam się z nim w małej piwniczce pod podłogą, do które wejście było właśnie w tym pokoju. Ledwie zdążyłam się tam schronić do naszego pokoju wpadli Ukraińcy, wyraźnie słyszałam ich kroki. Po chwili zaczęli mordować także tych ludzi, którzy dosłownie przed chwilą byli ze mną w pokoju nad nami. To przeżycie jest nie do opowiedzenia, to się działo tuż nad naszymi głowami. Słyszałam krzyki i jęki konających, a przecież tak bliskich mi osób. Nie zapomnę tego do końca mojego życia, tego nie można wprost wymazać z pamięci. Po chwili wszystko ucichło, a ja posłyszałam jak wyciągają ciała pomordowanych ludzi z domu na podwórze. W czasie tej rzezi zamordowano: mojego tatusia Jana, moją mamę Kamilę oraz moją rodzoną siostrę Kazimierę i jej synka i córkę. Zginęli także Tadeusz Świstowski i Zbigniew Świstowski. Pamiętam, że kilka razy patrzyłam czy już zrobiło się ciemno na dworze, czekałam roztropnie do nocy. Wreszcie, gdy zapadał już zmrok, ostrożnie wyszłam z mojej szczęśliwej kryjówki na podwórko. Tu moim oczom ukazał się makabryczny widok, na ziemi leżały ciała bestialsko pomordowanych ludzi, w tym moi najbliżsi. Serce mocno mi zabiło po raz kolejny. Na progu domu spotkałam też Marysię, naszą dobrodziejkę oraz jej zaledwie półroczne niemowlę, z jakiegoś powodu oprawcy, pozostawili ich przy życiu. Marysia płakała bardzo gorzko i rozpaczała nad tym co się dzisiaj wydarzyło. Byłam w tym momencie przytomniejsza, zaproponowałam jej, aby razem ze mną zaraz uciekała do miasta. Niestety nie chciała nigdzie uciekać, upierała się i została w Teresinie. Ja tymczasem wzięłam swoje dziecko i lasami doszłam aż do wsi Włodzimierzówka, gdzie było już blisko do Włodzimierza Woł..”
Autor tych wspomnień Eugeniusz Świstowski wspomina dalej tak: słyszałem też od ludzi w naszym mieście Włodzimierzu Woł., jak zginęła rodzina Terleckich. Podczas napadu na naszą kolonię, Ukraińcy napadli też oczywiście i na dom Bronisława Terleckiego lat około 45, który jednak nie pozwolił włamać się do swojego domu i razem ze swoim synem Stanisławem lat około 17 stawiał zacięty opór. Ponieważ mieli obaj broń ostrą, przez jakiś czas nie dopuszczali atakujących banderowców do swojego domu, w końcu jednak skończyła im się amunicja i przestali strzelać. Wtedy Ukraińcy podczołgali się pod ich dom i podłożyli ogień, potem spokojnie już pilnowali, aby tylko nikt nie uciekł z płonącego domu. Obaj dzielni obrońcy oraz ich rodzina, wszyscy zginęli w płomieniach, w tym: żona Terleckiego lat około 35 oraz jego rodzice: ojciec lat około 60 i matka lat około 57.
Wspomnienia pochodzą z wolyn.org

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz