poniedziałek, 28 marca 2016
Łuczyce, gmina Turzysk – kolonia zamieszkana przez 20 rodzin polskich i 4 ukraińskie.
30 sierpnia 1943 r., wobec zagrożenia ze strony UPA, mieszkańcy uciekli do Kowla
i Zasmyk, otrzymując chwilowe schronienie u Ukraińców we wsi Obeniże, m.in.
kilka razy ratował ich z opresji Ukrainiec Syneczko. Po opuszczeniu wsi przez większość
Polaków nastąpił napad UPA. 5-osobowa rodzina Stefana Denysa, która pozostała
w Łuczycach, schroniła się u sąsiada Ukraińca, Semena Herasyma. „Ten schował
ich w piwnicy – pisze Józef Turowski – i sam z siekierą w ręku stanął w drzwiach i powiedział,
że »po moim trupie ich weźmiecie«. Miał przed sobą swego brata Konstantego
Herasyma, który koniecznie chciał wymordować rodzinę Denysów. Wobec takiej
postawy Semena Herasyma, zbrodniarze odeszli, szukając nowych ofi ar. W zabudowaniach
Denysów znaleźli ich ciotkę Walerię Adamkiewicz, która wracała z pola, zamordowali
ją siekierami”.
Gdy upowcy przyszli ich wymordować, zagrodził im drogę z siekierą w ręku.
„Banderowcy uznali go za wariata – pisze Leon Karłowicz – zadrwili z obrońcy i odeszli.
[...] zaprzągł konie do wozu i odwiózł Polaków do Włodzimierza, udając, że wiezie
Ukraińców. Prawdziwy bohater”.
Rodzina Spodniewskich, rodzice, dwie córki i syn Józef (późniejszy żołnierz i kronikarz
27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK – znany pod zmienionym po wojnie nazwiskiem
Turowski; autor relacji cytowanej powyżej), w drodze do Zasmyk spotkała
znajomego Ukraińca. Zaproponował, by przenocowali u niego. Stanisław Spodniewski
„zawahał się – wspominała po latach jego żona. – A jeśli to pułapka? Znał Ukraiń-
ca jako dobrego człowieka, ale i inni uchodzili za dobrych, a poszli w lasy i przystali
do banderowców. [...] Nie upłynęła godzina, gdy na drodze dały się słyszeć liczne głosy,
a po chwili tupot nóg, ukraińskie rozhowory i szczęk broni [...] Wszystko zależało
58
teraz od odwagi, przytomności umysłu i uczciwości gospodarza. Jeśli nawet naprawdę
dobrze życzy Polakom, czy nie opuści go zimna krew? Czy zdoła przekonać napastników,
że nikogo tu nie ma? [...] spokojnie odpowiedział, że mogą szukać, jeśli chcą. On
nikogo nie widział i za nikogo nie odpowiada”. Niebezpieczeństwo minęło, o świcie
gospodarz wskazał Spodniewskim, którędy mają jechać. Dotarli do Zasmyk szczęśliwie.
„Modlę się za niego i za jego rodzinę codziennie. Niech mu Pan Bóg da zdrowie,
jeśli jeszcze żyje, a jeżeli umarł, niech mu Bóg obmyśli nagrodę w niebie”.
Źródło: AIPN, 27 WDAK, II/4, Relacja Józefa Turowskiego, k. 9; L. Karłowicz, Ludobójcy
i ludzie..., s. 6–9.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz