poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Kuty pow. Kosów Huculski, Relacje z 19 – 21 kwietnia 1944

Kuty nad Czeremoszem | dzieje.pl - Historia Polski

W miasteczku Kuty pow. Kosów Huculski: „Apogeum zbrodni banderowców przypadło na dni 19 – 21 kwietnia. W te dni Rosjanie przekupieni za wódkę opuścili miasteczko. Zbrodniarze mordowali wyłącznie w nocy, według ustalonej listy. Początkowo – tylko mężczyzn, jednak później zabijali także bezbronne kobiety i dzieci. Po zabiciu obecnych osób i ograbieniu domu podpalali go, czekając aż zaczną uciekać osoby z kryjówek. Banderowcy znęcali się także nad swoimi ofiarami. Na przykład inżynier Zaremba został przez nich ukrzyżowany.” (http://kresowiacy.com/2014/04/bandyckie-mordy-w-kutach-rok-194/ 4 ). Relacja Wojciecha Migockiego: „Okrucieństwo nie ominęło zacnej i patriotycznej rodziny Czajkowskich. Rozegrała się tu straszliwa tragedia. Do palącego się domu wtrącono pp. Czajkowskich, a następnie w płomieniach zastrzelono. Córki uprowadzono do lasu, zgwałcono i zamordowano.” Relacja Anny Mojzesowicz: „Podpalali domy, a kto w nich był – żywy nie wyszedł. Tam, gdzie schował się mój brat, było więcej osób. Przede wszystkim mężczyzn. Około godziny 10-tej w nocy podpalono wszystkie domy na ulicy, na której był nasz dom i dom naszej sąsiadki, która dała bratu schronienie. Słyszałam też stamtąd strzały, ale iść tam nie mogłam, bo ulice były zapełnione zamaskowanymi ludźmi-potworami. Jak spotkali kogoś na ulicy, to z życiem nie puszczali. A zresztą co mogłam pomóc? Ukraińcy strzelali do swoich ofiar i mordowali inaczej. Np. męża mojej kuzynki wyprowadzili z domu parę kroków dalej i zakłuli nożami, a kolegę mego brata sztyletem przygwoździli do płotu. Ludzie kryli się po sadach, a część chowała się w murach kościoła ormiańskiego. Na kościół jakoś nie mieli odwagi napaść. Tak trwało do rana. Rankiem wszystko ucichło. Wtedy poszłyśmy do domu, gdzie brat szukał schronienia. Z domu ani śladu, spalony był, tylko resztki dymiły. Te osoby, które kryły się razem z bratem, zabito wszystkie i spalono razem z domem, a brat zraniony wyskoczył oknem i później go dobili. Leżał pod drzewem martwy, w nadpalonym ubraniu. W tym dniu spalono 30 z 40 domów, prawie wszystkie ormiańskie, a zabito 60 Ormian spośród tych, których znałam i naliczyłam.” Relacja Hanny Wolf: „Banderowcy nie oszczędzili nawet polsko-ukraińskiego małżeństwa. Ożeniony z Polką Włodzimierz Drebet (lat 34) został zabity ok. 40 ukłuciami bagnetem za odmowę własnoręcznego zabicia swojej żony i swojego dziecka. Jego żona, Helena z domu Łucka, została zamordowana przez poćwiartowanie. Ich 4-letni syn, Henryk został zarżnięty nożem.”  Relacja Anny Danilewicz: „Niektórzy nie chcieli zostawić swoich domów na pastwę grabieży, a jedna staruszka powiedziała, że chce umrzeć we własnym domu. Jej córka, Anna Mojzesowicz, zwana Handzą, schroniła się w kościele wraz z mężem i dwoma synami. Była jednak niespokojna o los matki, ponieważ Ukraińcy chodzili po domach, mordowali tam kogo zastali z Polaków lub Ormian, a domy ich palili, jeżeli obok za blisko nie było domu ukraińskiego. Postanowiła iść do domu zobaczyć matkę. Wszyscy odradzali, bo kto wyszedł z kościoła, zostawał zastrzelony przez bandy ukraińskie, które oblegały kościół. Jednak nikt nie mógł odwieść ją od tego zamiaru i poszła. Została zastrzelona w ogrodach niedaleko domu. Jej mąż i dwóch synów zostali z innymi w kościele i ocaleli. Ale zanim to nastąpiło, przeżyli niesamowity strach. Kończyła się żywność i woda, a ocalenia nie było widać.” Relacja Rypsymy Janowicz: „Dopiero na drugi dzień spalono nasz dom, a mego brata Mikołaja Janowicza, jego żonę i córkę zastrzelili Ukraińcy, gdy tamci szli, aby zobaczyć, czy uratował się nasz dom.” Relacja Wojciecha Migockiego: „O jakieś 50 metrów od domu Moskaluków stał duży budynek kryty blachą, dom ciotki Petronelii Donigiewiczowej, która prowadziła pensjonat dla letników, licznie odwiedzających Kuty dla ich klimatycznych walorów. Ukraińcy nie oszczędzili pięknego, nowego domu, a ciotkę Donigiewiczową zastrzelono i wrzucono do płonącego budynku. /.../ W pobliżu domu Antoniewiczów stał budynek nieco oddalony od drogi głównej, też bardzo typowy dom ormiański rodziny Łomejów. Zamieszkiwała w nim ciotka z córką i ciężko przewlekle chorym synem. Dom również spalono doszczętnie, a ciotkę i chorego syna zastrzelono. Córka, Roma, zdołała się ukryć, a potem uciec. /.../ Koło studni (przy starym więzieniu) bestialsko zastrzelono Haneczkę Mojzesowiczową, żonę Mikołaja (Mika), gdy biegła do palącego się domu. /.../ Idąc w kierunku „baszty” gościńcem, wspinającym się zakolami, na pierwszym zakręcie był schowany za skarpą dom Bogdana Mojzesowicza, znakomitego przedstawiciela kuckich Ormian. Bogobojna rodzina, trzech wykształconych synów i córka Anna, trzymająca w swym ręku całe gospodarstwo, poświęcająca osobistą niewieścią karierę dla dobra rodziny. Także i tych Mojzesowiczów nie oszczędzono. Dom spalono, syna Mikołaja (Kicia), inżyniera leśnika, ukrywającego się w szopie sąsiadującego gospodarstwa, zastrzelono w tej właśnie szopie. Dwaj młodsi synowie, powołani do służby wojskowej, uniknęli śmierci, a córka Anna, cudem ocalała wraz z Majką i Jasiem, dziećmi Kicia Mojzesowicza, Bogu dzięki żyje i ma znaczny udział w niniejszym opisie zbrodniczych akcji ukraińskich siepaczy. Może kilkadziesiąt metrów za kościołem ormiańskim, idąc w kierunku cerkwi przy ul. Tiudowskiej, znajdował się dom Dawidowiczów. Była to stara ormiańska familia, która ofiarowała Kościołowi na usługi bardzo światłego księdza prałata, pełniącego chwalebne zadania w Kurii Biskupiej we Lwowie i w sławnej katedrze ormiańskiej przy ul. Skarbkówskiej. Ksiądz Bogdan Dawidowicz sprawował też czynności katechetyczne w Bursie Ormiańskiej położonej w pobliżu katedry. Rodzinnego domu ks. Dawidowicza również nie oszczędzono. Od jego brata żądali Ukraińcy dolarów, a chcąc je dostać, znęcali się nad rodziną i w końcu zastrzelili.” Relacja Alicji Grażyny Gantner: „Z naszego domu wszyscy zdążyli uciec, ale pozostała prababcia, która ze względu na wiek nie chciała się nigdzie ruszać. Poza tym, postanowiła udawać rusińską służącą. Gdy do domu wpadli banderowcy, od razu rozpoznała ich szefa, choć był on zamaskowany. Był nim pop Zakrzewski. On też ją rozpoznał i dlatego walnął ją kolbą karabinu w głowę, aby go nie wydała. Myślał, że ją zabił, ale ona przeżyła i wszystko to nam opowiedziała. Od uderzenia ogłuchła jednak całkowicie.” Relacja Anny Danilewicz: „W Śniatyniu, gdzie stacjonowały wojska sowieckie, przyszedł do dowództwa jakiś zakonnik i powiedział, że w Kutach są oblężeni w kościele ludzie, i prosił, żeby pospieszyli im z pomocą. Ponieważ i tak mieli się posuwać na zachód, wyruszyli w kierunku Kut. Kiedy Ukraińcy uciekli przed Armią Czerwoną, ludzie będący w kościele otworzyli drzwi i z wdzięcznością za ocalenie życia padali przed żołnierzami na kolana i całowali im nogi. Pytali przybyłych, skąd dowiedzieli się, że byli uwięzieni w kościele. Żołnierze odpowiedzieli, że w Śniatyniu przyszedł do nich z tą wiadomością ksiądz. Kiedy spojrzeli na ołtarz, w którym był obraz św. Antoniego, dodali: „O, tu macie jego fotografię. On był w Śniatyniu i prosił, żebyśmy pospieszyli Wam na pomoc.” Relacja Jadwigi Migockiej-Drzazga: „Potem poszli na swoje śmiecie, wiedząc, że są bezpieczni. Wówczas dowiedzieli się, ile osób zamordowano – dwieście. Każdy miał ręce pełne roboty, bo trzeba było grzebać swoich najbliższych. Zrobili wspólną mogiłę, od wejścia bramy cmentarnej po prawej stronie przy parkanie. Tyle rozpaczy, żalu, dlatego tak dokładnie opisałam, ten czas kiedy byłam w Kutach, a co widziałam i przeżyłam, przelałam na papier dla potomnych.” (Relacje pochodzą z książki ks. Tadeusza Isakowicz-Zaleskiego: “Przemilczane ludobójstwo na Kresach”). Wiesław Świderski: „Mój ojciec, a także moja kuzynka Emilia Podkowska z koleżanką Haliną Budzinską z Kosowa ukryli się u Ukrainki p. Huculak na strychu. W pewnym momencie zjawił się u niej /według relacji mojej kuzynki, która obserwowała sytuację przez okienko na strychu/ mieszkający po drugiej stronie ulicy krewny tej pani i powiedział "my wiemy, ze Świderski jest u was, każcie mu zejść ze strychu, bo inaczej spalimy wam dom". Ona poleciła memu ojcu zejść ze strychu. Ojciec zszedł i przeszedł na sąsiednie podwórze ormiańskiej rodziny Agopsowiczow. Tam banderowcy dobrali się do ojca, kłuli nożami, potem uderzyli: "obuchem" siekiery w głowę i zapalili po obu stronach dwa polana drzewa i tak ojciec palił się /nie wiem czy jeszcze żył, czy po uderzeniu siekierą stracił już życie.” (Wiesław Świderski: Wspomnienia z Kut - tragiczny kwiecień 1944;  Chicago, w styczniu 2011; w: http://fundacjaormianska.pl/cmentarze/wspomnienia-z-kut-tragiczny-kwiecie-194/ ).


Za: https://btx.home.pl/wolyn/index.php/publikacje/1325-klendarium-ludobojstwa-kwiecien-1944

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz