Artykuł Jacka Borzęckiego opublikowany 11 lipca 2012 r. w "Gazecie Polskiej".
Rzeź Polaków na Wołyniu
Rocznicę tego dramatu z 1943 roku obchodzimy symbolicznie 11 lipca, bo właśnie w tym dniu OUN-UPA dokonała najbardziej zmasowanych zbrodni na wołyńskich Polakach, zgromadzonych w kościołach na niedzielnych mszach świętych.
W istocie czystka etniczna - zaplanowana przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów a sprawnie wykonana przez Ukraińską Powstańczą Armię - rozpoczęła się jLokalizacjauż wczesną wiosną tamtego roku i do jesieni zebrała krwawe żniwo w postaci co najmniej 60 tysięcy wymordowanych polskich mieszkańców wołyńskich wiosek (co udokumentowali Władysław i Ewa Siemaszko). Z rąk banderowców ginęli także liczni Ukraińcy – za przechowywanie Polaków, za publiczną krytykę mordów, czy też za odmowę wstąpienia w szeregi UPA. W następnym roku zbrodnicza akcja banderowska objęła ziemie Małopolski Południowo-Wschodniej, przynosząc co najmniej drugie tyle ofiar.
„Krwawa niedziela”
Tylko w czasie „krwawej niedzieli” (w istocie od 10 do 12 lipca) banderowcy pozbawili życia około 10 tysięcy Polaków zamieszkałych w 167 wioskach powiatów kowelskiego, horochowskiego i włodzimierskiego. W rzymskokatolickich kościołach, podczas odprawiania mszy świętej, zginęli - wraz z wiernymi - polscy duchowni: m.in. w Hrynowie ks. Jan Kotwicki, w Zabłoćcach ks. Józef Aleksandrowicz, w Porycku ks. Bolesław Szawłowski. W sumie banderowcy zamordowali tylko na Wołyniu 18 duchownych rzymskokatolickich, 4 księży grekokatolickich (za przechowywanie Polaków i potępianie mordów) oraz 2 siostry zakonne. Na terenie całych „ukraińskich” Kresów II Rzeczypospolitej OUN-UPA pozbawiła życia (jak twierdzi dr Leon Popek z IPN) ponad 100 duchownych rzymskokatolickich.
Jak wiadomo, zaledwie tydzień po „krwawej niedzieli” oddziały UPA przegrupowały się w okolice Stepania w powiecie kostopolskim, aby wraz ze zmobilizowanymi miejscowymi Ukraińcami natrzeć na kilkadziesiąt polskich wiosek i kolonii w dolinie rzeki Horyń (pomiędzy Kostopolem i Sarnami). Nie udało się wówczas upowcom wymordować jedynie największej polskiej wsi w tym rejonie, Huty Stepańskiej. Silna polska samoobrona, po odparciu trzydniowych ataków wielokrotnie liczebniejszych oddziałów banderowców, w kontrolowany sposób wyprowadziła z oblężenia mieszkańców, którzy po dotarciu do stacji kolejowych ratowali się dobrowolnym wyjazdem do pracy niewolniczej w hitlerowskich Niemczech. W tym miejscu wypada też wspomnieć o najsłynniejszej na Wołyniu polskiej samoobronie w wiosce Przebraże, która odparła wszystkie ataki banderowców i uratowała życie schronionych tutaj ponad 10 tysięcy Polaków z kilkudziesięciu okolicznych osiedli.
Nie można nie wspomnieć o kolejnym zmasowanym ataku OUN-UPA, 30 sierpnia 1943 roku, na kilkanaście polskich wiosek w powiecie lubomelskim. Wśród nich, najbardziej znana jest zagłada czysto polskich wiosek – Ostrówki i Wola Ostrowiecka, gdzie banderowcy wymordowali w tym dniu znacznie ponad tysiąc mieszkańców, w tym wszystkie kobiety i dzieci a także duchownych – ks. kanonika Stanisława Dobrzańskiego oraz brata Józefa Harmatę.
Lubelska wystawa i rocznicowe msze żałobne w Łucku
Fakt mordów na kapłanach w trakcie odprawiania nabożeństw nagłośnił w szczególności lubelski oddział Instytutu Pamięci Narodowej, przygotowując wystawę p.t. „Niedokończone Msze Wołyńskie”. Po raz pierwszy została ona pokazana w lipcu ub. roku, w ramach (podejmującej temat ludobójstwa na Kresach) konferencji naukowej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jeszcze wcześniej zaczął przywoływać pamięć o tym fakcie ks. biskup Marcjan Trofimiak. Gdy tylko został ordynariuszem diecezji łuckiej (w 1998 roku), rozpoczął coroczne odprawianie (zawsze w drugą niedzielę lipca) w katedrze, a następnie we wszystkich kościołach diecezji, specjalnej mszy żałobnej za ofiary zbrodni wołyńskiej (umieszczając jednocześnie w katedrze liczbę drewnianych krzyży równą rocznicy tej tragedii i dodając co roku kolejny krzyż). W udzielonym mi wywiadzie łucki hierarcha powiedział m.in.: „W tak nieludzki sposób ginęli wierni, którzy byli zgromadzeni na niedzielnej mszy świętej, i ginęli księża przy ołtarzach. Tym bardziej powinniśmy jakby kontynuować tamte przerwane msze wołyńskie, dokończyć je, bo oni nie mogli tego uczynić. Uważam, że to jest tylko i wyłącznie nasz chrześcijański obowiązek, żeby pamiętać - nie po to aby szukać wątków nienawiści czy zemsty, ale tylko z myślą o przebaczeniu i o miłości, która wszystko zwycięży”.
Masakra Polaków w Derażnem
Jeden z pierwszych ataków na polskich mieszkańców Wołynia miał miejsce na początku marca 1943 roku w miasteczku Derażne w powiecie kostopolskim. Naocznym świadkiem (wówczas 11-letnim) tego napadu był mieszkający obecnie w Olsztynie Romuald Drohomirecki, od wielu lat pełniący funkcję prezesa Zarządu Głównego Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia Polskich Dzieci Wojny. Kilka dni przed napadem, 23 lutego 1943 roku, banderowcy zamordowali jego ojca, Ludomira Drohomireckiego, miejscowego geodetę (współpracował on z polskimi i rosyjskimi partyzantami, przekazując im dokładne mapy terenu). Uczynili to przed domem rodzinnym, na oczach żony i dzieci, a odchodząc zapowiedzieli: „Na was pryjde jiszczo pora!”
Gdy podczas jednej z wczesno-marcowych nocy rozległ się w miasteczku huk wystrzałów, który stopniowo zaczął się przybliżać, osierocona rodzina szczęśliwie ukryła się. Poniższy tekst jest fragmentem wstępnej wersji przygotowywanego przez p. Drohomireckiego wydania książkowego:
„Tej nocy wymordowano prawie wszystkich Polaków w Derażnem i okolicy. Rano wyrwałem się z domu i pobiegłem na Pocztę, do swego kolegi Fredka Kaczyńskiego. To, co tam zobaczyłem, było porażające: Przy wejściu na progu leżała pani Kaczyńska z przerąbaną na pół głową. W kuchni leżał Fredek, też z roztrzaskaną głową, cały we krwi, ale miał otwarte oczy. Na łóżku w kuchni leżała babcia z rozrąbaną głową. Zastrzelony pan Kaczyński leżał przewieszony przez parapet, przy otwartym oknie. W pokoju przy ścianie, w pozycji na wpół leżącej, zobaczyłem Danusię, siostrę Fredka. tylko w samej porwanej koszuli, z rozciętym brzuchem, od piersi w dół, tak mocno, że aż było widać jelita. Nogi miała dziwnie powykręcane. Wydawała jeszcze chrapliwe jęki - musiała długo męczyć się, zanim skonała. Wtedy pewnych rzeczy nie rozumiałem, dziś przypuszczam, że przed zamordowaniem mogła być gwałcona a dopiero potem bestialsko zamordowana. Na podłodze i ścianach wszędzie krew, cały dom unurzany we krwi. Stałem odrętwiały ze strachu i trzęsący się z przerażenia. Bałem się czegokolwiek dotknąć. Nawet nie wiedziałem, jak wyjść z tego domu.
Po chwili przyszły Ukrainki. Jedne lamentowały, inne rabowały. Nawet na podwórku wyłapywały drób, który z wrzaskiem uciekał na wszystkie strony. Przybiegła też jakaś polska dziewczynka, pewnie koleżanka Danusi. Też bardzo płakała i trzęsła się ze strachu. Wreszcie, jakimś odruchem wyrwałem się z tego horroru i jak ogłupiały, płacząc, pobiegłem do swego domu. Pojawił się u nas ksiądz. Byłem tak przerażony, że nie mogłem wydobyć z siebie słowa i ciągle płakałem. A oni wciąż mnie pytali, co tam widziałem. Gdy w końcu opowiedziałem, mama z księdzem nie mogli uwierzyć i natychmiast poszli zobaczyć to na własne oczy. Gdy wrócili, mama strasznie płakała, a ksiądz powiedział, że trzeba zorganizować pogrzeby. Otworzył kościół i wkrótce zaczęli schodzić się pozostali przy życiu Polacy z miasta i okolic, a także niektórzy Ukraińcy. Zaczęto zwozić furmankami w pobliże kościoła zmasakrowane zwłoki pomordowanych Polaków. Zastygłe w okropnych mękach ciała osób dorosłych i dzieci, wydawały się jakby jakimiś rzeźbami z piekielnego horroru. Zesztywniałe w tragicznych pozach, nie chciały się mieścić w drewnianych skrzyniach zbitych w pośpiechu. Prawie wszystkie dzieci miały roztrzaskane główki oraz połamane rączki i nóżki. Wiele dziewcząt i młodych kobiet miało rozcięte brzuchy. Okrywano je prześcieradłami, które szybko nabierały czerwonej barwy. Po krótkiej modlitwie Ksiądz polecił jak najszybciej przewieść ciała ofiar na pobliski cmentarz, aby je pochować. Dziś trudno powiedzieć ilu było pomordowanych. Leżeli w wielu rzędach po kilkanaście osób. Myślę, że było tam około 70, czy 80 ciał. Na cmentarzu wykopano dwa ogromne doły przy samym płocie, po lewej stronie cmentarza, i w pośpiechu dokonano zbiorowego pochówku.”
Stanisławę Drohomirecką z dwoma synami uratowali następnie znajomi Ukraińcy. W krytycznym momencie jeden z nich (Leonid) wyprowadził ich z Derażnego do wioski Pendyki, a tam przechował ich (wraz z kilkorgiem innych Polaków) Ukrainiec zwany Sańko Bujko w swojej jednoizbowej chacie. Romuald Drohomirecki czyni starania, aby ci i wielu innych Ukraińców, którzy ratowali Polaków z narażeniem własnego życia, zostali przez państwo polskie godnie uhonorowani. Niestety, jak dotąd jego wniosek o ustanowienie specjalnego „Orderu sumienia” (wysłany do prezydenta Komorowskiego) pozostaje bez odpowiedzi.
Tekst: Jacek Borzęcki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz