niedziela, 28 kwietnia 2019

Kapłan zamordowany przez Ukraińców kandydatem na ołtarze


Znalezione obrazy dla zapytania Sługa Boży Ks. Błażej Nowosad


Sługa Boży
Ks. Błażej Nowosad


      Sługa Boży Ks. Błażej Nowosad, którego proces beatyfikacyjny w toku, w latach 1929 - 1935, pełnił funkcję wikariusza, a następnie proboszcza w parafii Górecko Kościelne 

Zarys życia

       Ksiądz Błażej Nowosad urodził się 3 II 1903 roku w Siemnicach w parafii Wożuczyn. Dnia 6 II 1903 roku 26 letni Karol Nowosad, ojciec i 22 letnia Franciszka Nowosad z domu Szopińska, matka w obecności Kazimierza Pieprzowskiego i Andrzeja Nowosada przynieśli do kościoła noworodka płci męskiej prosząc o chrzest. Rodzicami chrzestnymi byli Kazimierz Pieprzowski i Marianna Ojedorowicz. Dziecku nadano imię Błażej na cześć Błażeja męczennika. Ksiądz Błażej Nowosad był drugim z kolei dzieckiem Karola i Franciszki, najstarsza córka Kazimiera, następni Błażej, Paulina, Aniela, Stanisława, Genowefa, Wanda, Marianna, Jan i Stefan. Siostry Paulina i Aniela zmarły w wieku młodzieńczym. Brat Jan zginął w czasie II wojny świtowej. Rodzice byli bardzo pobożnymi ludźmi, starali się wychować dzieci na porządnych obywateli. Na początku rodzina mieszkała w Siemienicach, ojciec był zatrudniony w młynie. Za zaoszczędzone pieniądze zakupił gospodarstwo w Wożuczynie. Rodzina żyła bardzo skromnie, można powiedzieć w biedzie. Kiedy Błażej rozpoczął naukę, rodzina przychodziła mu z pomocą lub ojciec szedł po pożyczkę do dziedzica, a później odpracowywał. Błażej szkołę powszechną ukończył w Wożuczynie. W latach 1916 - 1920 kontynuował naukę w prywatnym gimnazjum "Szkoła Lubelska" w Lublinie, gdzie ukończył sześć klas. W listopadzie 1920 roku wstąpił do Seminarium Duchownego w Lublinie. Święcenia kapłańskie otrzymał 13 września 1925 roku z rąk księdza biskupa Adolfa Józefa Jełowieckiego jako sam, gdyż w czerwcu nie miał jeszcze wymaganego wieku.
      W kwalifikacjach osobistych ksiądz Rektor podaje "zdolności dobre, zdrowie dobre, kaznodziejstwo: treść dobra, forma gorsza, w wygłaszaniu pewna niedbałość, bez zapału i przekonania, głos dość mocny". Ksiądz B. Nowosad był mężczyzną o blond włosach, wysokim , dobrze zbudowanym. Umierając miał 40 lat.
      Dnia 26 X 1925 roku został posłany do pracy w Goraju. W następnym roku, będąc w Modliborzycach zachorował na zapalenie płuc. Przebieg choroby był bardzo groźny z wysoką gorączką utrzymującą się przez dłuższy czas. Zachodziła obawa utraty życia, dlatego też ksiądz dziekan z Janowa Lubelskiego powiadomił rodzinę i księdza biskupa.
      W Goraju ks. B. Nowosad pracował do 15 IV 1929 roku, następnie został przeniesiony na takie samo stanowisko do Górecka Kościelnego.
      Dnia 19 IX 1929 roku na prośbę chorego na gruźlicę płuc księdza A. Chotyńskiego został mianowany zarządcą parafii z poleceniem prowadzenie parafii pod względem duchowym i materialnym. Otrzymał prawo pobierania połowy dochodów parafialnych i beneficjalnych.
      Ksiądz Błażej Nowosad 23 VII 1936 roku został przeniesiony na stanowisko proboszcza do parafii św. Jana Chrzciciela w Potoku Górnym, gdzie 19 XII 1943 roku, mając 40 lat, poniósł śmierć męczeńską.
Działalność duszpasterska
      Ksiądz Błażej Nowosad przyjął święcenia kapłańskie z rąk księdza biskupa Adolfa Józefa Iłowieckiego sufragana lubelskiego 19 IX 1925 roku. Święcenia przyjmował sam, gdyż przed wakacjami nie miał wymaganego wieku.
      Dnia 26 X 1925 roku został wysłany na posługę duszpasterską do Goraja. Pełnił tam funkcję wikariusza w kościele św. Bartłomieja. Nie zachowały się dokumenty z tego okresu jego pracy. Najstarsi mieszkańcy Goraja nie pamiętają takiego księdza wikariusza. W Archiwum Archidiecezji Lubelskiej znajduje się list z 10 II 1926 roku, w którym ks. dziekan dekanatu janowskiego pisze do Jego Ekscelencji ks. Biskupa Lubelskiego:
      Ksiądz Nowosad zachorował w Modliborzycach na zapalenie płuc. Bieg choroby bardzo groźny, gorączka od pięciu dni waha się od 39,5° do 40,1°. Jest prawie nieprzytomny, serce złe.
      Opiekę lekarską i domową ma dobrą, reszta w rękach Boga Wszechmogącego. Do rodziny zadepeszowałem. Zastępca ks. Sluskowski od kilku dni siedzi na stałe w Modliborzycach. Podpisał K. M. Zawisza.
      Choroba jednak nie była śmiertelna. Dnia 15 IV 1929 roku ksiądz Błażej Nowosad zostaje wysłany do pracy jako ks. wikary do parafii św. Stanisława biskupa i męczennika w Górecku Kościelnym. Zamieszkał w bardzo skromnym mieszkaniu, tzw. szpitaliku. Tam z wielkim zapałem i gorliwością rozpoczął pracę duszpasterską. Księdzem proboszczem był Antoni Chotyński, starszy i chory na gruźlicę człowiek. Parafia była dość rozległa, gdyż należało do niej wiele wiosek: Aleksandrów z koloniami odległy od kościoła parafialnego o ok. 13 km, Górecko Stare - 2 km, Florianka - ok. 4 km, Kruglik - 6 km, Majdan Kasztelański - 5 km, Tarnowola - 5 km oraz Tereszpol-Kukiełki - ok. 7 km.
      Ludzie z miejscowości położonych najdalej rzadko bywali na niedzielnych Mszach Świętych. Nie dysponowali oni oprócz koni, które i tak mało kto posiadał, żadnymi środkami lokomocji. Kiedy na przykład ktoś z czwartej części Aleksandrowa chciał skorzystać z nabożeństw z okazji Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego, szukał noclegu w Górecku Kościelnym, płacąc za to jajkami czy chlebem.
      Ksiądz A. Chotyński ze względu na swoje słabe zdrowie nie przyjeżdżał na religię do szkoły. Dzieci do I Komunii Świętej przygotowywały się w czasie wakacji. Wychodziły pieszo z domu o godz. 600, a wracały o czwartej czy piątej po południu, nie mając po żadnej opieki. Po jakimś czasie sytuacja się poprawiła, bo opiekowała się nimi tercjerka, a na drogę powrotną po dzieci wyjeżdżali furmankami na zmianę ojcowie. Mimo to też było bardzo ciężko, gdyż droga była bardzo zła, nie było szosy.
      W dwa dni po przybyciu do Górecka Kościelnego ks. Błażeja Nowosada został wezwany do ciężko chorej osoby z Aleksandrowa IV. Była wiosna, roztopy. Przewiezienie przez wieś księdza z Panem Bogiem było niemożliwe. Jechał lasem, ale i tam furmanka ugrzęzła w błocie. Już wtedy w głowie kapłana zrodziła się myśl budowy świątyni w tej miejscowości. W niedługim czasie zaprosił na rozmowę radnych z Aleksandrowa i przekazał im tę swoją myśl. Bardzo to ucieszyło zebranych a następnie miejscową ludność
      Dnia 19 IX 1929 roku ksiądz Błażej Nowosad otrzymuje pismo od księdza biskupa:
      W myśl kan. 475 i na wniosek ks. kan. A. Chotyńskiego powierzamy mu tymczasowy zarząd parafii w Górecku Kościelnym tak pod względem duchowym jak i materialnym i zarazem prowadzenie akt stanu cywilnego. Za tę pracę przyznajemy mu prawo do pobierania połowy dochodów parafialnych i beneficjalnych. Polecamy mu zachować z ks. A. Chotyńskim stosunki jak najlepsze, okazywać mu należny szacunek, korzystać z jego rad i pomocy w czynnościach kapłańskich w miarę jego sił. Zwracamy uwagę na konieczność prowadzenia restauracji świątyni i wpływania na spokój i pobożność parafian w myśl zasad Kościoła Świętego.
      Od tego dnia ks. Błażej Nowosad zarządzał parafią i pracował bez wytchnienia. Zamiar budowania świątyni w Aleksandrowie zaczął się urzeczywistniać, a okazja ku temu była, gdyż Ordynacja Zamoyska postanowiła wyzbyć się służebności serwitutowej. Dokonano pomiarów i podzielono dla chłopów las z bardzo dobrym starodrzewem. Na zebraniu ksiądz poinformował, jak miałby wyglądać kościół i jak dużo potrzeba by było drzewa. Trzy części Aleksandrowa podjęły tę myśl z entuzjazmem.Na początku miałaby to być kaplica z drzewa, później kościół murowany. Wieś miała pola - tzw. wygony, na których ziemia należała do wszystkich rolników. Problemem było, na którym wygonie ma powstać kościół. Zaczęły się spory. Ksiądz Nowosad sprawę tę rozstrzygnął w sposób bardzo łagodny. Podał datę i poinformował, że miejsce powstania świątyni będzie uzależnione od tego, gdzie mieszkańcy zwiozą w określonym terminie najwięcej drzewa. Wygrała część trzecia Aleksandrowa. Ksiądz Nowosad zakupił kamień na fundamenty w Tarnowoli, a gospodarze zwozili go furmankami.
      Kiedy zwieziono już dużo drzewa, członkowie komitetu budowy z księdzem zmienili plan i postanowili zbudować większy kościół, gdyż tak kaplica nie pomieściłaby wszystkich ludzi. Głównym budowniczym był Jan Zarosiak, człowiek bardzo utalentowany, nie potrzebował żadnych planów. Prace wykonywane były w większości ręcznie, łącznie z "przecieraniem" sosen i jodeł. Budowę rozpoczęto w 1932 roku ale i nie bez trudności.
Młodzież męska KSM w Aleksandrowie przed kościołem  w dniu pożegnania ks. B. Nowosada
(24 VII 1936r.)
Komitet budowy kościoła w Aleksandrowie,
rzemieślnicy i pracownicy w dniu pożegnaniaks.
B. Nowosada (24 VII 1936r.)

      Ksiądz Błażej Nowosad bardzo interesował się budową, o wszystko się starał i organizował pracę. Często po odprawieniu Mszy Św. w niedzielę jeździł po wsi zbierać robotników na cały tydzień. Cały trud budowy mieszkańcy Aleksandrowa powierzyli opiece Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Kilka lat wcześniej rodzina Margolskich z Aleksandrowa jako votum wdzięczności ufundowała obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy namalowany przez warszawskiego artystę o nazwisku Mitlesiński. Obraz ten umieszczony był w bocznym ołtarzu w Górecku Kościelnym. Za zgodą ks. proboszcza i na życzenie tejże rodziny wizerunek M.B. Nieustającej Pomocy przeniesiony został do Aleksandrowa i umieszczono go w głównym ołtarzu. Dlatego kościół został dedykowany M.B. Nieustającej Pomocy.
      Dach świątyni pokryto gontem. Część ołtarza została przewieziona z kościoła parafialnego w Górecku Kościelnym, a także, za zgodą Biskupa, ks. Błażej Nowosad przekazał podstawowe utensylia i szaty liturgiczne. We wrześniu 1934 roku zostały wykonane najpotrzebniejsze prace i nastąpiła uroczystość poświęcenia kościoła i odprawienia pierwszej Mszy Św. Było to wielkie dzieło księdza Błażeja Nowosada ściśle współpracującego z mieszkańcami Aleksandrowa.
      Jeszcze w1933 roku został zakupiony dwupokojowy domek na tymczasową plebanię, którą w całości przesunięto na plac kościelny. Od tej pory pracowano przy dwóch budynkach, aby ksiądz po ciężkiej pracy miał się gdzie zatrzymać.
      Przez 2 lata ks. Błażej Nowosad dojeżdżał, aby odprawić Mszę Św., ale odprawiał też w Górecku Kościelnym. W Aleksandrowie Eucharystię sprawował o godz. 900, o 1200 w Górecku; w następną niedzielę było odwrotnie. Ksiądz przestrzegał postu eucharystycznego, także pierwszy posiłek w niedzielę spożywał ok. godz. 1400. Do Aleksandrowa przyjeżdżał też w zwykłe dni, by przygotowywać dzieci do I Komunii św.
      Ksiądz Nowosad oprócz budowy świątyni i sprawowania Mszy Św. postanowił duchowo ożywić parafię. W Górecku kontynuował dzieło rozpoczęte przez księdza A. Chotyńskiego. Jednocześnie w Aleksandrowie założył Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Żeńskiej, Akcję Katolicką dla osób starszych, powstał III Zakon św. Franciszka, a Róże Różańcowe rozwijały się liczebnie i duchowo. Spotkania w KSM-ie i Akcji Katolickiej organizował co dwa tygodnie. Wygłaszał referaty na tematy religijne, patriotyczne, zachęcał od modlitwy. Czytał żywoty świętych i zachęcał do ich naśladowania. Bardzo chciał, by młodzież coś umiała, i można by było wykorzystać to dla Kościoła, szczególnie w Aleksandrowie. Dlatego zarówno w Górecku Kościelnym jak Aleksandrowie zorganizował kurs robót ręcznych dla dziewcząt. Program kursu obejmował szydełkowanie, haftowanie, gotowanie, pieczenie, pranie. Kurs był bezpłatny. Prowadziła go Janina Sioma, wielka przyjaciółka młodzieży. Uczestnicząc w kursie, dziewczęta wykonały jako wyposażenie kościoła 4 alby, 4 komże, 12 humerałów, 12 kołnierzyków, 12 ręczniczków, 12 puryfikaterzy, 4 palki, 1 obrus i 1 bursę dla chorych.
      Ksiądz wyjeżdżał też z młodzieżą na pielgrzymki. Brał udział w zlocie młodzieży Związku Lubelskiego i ogólnopolskiego w Piekarach Śląskich. Przy tej okazji uczestnicy zwiedzili kopalnię węgla kamiennego i żeby dokładniej zobaczyć los górnika, zjeżdżali w dół.
      Chciał też, by nabożeństwa miały oprawę , żeby było uroczyście. Założył więc chór parafialny, przy czym część osób należała już do chóru w Górecku. Instruktorem był organista z Górecka Kościelnego Stanisław Sioma, przywożony i odwożony co tydzień przez rodziców. S. Sioma, chociaż był człowiekiem starszym, nigdy nie odmówił przyjazdu na próby, a oprócz tego opowiadał dowcipy, żartował, przez co zaskarbił sobie sympatię i zaufanie. Problemem była umiejętność czytania nut. Jeden z uczestników chóru Kazimierz Budzyński bardzo szybko to opanował i później został chórmistrzem. Po wielu próbach i profesjonalnym kształceniu chór wykonywał pieśni na cztery głosy, a Mszę Świętą śpiewał po łacinie. Dopóki nie powołano parafii w Aleksandrowie, chór śpiewał w każdą niedzielę w Aleksandrowiei Górecku Kościelnym. Podobnie było z uroczystościami. Jeśli Pasterka odprawiana była w Aleksandrowie o północy, ze względu na obecność księdza i chóru w Górecku odprawiano ją o godz. 600. Chórzyści odległość miedzy kościołami pokonywali pieszo. Na uroczystości odpustowe w Górecku w czasie Mszy Św. chór śpiewał po łacinie, a później były akademie w sali przy organistówce. Składały się one z dwóch części: w pierwszej chór śpiewał pieśni kościelne a w drugiej świeckie. Grała orkiestra, deklamowane były wiersze, a na końcu przemawiał do obecnych ksiądz Błażej Nowosad.
      Oprócz chóru ks. Nowosad założył orkiestrę. Widział zapał i chęć młodzieży do życia kulturalnego. Dlatego też, dostrzegając panującą na wsi biedę, przeludnienie, brak pracy i słabe plony, za 2 tys. zakupił instrumenty muzyczne, przeznaczając na ten cel prywatne oszczędności. Za własne pieniądze zatrudnił także kapelmistrza - Józefa Wójcika z Goraja. W skład orkiestry wchodziły 24 instrumenty. Każdy członek orkiestry odpowiedzialny był za utrzymanie swojego instrumentu w jak najlepszym stanie.
      Obie grupy - chór i orkiestra - oprócz tego, że uświetniały nabożeństwa, uczestniczyły też w powiatowych i wojewódzkich zlotach KSM-u.
      Bardzo dobrze pod przewodnictwem księdza Nowosada rozwijały się Róże Różańcowe i Trzeci Zakon św. Franciszka. Członkowie tych stowarzyszeń pomagali księdzu przy pomocy chorym, samotnym i ubogim.
      Ksiądz Błażej Nowosad wraz z mieszkańcami Aleksandrowa starał się o erygowanie w wiosce parafii. Dnia 17 lipca 1936 roku Kuria Biskupia w Lublinie z bp Marianem Fulmanem na czele, przychylając się do prośby księdza Nowosada i mieszkańców Aleksandrowa, erygowała nową parafię, jednocześnie odwołując księdza Błażeja Nowosada z funkcji administratora w Górecku Kościelnym i powołując go na proboszcza parafii Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Potoku Górnym. Pierwszym proboszczem parafii Aleksandrów został ks. Stanisław Orzeł.
      Pożegnanie księdza Nowosada opisane jest we Wspomnieniach, Historii chóru..., pamiętają je starsi mieszkańcy wioski. Do dziś wspomnienia są bardzo żywe, a fakt odejścia z Aleksandrowa księdza Nowosada odczuwany jest przez wszystkich pamiętających go ludzi jako bolesny cios. Oto jak uroczystość pożegnania opisuje Marianna Szymanik:
      W dniu 23 VII 1936 roku po odprawieniu Mszy Św. i po pożegnaniu w kościele łącznie z fotografiami wyruszył kordon, aby odprowadzić księdza do granic parafii. Na pożegnaniu obecny był pierwszy proboszcz Stanisław Orzeł.
      Księża jechali na wozie konnym udekorowanym wieńcami z liści dębu i kwiatami. Chłopcy z KSM-u jechali na koniach w reprezentacyjnych czapkach, dalej szła orkiestra, następnie członkinie KSM-u w jednakowych strojach (granatowe spódnice, białe bluzki i na głowach czerwone chustki uszyte z lnu). Niesione były chorągwie i feretrony. Dalej szły dzieci szkolne i wszyscy parafianie.
      Chór i orkiestra przetrwały do czasów obecnych. Dużo młodzieży wychowanej przez księdza Błażeja Nowosada zginęło w czasie II wojny światowej, bohatersko stając w obronie ukochanej Ojczyzny.
      Ksiądz Nowosad rozpoczął ciężką pracę w Potoku Górnym. Wielkim problemem na początku jego duszpasterstwa w tej miejscowości była sekta Hodura, która dzięki dobroci i roztropnemu postępowaniu księdza wkrótce upadła, a ludność po złożeniu wyznania wiary przeszła do Kościoła rzymsko-katolickiego. Parafia w Potoku Górnym, tak jak w Górecku Kościelnym, też byłą dość rozległa. Należały do niej: Brzyska Wola odległa o ok. 5 km, Dąbrówka - 2 km, Gózd Lipiński - 8 km, Jedninki - 7 km, Sigiełki - 13 km, Szyszków - 4 km, Wola Kolońska - 4 km i Zagródki - 1 km.
      Zadaniem, którego podjął się nowy proboszcz, był remont kościoła. Budynek był kryty blachą, strop zaś był drewniany. Dach był przeciekający. Ksiądz Błażej Nowosad zorganizował ogólnoparafialne zebranie, na którym powołano komitet budowy. Wkrótce rozpoczęto remont świątyni. Ustalono składkę, za którą zakupiono drzewo z majątku Potockich z Łańcuta. Drzewo to pocięto w tartaku. Stary dach łącznie ze stropem został zdjęty. Zastanawiano się, co zrobić, by nie zmarnować drzewa i pracę wykonać należycie. Wreszcie ks. proboszcz przywiózł ludzi z Aleksandrowa, tych którzy nie tak dawno budowali swój kościół. Praca nad konstrukcją dachu ruszyła i bardzo szybko została z powodzeniem zakończona. W dalszej kolejności należało wykonać strop. Ksiądz zakupił szyny kolejowe, które w specjalnej formie były ręcznie wyginane na tzw. półkola. Później te półkola wciągane były na zrąb kościoła i partiami zalewane betonem. W dalszej kolejności ksiądz Nowosad zaplanował nową posadzkę, ale przed wybuchem wojny zdążył wykonać ją tylko w prezbiterium.
      W międzyczasie oprócz sprawowania codziennej Mszy Św. organizował nabożeństwa majowe, różańcowe, pierwszopiątkowe. Tak jak w Aleksandrowie powołał do życia Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Żeńskiej. Działalność organizacji odbywała się podobnie jak w Aleksandrowie. W dość liczebnej parafii ksiądz szerzył kult Najświętszego Serca Jezusowego i Matki Bożej, chciał też, by młodzież potrafiła bawić się dobrze i kulturalnie. Organizował, podobnie jak w Aleksandrowie, wieczorki andrzejkowe, wspólnego opłatka, święconego jajka. Utrzymywał przy tym stały kontakt z młodzieżą aleksandrowską: była ona zapraszana do Potoka lub gościła młodzież z nowej parafii księdza Nowosada. W czasie tych spotkań nigdy nie pojawiał się alkohol, a ksiądz uczestniczył w nich do końca.
      Założył też orkiestrę dętą. Instrumenty muzyczne sprowadził z cukrowni. Orkiestra nie miała takich sukcesów jak w Aleksandrowie, gdyż wybuchła II wojna światowa i wielu jej członków zginęło.
      Ksiądz B. Nowosad był bardzo dobrym gospodarzem. Miał bardzo ładny ogród warzywny, dużo drzew owocowych, 2 konie, 3 krowy, dużo drobiu. Plebania stała zawsze otworem, nikt stamtąd nie wyszedł głodny czy niepocieszony. Gospodarstwem zarządzała Janina Sioma, kobieta niezwykle gospodarna, a pomagała jej Marianna, obecnie nazywająca się Pieczonka.
      Swe życie w kolejnych latach ksiądz Błażej Nowosad poświęcił trosce, jak przetrwać pożogę wojenną. Tak jak dobry gospodarz ks. Błażej Nowosad starał się o wszystko. Zaraz na początku wojny ukrył dzwon kościelny, zamurowując go w dzwonnicy. Przede wszystkim jednak obchodził go każdy człowiek i los tego człowieka. Na początku mordowani byli Żydzi, których przed wrześniem 1939 roku w Potoku Górnym było 30 rodzin. Ks. Nowosad pomagał im przetrwać trudne chwile nagonki i ukrywania się, lecz nie wytrzymali oni psychicznie i wyczerpani i chorzy sami zgłosili się na posterunek. Zostali rozstrzelani. Taki sam los spotkał gospodarzy, którzy utrzymywali rodziny żydowskie.
      Na teren Potoka Górnego przywiezionych zostało dużo ludzi z "Kraju Warty". Ludzie ci mieli na spakowanie się nie więcej niż pół godziny, dlatego dotarli do Potoka bez środków do życia. Ksiądz Błażej Nowosad namawiał swoich parafian, aby przygarnęli przybyszów. Zbierał dla nich zboże i ubrania, poświęcał się, jak mógł, aby czuli się jak najlepiej.
      Jak troskliwy ojciec zgłosił się do więzienia jako zakładnik, gdyż parafianom za niedostarczenie kontyngentu groziły liczne aresztowania. Niemcy oświadczyli, że nie wypuszczą księdza, o ile wieś nie zrealizuje swej powinności w 100%. Cała parafia wysprzątała komory do ostatniego ziarna, by ratować swojego księdza, a i tak w więzieniu przebywał wraz z innymi aresztowanymi 2 tygodnie.
      Swoją pomocą pragnął ogarnąć również innych potrzebujących, będących z dala od parafii. Posyłał do Kurii Biskupiej pieniądze na pomoc dla księży przebywających w obozach. Organizował wysyłkę paczek dla więźniów przebywających w różnych miejscowościach. Przywiózł adresy z Caritas. Z pomocą Heleny Matuszak zbierał od ludzi chleb, a był to chleb razowy, cebulę, czosnek, smalec, tytoń. Prowiant wkładano do paczek nie cięższych niż 1 kg i wysyłano do więźniów. Później przychodziły podziękowania, co było dowodem, że adresaci przesyłki otrzymywali.
      Prawdopodobnie był kapelanem AK. Nie zostało odnalezione pewne potwierdzenie tego faktu, jednak zeznający świadkowie przypuszczają, że tak było. Stanisław Matuszak zeznał, że ksiądz B. Nowosad utrzymywał ścisły kontakt z Ferdynandem Kundysarem, szefem AK. Józef Grelak zeznaje, że księdza odwiedzali ludzie nazywani przez niego "gośćmi"; za każdym razem byli oni inaczej ubrani. Ponadto ksiądz opiekował się rannymi partyzantami.
      Kiedy Wożuczyn został wysiedlony, ksiądz B. Nowosad przygarnął do siebie swoją najmłodszą siostrę Wandę, której wcześniej obiecał, że pomoże jej "stanąć na nogi", ją wykształci. Tymczasem ona stała się świadkiem śmierci brata.
Cechy duchowości
      Ksiądz Błażej Nowosad był kapłanem cichym i pracowitym. Dał się poznać jako człowiek, który umiłowanie Boga i Jego Matki stawia na pierwszym miejscu. Często można było go spotkać, jak w samotności modlił się, odmawiając brewiarz. Organizował nabożeństwa czterdziestogodzinne od niedzieli do wtorku przed Popielcem, w czasie których ludność modliła się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Zapoczątkował praktykowanie pierwszych piątków, a w pierwszą niedzielę miesiąca adorację Najświętszego Sakramentu. Starał się, żeby ludność jak najczęściej mogła spotkać się z Panem Jezusem, dlatego zamontował kraty w kościele w Potoku Górnym i odtąd drzwi świątyni były otwarte. Zachęcał dzieci idące do szkoły czy ludzi starszych, udających się do prac polowych do krótkiej adoracji. W swoich homiliach często mówił o Najświętszym Sakramencie, a oprócz tego pogłębiał przeczytaną Ewangelię. Czcił Najświętsze Serce Pana Jezusa, organizował nabożeństwa czerwcowe. Starał się przy tym, aby uczestniczyło w nich jak najwięcej ludzi, dlatego organizował je zaraz po sumie lub przed nieszporami.
      Ksiądz Błażej Nowosad czcił Matkę Boską i zachęcał do tego swoich parafian. Wprowadził zwyczaj przyjmowania szkaplerza. Założył też Bractwo Szkaplerza, które polegało na tym, że człowiek należący do niego nosił szkaplerz i miał zachowywać obowiązki stanu, tzn. być solidnym rolnikiem, nauczycielem, dobrym ojcem, mężem, dobrą matką czy żoną, odmawiać przypisane modlitwy. Zachęcał do odwiedzania Matki Bożej w Leżajsku. W dzień odpustów w sąsiednich parafiach organizował tzw. kompanie - pielgrzymki. Parafianie gromadzili się i z księdzem na czele, z krzyżem i pieśnią na ustach pieszo udawali się do miejsc odpustowych, by tam uczestniczyć we Mszy świętej odpustowej.
      Bardzo zachęcał do uczestnictwa w nabożeństwach różańcowych i majowych. Pod jego czujnym okiem bardzo dobrze działały Kółka Różańcowe oraz Zakon Tercjarzy św. Franciszka.
      Ksiądz Nowosad posiadał dar zjednywania sobie ludzi. W Potoku Górnym obok kościoła parafialnego istniała kaplica sekty Hodura. Poprzedni proboszcz parafii Potok Górny nie mógł poradzić sobie z tym problemem, nie dawało mu to spokoju, w końcu wyjechał do Krzeszowa. Natomiast ksiądz Nowosad tak zjednał sobie ludzi, że "hodurscy" przeszli do Kościoła rzymsko-katolickiego.
      Pamiętał o człowieku biednym, chorym, samotnym, o rodzinach wielodzietnych. W czasie poświęcenia pokarmów w Wielką Sobotę ustawiał kosze, do których ludzie przynoszący prowianty do poświęcenia odkładali jakąś część. Później ksiądz przy pomocy Tercjanek Zakonu św. Franciszka rozdzielał dar wśród najbardziej potrzebujących. Podobnie postępował w dzień zaduszny. Na tzw. przednówku organizował zbiórkę zboża, oddawał je do zmielenia, następnie z mąki wypiekano chleb u jednego z zamożniejszych gospodarzy. Kupował też cukier i kawę i w ten sposób dokarmiał dzieci z rodzin najbiedniejszych.
      Młodzież z Aleksandrowa bardzo słabo byłą związana z Kościołem, a przyczyną tego była bardzo duża odległość między wsią a parafialną świątynią oraz brak środków lokomocji. Młodzi nie chcieli się spotykać z księdzem i najczęściej, gdy kapłan przychodził po kolędzie, uciekali z domu. Ksiądz Nowosad postanowił to zmienić, czymś tę młodzież zainteresować, czegoś nauczyć. Założył w tym celu Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży męskiej i Żeńskiej oraz wśród starszych Akcję Katolicką. Podobnie uczynił w Potoku Górnym. Spotkania organizował co dwa tygodnie. Uczył wiary i pobożności, ale też kulturalnego zachowania się i patriotyzmu. Organizował też kursy przysposobienia obronnego. Spotykał się z młodzieżą z okazji dzielenia się opłatkiem czy przy okazji Wielkanocy - jajkiem. Będąc proboszczem parafii w Potoku Górnym zapraszał młodzież aleksandrowską lub przyjeżdżał z młodzieżą z Potoka Górnego do Aleksandrowa. Z tej okazji młodzi ludzie tańczyli, częstowali się herbatką i ciastkami przez nich samych upieczonymi. W zabawach tych ksiądz Nowosad uczestniczył do samego końca.
      W niedzielne popołudnia zapraszał młodzież na różne rozgrywki, m.in. ognisko, grę w siatkówkę i inne grupowe zabawy sportowe. Do zabawy zapraszał też rodziców. Cieszył się i mówił: Niech się bawią, cieszą, a nie grzeszą. Posyłał młodzież na rekolekcje i dni skupienia: dziewczęta - do Puszczy Solskiej, chłopców - do Radecznicy. Często mówił: Ja chcę [zrobić] z Aleksandrowa Lisków Poznański - miejscowość słynącą ze spółdzielczości i bardzo dobrze zorganizowanego życia religijnego.
      Kochał też dzieci, troszczył się o ich los, jak już zostało wspomniane, dokarmiał je, dawał im drobne pieniądze na cukierki, często się do nich uśmiechał, głaskał je po głowie.
      Księdza B. Nowosada interesował każdy człowiek i jego problemy. Często po Mszy Św. wychodził przed świątynię, aby porozmawiać ze swoimi parafianami.W niedzielę mężczyźni schodzili się i siadając w cieniu na trawie, rozmawiali na różne tematy. Przychodził również ksiądz Błażej, gdyż interesowało go życie wsi. Uczył sadzić ziemniaki, wychodził w pole i podpowiadał, jak je uprawiać.
      Ciężko przeżywał kłótnie i spory, starał się rozwiązywać je w sposób jak najłagodniejszy. Kiedy postanowiono, że w Aleksandrowie budowana będzie kaplica, problemem było ustalenie miejsca budowy. Aleksandrów I leżący najbliżej parafii w Górecku Kościelnym od razu się odłączył, pozostałe części rywalizowały między sobą, co wywoływało sprzeczki. Ksiądz Nowosad spór rozstrzygnął, ogłaszając konkurs polegający na tym, że miejsce budowy zostanie wyznaczone tam, gdzie mieszkańcy zgromadzą najwięcej budulca. W rywalizacji zwyciężył Aleksandrów III. Wiele trosk przysparzały mu trudności, jakie w związku z powstawaniem kościoła w Aleksandrowie sprawiali mieszkańcy pierwszej części wsi. Mówił: Muszę wyjechać, to może dojdzie do zgody.
      Potrafił pogodzić bijących się pijaków, których wówczas nie brakowało. W Górecku Kościelnym obok kościoła znajdowały się dwie gospody, a w nich dużo pijących, zwłaszcza w niedzielę. Ksiądz chodził do nich i wypędzał pijących do domów.
      W Górecku mieszkał w bardzo skromnych warunkach w tzw. szpitaliku. Nie przywiązywał wagi do spraw materialnych, pomagał finansowo innym, m.in. wysyłał pieniądze swojej rodzinie, która w tamtych czasach żyła w biedzie. Nigdy nie miał pretensji, gdy ktoś nie złożył ofiary z racji odprawionej Mszy Św. czy innej posługi duszpasterskiej.
      Tak jak każdy Polak przeżywał wybuch II wojny światowej, którą wcześniej przewidywał. Podtrzymywał parafian na duchu, cały czas się za nich modlił. Mówił, że Polska nie zginie. Po Mszach Świętych odprawiał nabożeństwa z wystawieniem Najświętszego Sakramentu za spokój w Ojczyźnie. Mówił, że wszyscy muszą przetrwać te ciężkie czasy.
      Głosił kazanie patriotyczne tzw. aluzyjne, nie wprost. Ludność jednak doskonale rozumiała, o co mu chodzi. Mówił np. o zdradzie Judasza, mając na myśli tych, co zdradzili, co służyli okupantowi, tych, którzy wpisali się na listę volksdeutschów, o tym, że nikt nie dorobi rzeczą ukradzioną. Oprócz okupanta spustoszenie siało wielu rabusiów, podszywając się pod partyzantkę, a takich ludzi należy karać. Mówił szczególnie dzieciom, jak ważna jest wolność i jako przykład podawał lwa w klatce, zwierzę, które miało wszystko, ale się dusiło, a gdy przyszła wolność - bardzo cieszyło.
      Plebania zawsze stała otworem dla ludzi biednych i potrzebujących. Do Potoka Górnego przyjechał po klęsce wrześniowej oficer WP Stanisław Matuszak z żoną Heleną. Uciekli z Równego, nie mając żadnych środków do życia. Ksiądz ich przygarnął, dając jedzenie i wsparcie.
      Tomasz Kołodziej, kościelny z Lipin, został aresztowany przez policję ukraińską i bardzo zbity, na szczęście podstępem udało mu się uciec resztką sił i ukryć na drzewie. Ruszyła za nim pogoń, lecz nie odnaleziono zbiega, ponieważ do ucieczki doszło nocą w zimie. Kiedy poszukiwania się skończyły, uciekinier resztką sił przedostał się do odległego o ok. 3 km Potoka Górnego i schronił u tamtejszego kościelnego. Gdy o zdarzeniu dowiedział się ks. Nowosad, przyjął do siebie na plebanię rannego i wycieńczonego człowieka. Przez trzy tygodnie potajemnie pielęgnował go i zapewniał fachową opiekę, przywożąc lekarza z Krzeszowa.
      Kolejnym przykładem troski ks. B. Nowosada o losy parafian jest fakt związany w nałożonymi na mieszkańców wsi wysokimi kontyngentami. Ponieważ Potok Górny był miejscowością biedną, nie mógł podołać tak wygórowanym żądaniom. Niemcy zagrozili wówczas represjami i aresztowaniami. Żądali, by zgłosił się ktoś, kto będzie gwarantem wypełnienia zobowiązań wioski. Na ochotnika jako zakładnik zgłosił się właśnie ks. B. Nowosad, sołtys i jeszcze kilku mężczyzn. Ludność zmobilizowała się i wypełniła zadośćuczyniła żądaniom okupanta po to, by ratować swojego księdza, który w więzieniu przesiedział 2 tygodnie.
      Ksiądz Błażej Nowosad był lubiany przez dzieci, młodzież i ludzi starszych. Dowodzą tego między innymi obchody imienin duszpasterza 3 lutego. Jedną z takich uroczystości relacjonuje Marianna Szymanik:
      Młodzież tak się zorganizowała, ażeby zdążyć przed świtem. Zebraliśmy się o północy i wyruszyliśmy w drogę do Górecka. Rankiem, kiedy całe Górecko było jeszcze we śnie, cicho, spokojnie podeszliśmy pod dom, gdzie mieszkał ks. Błażej Nowosad. Był to drewniany domek stojący obok cmentarza. Chłopcy zdążyli ustawić alejkę ze świerków, a kiedy zaświtało, orkiestra zagrała marsza. Po chwili wyszedł do nas ks. Błażej wzruszony, rozradowany i ze łzami w oczach przyjmował nasze życzenia wyrażane w czterogłosowych śpiewach i graniu orkiestry.
      Nikt nie wypowiada się o księdzu Błażeju Nowosadzie inaczej niż pozytywnie. Helena Maruszak pisze: "Mogę powiedzieć same słowa pozytywne; był to mężczyzna dobrze zbudowany, o dobrym sercu dla biednych". Siostra Dioniza Margolska nazywa go Wielkim Dobroczyńcą, Józef Knap z Potoka Górnego określa księdza jako człowieka bardzo pobożnego i bardzo dobrego. Z kolei Józef Grelak pamięta ks. Błażeja Nowosada jako człowieka niezwykle pokornego i łagodnego, troszczącego się o biednych, posiadającego dar zjednywania sobie ludzi.
      Podsumowując życie duchowe księdza Błażeja Nowosada, można stwierdzić, że prowadził życie świątobliwe, tj. praktykował cnoty teologiczne i kardynalne.
Męczeńska śmierć
      Ksiądz Błażej Nowosad umarł śmiercią męczeńska. Jerzy Markiewicz w książce pt. Nie dali ziemi, skąd ich ród relacjonuje:
      Dnia 19 grudnia 1943 roku "Siczowyje striłki" dowodzone przez Włodzimierza Darmochwała i skoncentrowani policjanci ukraińscy z poszczególnych posterunków pod dowództwem komendanta powiatowego Iwana Iurkiwa oraz żandarmi z posterunku w Tarnogrodzie spacyfikowali wsie: Potok Górny, Dąbrówkę i Zagródki.
      Autor podaje również, że Niemcy podjęli próbę wzniecenia walk polsko-ukraińskich. Dr Zygmunt Klukowski w Dzienniku z lat okupacji podaje:
      W Potoku (powiat biłgorajski) ludzie z lasu zlikwidowali bardzo szkodliwego Ukraińca Poryka. W odwecie nacjonaliści wymordowali we wsi wielu Polaków. Między innymi zginął miejscowy ksiądz Nowosad, organista i 18-letnia córka byłego posła Kondysara, który przebywa w obozie w Oranienburgu.
      Podobnie podaje też naoczny świadek Józef Knap:
W sąsiedniej parafii zabili popa, zabili diaka w Potoku Górnym.
      Naoczni świadkowie zeznają, że w Potoku Górnym obława rozpoczęła się w niedzielę 19 grudnia 1943 roku o godz. 600. Na początku podpalono szkołę, następnie dom posła Kondysara. Syn uciekł boso z domu, córkę parlamentarzysty zastrzelono, natomiast jego żonę spalono wraz z budynkiem. Następnie zostały podpalone budynki Jakuba Pawlika (prawosławnego). Strzelano amunicją zapalającą. Palono budynki, wypędzano zwierzęta z obór, bito i zabijano ludzi, mężczyzn aresztowano i popędzono w kierunku kościoła. Pobito wiele osób, domagając się wskazania ukrywających się członków rodzin będących na liście oprawców. W okrutny sposób została pobita Helena Matuszak, żona oficera WP Stanisława. Zabito m.in. dwóch synów kościelnego Józefa Larwy. Mężczyzn, około 60 osób, dopędzono do krzyża przy domu Grabka za kościołem, kazano wszystkim klękać.
      Naoczny świadek Józef Knap relacjonuje:
      Ja w tym czasie spałem, mama mnie obudziła, mówiąc, że wieś jest obstawiona, wyszedłem na pole i zobaczyłem, że wieś się pali. Sąsiad miał dwa schrony, pod komorą i pod gankiem. Oni schronili się do jednego schronu, ja do drugiego. Siedzieliśmy w tych schronach, ale i te budynki też zaczęły się palić. Poszliśmy do sąsiada, zaproponowałem, żebyśmy się schowali w piwnicy, a on natomiast, że schowamy się w kościele. Poszliśmy się ukryć u kowala, ten zaproponował nam ukrycie się na kuźni, jednak sąsiad był przekonany, że w kościele będzie najlepiej. W kościele drzwi były zamknięte, gdyż tam schowany był kościelny i J. Grelak. Było nas trzech i dołączył jeszcze F. Rorat. Podeszliśmy do okna od południa, wyważyliśmy je, wpadło ono do środka i weszliśmy do kościoła. Postanowiliśmy, że wejdziemy na strych. Oni tam poszli we trzech, ja natomiast zobaczyłem organy, a w nich przechowywaliśmy instrumenty muzyczne i tam się ukryłem.
      Inny naoczny świadek, Józef Grelak, tak relacjonuje:
      Zebrano posterunki policji ukraińskiej w sile ok. 200 ludzi umundurowanych. Było też wielu cywilów z bronią. Dowodził nimi leutnant z Tarnogrodu. Był on szefem gestapo w Tarnogrodzie. Rozkazy jednak wydawał W. Darmochwał - organizator "Siczowych striłków" z naszego terenu. W akcji tej brali udział greko - katolicy z Galicji.
      Ksiądz B. Nowosad otrzymał wcześniej ostrzeżenie, żeby się ukrył, gdyż tu poleje się krew, na to ksiądz odpowiedział: Dobry pasterz nie opuszcza swoich owiec w biedzie.
      Helena Matuszak zeznaje, że słyszała, gdyż była wtedy na plebani, jak gospodyni, Janina Sioma, prosiła, żeby ksiądz się ukrył. Schron był na terenie gospodarstwa parafialnego. Ksiądz odpowiedział: Pasterz musi być do końca ze swoją owczarnią. Był przygotowany na aresztowanie. Miał ubraną ciepłą bieliznę i ciepłe skarpety. O to, żeby się ukrył prosiła go również jego siostra Wanda. Odpowiedział jej: Co ja komu jestem winien. Gdy przyszli Ukraińcy na plebanię, ksiądz odmawiał brewiarz. Strzelili w drzwi kuchenne. Powiedzieli, żeby ksiądz z nimi szedł, dodali, że ksiądz bandytów ukrywa.
      Na początku księdza zaprowadzili do szeregu. Marcin Śniosek miał krzyż, ksiądz go ucałował i dawał każdemu do ucałowania. Podtrzymywał wszystkich na duchu. Po pewnym czasie zabrali księdza z szeregu, mówiąc: Pastor z nami.
      Świadkiem, który słyszał całe wydarzenie w kościele, jest Józef Grelak. Swoją relację złożył on pod przysięgą w 1975 roku. Świadkiem jest również Józef Knap, który znaleziony w kościele przez oprawców ocalał.
      Józef Grelak podaje:
      Kiedy księdza prowadzili do szeregu, przyszedłem do kościoła z kościelnym Józefem Larwą. Ukryłem się w bocznym ołtarzu Matki Bożej Szkaplerznej. W drugim bocznym ołtarzu św. Michała ukrył się chory organista z żoną i dziećmi oraz chłopiec, Józef Krasny. Słyszałem, będąc w ołtarzu, rozkaz. Paul nemen gwer machinem nem faron noch hoch machen todt (Paul, weź karabin maszynowy, weź księdza na górę i zabij go). Nie mogli wejść do kościoła, gdyż drzwi były zamknięte, a klucze miał kościelny, który ukryty był razem ze mną. Pytali księdza po polsku, słyszałem: Gdzie klucze? Niech otworzy. Ksiądz odpowiedział, że klucze zabrał kościelny w wieczór, gdy dzwonił na Anioł. Ukraińcy weszli do kościoła oknem, które było wybite przez ludzi, a byli to: Jan Matys, Józef Knap, Adam Śnisek, Franciszek Rorat i Głowik. Dwaj ostatni weszli aż na strych. usłyszałem słowa: Wy skurwysyny, wam się chce Polski? Gdzie macie broń? Odpowiedzieli: Broni nie mamy. My jesteśmy ludźmi pracy, od rana do nocy pracujemy. Wam ręce i nogi łamać - odpowiedzieli Ukraińcy. Zaczęli bić, słyszałem jęki i bicie. Tych trzech rozstrzelali dość szybko. Franciszek Rorat był tylko postrzelony i udał zabitego, nie stracił przytomności. Opowiadał, że księdza pytali o partyzantów, broń.
      Pytali też, kto ukrywa Żydów. Ksiądz nie wydał nikogo. Odpowiadał im, że wszyscy ludzie tutaj są dobrzy, uczciwi i takich nie ma. Kazali podać mu nazwiska, ale tego nie uczynił. Mordowali księdza, bijąc go karabinem po głowie, zdzierano mu paznokcie, wyciągano obcęgami żyły, zdarto mu część skóry z pleców. Całe ciało miał pokłute ostrym narzędziem, a na końcu z bardzo bliska strzelono mu w tył głowy, roztrzaskując ją. Ksiądz Błażej Nowosad na sposób ludzki w czasie tortur piszczał i krzyczał, gdyż bardzo cierpiał. Ukraińcy dalej grasowali po strychu, zaglądali przez wentylatory, czy ktoś jeszcze jest. Znaleźli pomieszczenie, coś na wzór pokoiku, gdzie przechowywane były osobiste rzeczy księdza, po które później wrócili, kradnąc je. Następnie Ukraińcy zaczęli demolować kościół. Robili przy głównym ołtarzu parodię Mszy Św., śpiewali Dominus vobiscum, uderzali siekierą, grali na organach i tam też został znaleziony Józef Knap. Tak relacjonuje:
      Wyszedłem, podniosłem ręce do góry. Pytano mnie - Bandyto, gdzie masz broń? Odpowiedziałem - Broni nie mam, ale ukryłem się, bo wszędzie się pali. Kazali mi skakać z chóru. Nie chciałem, próbowali mnie zrzucić, ale w tym momencie przyszedł oficer niemiecki, który polecił zabrać mnie do szeregu. Gdy zszedłem z chóru, nakazali mi klękać, gdy to uczyniłem, zostałem uderzony kolbą kilka razy i zabrany do szeregu.
      Po wyjściu z kościoła ludzi zebranych pędzono do Dąbrówki. Tam dokonano segregacji. Tych, co byli na liście, zabrano do więzienia w Tarnogrodzie, pozostałych wypuszczono do domu.
      Z podanych relacji przebiegu pacyfikacji wynika ustosunkowanie się prześladowcy do wiary i duchowieństwa. Zginęło wielu ludzi, jednak nie byli w tak okrutny sposób mordowani. Ksiądz Błażej Nowosad nie był pędzony wraz z innymi do więzienia lub rozstrzelany jak inni, ale zabrany z szeregu, zaprowadzony do kościoła i tam w bestialski sposób mordowany. Jednak męczennik nie wydał nikogo, nie okazywał też agresji oprawcy.
      Dnia 19 grudnia 1943 roku łącznie z księdzem B. Nowosadem zginęło w Potoku Górnym 19 osób, spalonych zostało 42 domy, 64 obory, 61 stodół i zabitych wiele zwierząt gospodarskich. Bez dachu nad głową zostało 286 osób.
Uroczyśtości pogrzebowe
      Kiedy bandyci popędzili mężczyzn w kierunku Dąbrówki, ocaleni ludzie zaczęli wychodzić z ukrycia. Wanda Mroczka opowiada, że chodziła z miejsca na miejsce, bardzo płakała, pytając: Gdzie jest mój brat? Ktoś przyszedł i pokazał strych.
      Marianna Pieczonka opowiada:
      Gdzieś około południa dowiedzieliśmy się, że ksiądz leży na strychu zabity. Wzięłam świeczkę i zapałki, poszłam, za dzwonnicę spotkałam Kidę i Jana Sęka i razem poszliśmy na strych. Zobaczyliśmy księdza leżącego zamordowanego, sutannę miał porozdzieraną, rozpiętą, brak było zegarka, który nosił na szyi. Było bardzo dużo krwi, byli też i inni zabici.
      Ksiądz na strychu leżał do następnego dnia. Po sznurze został zdjęty przez wentylator i zaniesiony na plebanię. Trzeba było się starać, żeby można było go pochować z księdzem i z godnością. Władze niemieckie zgodziły się na skromny pogrzeb bez manifestacji.Trumna została zrobiona w Zagródkach u Adama Wawrzaka i przy pomocy kilku parafian. Księdza Błażeja mył i ubierał Józef Grelak, który tak podaje:
      Ja go myłem i ubierałem. Przy myciu widziałem cały tył głowy wydarty od strzału. Miał sińce ponabijane na twarzy i koło uszu. Były to olbrzymie guzy. Na rękach były ślady kłucia ostrym narzędziem, chyba bagnetem, wyrywane żyły.
      Parafianie zajęli się kopaniem grobów, gdyż było tyle ludzi zamordowanych. Praca ta nie była łatwa, bo do tych ludzi strzelano.
      Na drugi dzień Helena Matuszak z Marianną poszły na posterunek prosić, aby oddano zrabowane rzeczy po księdzu. Oddano tylko część.
      Ostatnia posługę oddał księdzu Błażejowi ksiądz z Tarnogrodu, Antoni Anyszkiewicz. Potwierdza to również listem z dnia 28 VII 1975 roku:
      Ja oddałem ostatnią posługę zamordowanemu. Przypominam sobie, że było to w czwartą niedzielę Adwentu, rano, gdy ukraińska formacja oderwała księdza Nowosada od brewiarza, zaprowadziła na strych i tam go zamordowali.
      Pogrzeb odbył się za kilka dni, była wielka rozpacz, mimo strachu przyszło dużo ludzi. Do kościoła ciała nie wnoszono, gdyż był zdemolowany, popełnione zostało morderstwo i należało kościół na nowo poświęcić. Pozostałych pomordowanych pochowano później.
      Opracowała Wanda Muca na podstawie własnej pracy magisterskiej pt.: "Opinia męczeństwa księdza Błażeja Nowosada 1903-1943"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz