środa, 10 lipca 2019

Zygmunt Jan Rumel- Dwie Matki wiersze, listy, wspomnienia



Znalezione obrazy dla zapytania zygmunt rumel


Zygmunt Jan Rumel
PIEŚŃ II
O twej krainie słyszałem dumy – i smutne jak dumy pieśni,
ziemio szeroka wołyńska w jasny rzucona przedwieczerz,
- ale dziś sercem i dłonią chcę nową pieśń ucieleśnić,
i latem z przyzb się śmiejącą – Ładę słowiańską – Ksieni.
To wszystko jest szatą jeno – jej barwą, światłem i cieniem,
i tą tęsknotą, co z piękna pełnego kształtu się rodzi,
ale dziś dłonią i sercem chciałbym odnaleźć to drżenie,
które, nim jabłoń wyrosła, szczepiło jej pęd w ogrodzie.

PIEŚŃ III
Samodziały, samodziały tkają dziewczęta
Pryśki, Nastki, Jaryny – nie pamiętam –
na surową, na chłopską odzież
i na hafty, których nie wypowiem.
Przędą, przędą na kołowrotkach,
Wołyń w palcach ich barwnie się mota
w proste znaki i proste nici
na płóciennych, lnianych okryciach.
Przędą Pryśki, przędą Jaryny,
już oprzędły płótna Wołyniem
w znakach prostych i jak najprościej
na tych płótnach Wołyń się mości…
Czarno się skiba kładzie, bo rodny jest czarnoziem,
choć Hryć wiosną orze o głodzie.
O głodzie Hryć wiosną orze
choć chleb i dla niego boży.
Czyście żyto ukryli w stodołach,
Że o głodzie Hryć na konie woła,
czy zabrakło kaszy hreczanej
z rodnej ziemi latoś oranej?
Czarno się skiba kładzie, bo rodny jest czarnoziem,
choć Hryć wiosną orze o głodzie.
Lecz nie wstrzyma głód chłopa dłoni
póki chlebem nie wzejdzie Wołyń…
Po rozłogach i jarach rośnych
echem toczy się pieśń donośna,
echem toczy się, do chat dociera,
białe drzwi na gościńce otwiera.
(1937)



POLE
Nie będę dziś sobą,
nie będę mądry i ludzki…
Wpatrzę się w polne niebo,
w płócienne, lniane obłoki.
Wystarczy mi świerszcz w koniczynie,
koncertujący pod liściem
i te badyle niczyje
w niebo sterczące kiścią.
Nie będę o niczym myślał,
ani niczego żałował…
…jarzębinowy wisior
smutek rumieńcem zachowa.
A potem – potem gdzieś w rowie
wargi przytulę do ziemi…
…wszystkie swe bóle wypowiem
…wrosnę zielonym korzeniem.
(listopad 1934)

PORANEK
(Mojej siostrzyczce)
Na łąkach pachnie skoszonym lipcem
a bosonogi grajek brzozom zawodzi wiklinowe smutki,
aż się wychylił i nasłuchuje z przydrożnej kaplicy –
Jezus malutki.
Mgławy poranek rosą się wplątał w zielone trawy,
krowa go stamtąd zliże mokrym językiem,
a z koniczyny uszy wystawi zając ciekawy,
aż pastuch pędzący bydło spłoszy go krzykiem.
(1934)

SŁOWA I ŚNIEG
Słowa padały miękko, nie wiem, słowa czy płatki śniegu
I było jakoś dziwnie dużo tych słów.
Układały się równo jak żołnierze na rewii w szeregu
po to tylko, by się poplątać znów.
I nie można było z nimi dojść do ładu,
bo plotły się trzy po trzy,
Że jeszcze teraz nie wiem, czy to śnieg tylko padał,
Czy to mówiłaś ty?
(marzec-kwiecień 1934)

SŁOWO
Jak wonne sosnowe drzewo
pojone żywicy więźbą
wystrzela ku niebu słowo
wiersza zieloną gałęzią…
Rośnie – wspaniałe, bujne,
do mózgu korzeniem wsparte,
pod kory brunatną runią
sącząc żywicy prawdę…
Złotokłującym igliwiem
liter opiewa błękit…
Leśnie, puszyście kwili,
jak ptak chwycony do ręki…
Aż z lasu żywicznych stronic
siekiery podstępnym ciosem
czytelniku – wytniesz
najpiękniejszą z moich sosen.
(styczeń – luty 1937)



DZIŚ
Już nie w modzie hiszpańska gitara
Ani włoskie, piękne serenady…
Dziś muzyką jest nam dźwięk dolara,
A koncertem zaś hockej Kanady.
Dziś, gdy miłość mamy na ekranie,
A w dancingach zgrabne for-danserki…
Gdy zabawką na lwy polowanie
I miast kwiatka słoń u butonierki.
Dziś gdy profesor Piccard zwiedza stratosferę,
I lunetą szukamy mieszkańców na Marsie,
Gdy lekarze w godzinę – uleczą cholerę,
Gdy przez megafon uliczny mamy tango Warsa.
Dziś gdy nad oceanem krążą Zeppeliny
I gdy oba bieguny flagami przybrano,
Gdy świat można objechać w przeciągu godziny…
Dziś rachunku sumienia zrobić nie umiano.
(luty-marzec 1933)



ZAJAZD
Zajechali nocą zbrojni przed dwór-
Toporami wyrąbali wrót zwór…
Malowanych – malowanych wrót -
Co zaporą skrzypiały u kłód…
Rozrąbali wtargnęli – i w głąb…
Wrzask zahuczał… Odźwierza rąb!
Posypały się w drzazgach skry –
Pod toporów ciosem – jak kry…
Posypały się skry od drzazg –
Runął w cień – runął w sień dźwierców trzask!
Sienią w sień – cieniem w cień – druga sień –
Rąbać sień! Rąbać cień! Rąbać w pień!
Cień już padł – sieni dwie – komnat trzy!
Krwawy ślad… Jakiś krzyk!... Iskier skry!
Oknem w sad! Ratuj! Mord!... Dalej bór…
Zajechali nocą zbrojni przed dwór…
(wrzesień 1939)



O DNIU I NOCY BALLADA
W PEWNYM NOWYM MIEŚCIE
(Pani pewnej przypisana)
Za zielonym ogrodem –
za podwórcem dzwoniącym –
klasztor sennym nieszporem
w popołudnie potrąca - -
Spływa zieleń w przeddasze –
cień się modli do słońca –
promień białym pałaszem
ciosa mury z gorąca - -
Za podwórcem i murem –
za klasztorem i sadem –
dachy ścielą się bure
które klasztor spowiada - -
Ściany biegną ku ziemi –
rdzawozłote i srebrne –
płucząc okna w zieleni
szyb odbiciem podniebnym - -
Za ścianami szyb okien –
pokoiki trzęsące
w półmrok tańczą dwukrokiem
nocą – srebrem miesiąca - -
Lampka błyska świetlikiem –
w drzwi otwarte – tak krucho –
obraz koniem pomyka –
zegar cyka cyfr skruchą - -
Cień firanki upina
w czyjeś dłonie i ręce –
aż klasnęła detyna
poczajowskiej panience - -
Zapach bzu się pochyla –
ponad sen rzęs i powiek
zastygając w smug chwilach –
W baśń senniejszą niż człowiek - -
(1940)

MASKARADA
Zatańczą kolumnady w muzeach ojczystych –
Szambelanowie strojni – księżne przeźroczyste…
Księżyc wpłynie przez okna – może ukraiński?...
I wrócą emigranci ze Stasiem Leszczyńskim.
Perfumy woń marmurów po salach rozleją,
Zapachną kandelabry lampkami oleju.
Poeta romantyczny cień upnie firanek –
A sufity przesnują gwiaździsty firmament.
Może szabla zaszczęknie – może szyszak spadnie?
Może przyjdą z poselstwem francuscy notable.
Arcybiskup przysiężne jakoweś tam pakta –
A słowo zgrzytnie – veto – w gablotkowych aktach.
I cienie znów pobłądzą – zaszemrzą marmury –
Aż północ tajemnicza trzykroć jęknie kurem.
I papachą wyskoczy watażka Chmielnicki –
I porwie z sali księżyc – księżyc ukraiński.
(1940)

MOJA CHWILA
Tylko ten smutek który zna
Moja piosenka – no i ja.
Te kilka bladych błahych słów
Co księżycowi kradły nów.
I jeszcze sen i jeszcze płacz
I walet kier – bladziutki gracz.
I malowanych dzbanów dno
Co polewaną glinę gną.
I tylko chwila – chwila ta
Którą piosenka zna – i ja…
(1940)

WERSET
Twój dziad w czerwonym polu
Szkarłatne kwiaty kładł –
Twój ojciec niósł do boju
Dwadzieścia młodych lat…
U września ran koralu
Zastygał śmiercią brat –
Gdy wstyd twe czoło palił
Że on – a nie tyś padł…
Dziś tęsknisz – werset stali
Płomieniem krwawych szmat –
U nowych ran korali
Jak ojciec nieść i dziad…
(listopad 1940)

WIĘZIEŃ
I
Cztery ściany zamknięte!
Szare pudło ceglaste!
I okienko wciśnięte
W strumyk światła półjasny!
Cztery kroki wdeptane
W szmatek wąskiej podłogi!
Cztery kroki do ściany,
Cztery kroki tej drogi!
Tylko serce się tłucze,
Jak dzwon w wieży spiżowej!
I myśl skronią tak huczy
Bólem czaszki i głowy!
Cztery kroki! Znów cztery!
W głąb ceglastego sześcianu!
A pod czaszką ból wzbiera!
Cztery kroki do ściany!
II
Ściana – ściana wisząca
W płatkach bólu nad głową!
Myśl o cegły potrąca –
Przeminionych dni mową!
…Jar pachnący i kwietny
Z kredy białych kraszanek,
Błękit nieba półletni –
Półzamglony – jak ranek!
Sianokosy i pożar
Ciepozłotych promieni!
Przechylona w jar brzoza –
Wiszarami zieleni…!
Leszczynowa altana –
Ciepły orzech z łuskańca…
Nie – to plamy na ścianach!!!
Kroki cztery do krańca!!!
III
Nie! To można zwariować!
Już okienko tam zgasło!
Tylko boli wciąż głowa!
Tylko myślom wciąż ciasno!
Tylko kroki wciąż cztery –
Nim klucz w zamku zazgrzyta!
I zaskrzypią litery
Krzyżujących się pytań!
Nie! Nie! Tamto wytrzymam!
Tylko kroki do ściany!
Tylko w głowie szum dymu
I na ścianach te plamy!
Nie! – To pewno zmęczenie –
Sen do oczu znów klei…
…Ciepłe, ciepłe promienie
W rzędach białych alei…
(1940)



O DNIU I NOCY BALLADA
W PEWNYM NOWYM MIEŚCIE
(Pani pewnej przypisana)
Za zielonym ogrodem –
za podwórcem dzwoniącym –
klasztor sennym nieszporem
w popołudnie potrąca - -
Spływa zieleń w przeddasze –
cień się modli do słońca –
promień białym pałaszem
ciosa mury z gorąca - -
Za podwórcem i murem –
za klasztorem i sadem –
dachy ścielą się bure
które klasztor spowiada - -
Ściany biegną ku ziemi –
rdzawozłote i srebrne –
płucząc okna w zieleni
szyb odbiciem podniebnym - -
Za ścianami szyb okien –
pokoiki trzęsące
w półmrok tańczą dwukrokiem
nocą – srebrem miesiąca - -
Lampka błyska świetlikiem –
w drzwi otwarte – tak krucho –
obraz koniem pomyka –
zegar cyka cyfr skruchą - -
Cień firanki upina
w czyjeś dłonie i ręce –
aż klasnęła detyna
poczajowskiej panience - -
Zapach bzu się pochyla –
ponad sen rzęs i powiek
zastygając w smug chwilach –
W baśń senniejszą niż człowiek - -
(1940)



DRUKARNIA
Cztery literki w taśmach mitraliez,
Odbite rzędem na lustra stronic.
Głuche jest tętno tajnej drukarni –
Zmęczonej dłoni palący płomień.
Czterech?... Czy cienie?... Liczy maszyna!
Podwyższyć nakład! Dziesięć tysięcy!
Cztery są serca – lecz imion nie ma,
Może je kiedyś pamięć wydźwięczy.
Cztery literki w stalowym rzędzie…
Czterech?... Czy jutro?... Godzina szósta!...
Dziesięć tysięcy maszyna przędzie
Czarnych literek na białych lustrach.
Czy jutro?... Jutro!... A może dzisiaj
Buchnie nad miasto płomień jak salwa!
Cztery literki piaskiem przysypie…
Nitką czerwoną ziemię ubarwi…
O DNIU I NOCY BALLADA
W PEWNYM NOWYM MIEŚCIE
(Pani pewnej przypisana)
Za zielonym ogrodem –
za podwórcem dzwoniącym –
klasztor sennym nieszporem
w popołudnie potrąca - -
Spływa zieleń w przeddasze –
cień się modli do słońca –
promień białym pałaszem
ciosa mury z gorąca - -
Za podwórcem i murem –
za klasztorem i sadem –
dachy ścielą się bure
które klasztor spowiada - -
Ściany biegną ku ziemi –
rdzawozłote i srebrne –
płucząc okna w zieleni
szyb odbiciem podniebnym - -
Za ścianami szyb okien –
pokoiki trzęsące
w półmrok tańczą dwukrokiem
nocą – srebrem miesiąca - -
Lampka błyska świetlikiem –
w drzwi otwarte – tak krucho –
obraz koniem pomyka –
zegar cyka cyfr skruchą - -
Cień firanki upina
w czyjeś dłonie i ręce –
aż klasnęła detyna
poczajowskiej panience - -
Zapach bzu się pochyla –
ponad sen rzęs i powiek
zastygając w smug chwilach –
W baśń senniejszą niż człowiek - -
(Warszawa, luty 1941)


BALLADA O ULICY SŁUPECKIEJ
(Maji Walterowej)
Na ulicy Słupeckiej –
na ulicy pijanej
błądzi księżyc jak dziecko
i tynk łupie na ścianach - -
Biegną schody w poddasza –
chodnik rynny potrąca –
jezdnia dudni jak blacha –
ot tak – chyba niechcący - -
Hen na czwartym pięterku –
kolebeczka – pokoik
tekturowe pudełko
wypełnione napojem - -
Drzwi pukają a zegar
senne liczy miesiące –
szafa płynie jak pegaz
pewnie – ot tak – niechcący - -
Jest skobelek i klamka –
w torebeczce ślad mąki
a w pudełku Ordonka
co sprzedaje fijołki - -
Jest i pani jak likier –
co ma oczy milczące
i nie kocha się w nikim –
ot tak – chyba niechcący - -
Jeden z czołem wysokim –
co „pa Wołgie” wciąż świstał
kieliszeczków głębokich
pije jeden plus trzysta - -
Jest i drugi co błyska –
włosem bladogorącym
lecz dziesiąty go dobił
pewno – pewno – niechcący - -
Na ulicy Słupeckiej –
na ulicy – mój Boże –
księżyc spił się jak dziecko
wziął latarnię za rożen - -
A pod dachem kolebka –
pudełeczko skrzypiące –
gdzie malutka Lusieńka
rzewnie płacze – niechcący - -
(1941)


BOGURODZICA
Oto Ją widzę! – Bogurodzica –
Maryja Panna z płomieniem w dłoni –
W lutej koronie, jak błyskawica! –
Lud płowowłosy do kolan kłoni! -
Przed Nią rozwarła połań – ziemica –
Miodząca słońca w drążone kadzie! –
I jary jęczmień, jara pszenica –
Paździore kłosy pod stopy kładzie! –
Oto ją widzę! –Promiennoręka! –
A przed Nią puszcza żywiczno-kora!
A przed Nią bieży Wiślica w łęgach
I pława Odra w liściastych borach! –
Borami płynie! – Bursztynobarwa!
U kolan wiedzie kmiety brodate –
Lechy-Polany w płótnianych barwach –
Co wozy toczą w woły rogate! –
A przed Nią zbrojno Woje-Witezie –
Wilczym pazurem w maczugi kłapią –
Puszcza za puszczą ostępy wiedzie –
Ciemne dubrowy bagnicą sapią! –
Zbiegają bory garbato-dębe –
Rosochy jeleń nozdrzami chrapie –
I miedźwiedź wietrzy kosmatogęby –
Racica turza mokradło chlapie! –
Wiedzie je, wiedzie! Maryja wiedzie! –
Pani Lechicka Święto-Bożyca! –
Kłapią maczugi, szpony miedźwiedzie –
Świeci korona jak błyskawica! –
Chwalę Ją! Chwalę! – Chwali ziemica! –
(październik 1941)


CZWARTY WYMIAR
Zygmunt Jan Rumel
Czas jest osią przestrzeni
przestrzeń szybuje czasem
wykreśla czasu promieniem
kształt – jak wieczności kompasem.
Bryłę bez bryły okrężną
a wszędzie jednako prostą
w wymiarze swym czworoprężną
z czasu przestrzeni wyrosłą.
To jest zagadka wszechświata
która w orbitach myśl drąży
kosmos ujęty w kwadratach
liczb – co za trwaniem swym dąży.
(1941)

DUMKA
Gdy cieniem po stepie
Tatarskie dwuroże
Nadziało na buńczuk
Włochaty proporzec
I cuglom puściwszy
Kosiło badyle
Strzemieniem o siodło
Ze skóry kobylej,
To chutor przypadał
Do ziemi wołaniem,
Czy kopyt pędzących
Posłyszy już granie?...
Czy strzałą nie dzwonić
O siwy częstokół,
A konia stroczywszy
Kulbaką do boku
Na burzan wywodzić,
Na chmiel i tatarak
I śladem się puścić
Dwurożnym w moczarach.
Z Kudaku wywołać
Śpiącego tam Lacha,
By sprawił husarię
Na gniadych wałachach,
Buławą przeczesał
Srebrzystej snop brody
I Boha pokłykał
Ta maty-swodobu,
Świtania pokrasił
Czerwoną maliną
Sen juczny dwuroży
Karmionych padliną…
I słonkiem dnieprowym
Co w wodzie płakało,
Zwycięskim kopytom
Podkowę dał białą.
Chutorom odpasał
Częstokół cięciwę
I miodu utoczył
Na sny czornobrywe…
(czerwiec 1941)




KOMENTARZ

(Mieczowi – Mieczysławowi Zadróżnemu)

Ot znam ja w Polsce kilku ludzi –
cała w tym moja tajemnica –
których w tym życiu nic nie brudzi
i którzy mają czyste lica.

Chodzą – jak kroków ich stąpanie
po nieskończonym kręgu myśli –
i myśli zmieniają na działanie –
i są w działaniu niezawiśli.

Takich znam w Polsce kilku ludzi –
cała w tym moja tajemnica –
która zdziwienie wielkie budzi - - -


(1941)




KOŁYSANKA  EWY

(Ewie Sipayłło)
Kołysankę mi dajesz – czas którym się biegnie
napotkał swój początek – struna słowa lęgnie –
Kolebeczkę struganą – błękitem mi niesiesz
kolebało ją lato – kolebała jesień –
Kolebała bezgłośność – niespokojnej ciszy
lęgnących się początków – których nikt nie słyszy –
Kolebała kołatka – smukłości rączęciem
gdy smukłość szukająca – wykluła poczęcie –
Przepływały gdzieś chmury
szemrającym potokiem
postruganych na wióry
śpiewających obłoków
Srebrne noce dzwoniły
przyzwaniem kukułek
liść po liściu roniło
ciepło wiosny z bibułek
Liść po liściu przepłynął
zakląskało pod korą
do białego muślinu
natalijką zieloną –
I północ gdzieś pobiegła – miejscem zakręcił ranek
czas przestał być czekaniem – przyniósł kolebki ganek –
Plusnęły jakieś wiosła – o bardzo śpiewną wodę
i smukłość się rozrosła – dziecięcia ciałkiem młodym –
A gdzieś szumiało morze – żaglami barwnej przędzy
by pragnień wąskim czółnem – o brzeg pochwycić prędzej –
Czółenka smukła pewność – na falach się uniosła
cedrowym jądrem kształtu – płynęła już bez wiosła –
Kolebeczka cedrowa
lichej kory czółenko
malarz dziecię malował
w przeźroczystych sukienkach –
Drzwi pukały życzenia
sufit o coś je prosił
malarz w liczku coś zmieniał
strunę napiął jak głosik –
Łzę kieliszkiem ułowił
sennopłynny miesiączek
wlał źrenice do powiek
igłą rosy na łące –
Oto nowość gotowa
oto smukłość zamknięta
kolebeczka cedrowa
ma dorówna okrętom –
Ma przebiegać równinę
koła toczyć pod górę
i zaklętej wierzbinie
płakać smutkiem do wtóru –
Ma utoczyć napoju
i dzwonami kołatać
zanim los swój wykroi
z kulistości wszechświata –
Kołysankę mi dałaś – popłynęła słów wiosłem
żagle niosą ją białe – kolebeczką wyrosłe - -
P r z e s ł a n i e
To piosenki egzamin – sklej ocenę jak stopień
błękitnymi cyframi – wypisz w słońca syropie
i w książeczce poetów – na stronicy tafelce
wstaw ocenę kobiety – a zapłacisz mi sercem.
(1941)


LITANIA KOSMICZNA
Dłuto Misterne
Promieniu Ciągły
Różdżko Przemądra
Ogniwo Pełne
Stole Okrągły
Dno Oka Jądra
Substancjo Jedna
Orbito Ogni
Piano Kosmiczna
Przestrzeni Pełna
Włócznio Płomieni
Kulo Magiczna
Miaro Subtelna
Kolio Pierścieni
Czoło Jasności
Liczbo Niedzielna
Kręgu Istnienia
Kształcie Krągłości
Sumo Potęgi
Spiralo Trwania
Zbiorze Wielości
Litero Księgi
Pióro Pisania
Nieskończoności
Wypełń się nami
(1941)


SAWITRI
(Żonie)
Może to tylko bogini biegła przetowłosa
a może się zachwiały koliste niebiosa?
Może tylko Sawitri – Sawitri promienna
stopą dotyka ziemi jak fala tajemna?
Nie – to drżenie kosmiczne za globem nad nami
nie – to czas wirujący wszystkimi czasami!
To spirala zagłady – plejada płomieni
szybuje gorejąca ponad kołem ziemi!
I na jądra galaktyk nawleka się włócznią!
nie – to bogini tylko – Sawitri przed jutrznią.
(1941)

STEP
I
Dwukonna pleciona
kolebka tatarka,
półksiężyc w strzemionach
i baszłyk i czarka!
W sajdaku chrzęst strzały,
a w jukach daktyle
i sery dwa białe
i mleko kobyle!
I kindżał i sokół
i kołpak czerkieski
i step co jest w oku
jak niebo niebieski!
Za lasem załkała
zozula turkawka,
a księżyc głos turlał
po rosy sadzawkach!
I liściem sznurował
srebrzyste baszłyki
i konie zacinał
czerwonym pokrzykiem!
A las się już zwinął
na bystre kopyto
I zaprzęg wypłynął
Znów w stepu koryto!
Burzanem! Burzanem!
W kręcone rozłogi!
Stój!! Dworu to ściany
Stanęły w bieg drogi!
II
Miesiąc biały
miesiąc biały
ostrowcem płynie –
płucze rosą
płucze rosą
warkocz kalinie –
Moje płyną
moje płyną
jaśniejsze kosy –
wijąc liczko
wijąc liczko
srebrniej od rosy –
Sinym stepem
sinym stepem
bojaryn jedzie –
miesiąc złoty
miesiąc złoty
kolebką wiezie –
Oj nie miesiąc
oj nie miesiąc
wiezie on złoty –
ale serca
ale serca
szczerą ochotę –
(czerwiec 1941)


TOBIE EWKA – A MUZOM…
Może jutra nieznaną godziną
co spowiada pór przyszłych początek –
Może znakiem nad czołem co płynął
może chłodnym dalekim przylądkiem –
Może mitem szemrzących oddaleń
czy lutnisty pieśniarza przybłędą –
Może zniczem co dłonią zapalę
na kolumnach rosnących nade mną –
Znaczeń srebrnych tajonych uśmiechem
albo lawą jak szkło przeźroczystą –
Może lekkim pragnienia oddechem
może dzwonów melodią kolistą –
Może tylko jednym westchnieniem
Może tylko zostanę imieniem - - -
(1941)

ZIELEŃ
To są sny śpiewające
kołysanki dziecinne
co się lęgną gdy słońce
jest wiosennie niewinne
To są chwile co przyjdą
w ciągle śnione nazajutrz
które szczęście odkryją
bo je w sobie gdzieś mają
To są ludzie co cuda
czynią chodząc po świecie
to jest także ułuda
co przez wszystko się plecie
(1941)

ŻYWE SREBRO
(W pamiętniku Marysi Janeckiej)
Na tej białej karteczce
Srebrny kwili strumyczek,
Niby sen w kolebeczce –
Niby w wodzie kamyczek.
Kropelkami literek
Biała białość szeleści –
Płynie strumyk-papierek,
Ledwie w sobie się mieści.
Srebro bielą przelewa
Żywe srebro pisania –
I do siebie sam śpiewa
Papierkowe śpiewania.
I do siebie sam kwili,
Niby sen w kolebeczce –
I literki z snem myli –
Na tej białej karteczce.
Wiersz jak srebro jest żywy
Strumyk srebra prawdziwy.
(listopad 1941)


PRZEWODNICA
Zakukała kukułeczka zozula
szarym świtem przez zielony liść,
dzięcioł czarny po korze zaturlał –
możesz iść – możesz iść – możesz iść…
Zakukała zozuleńka, zakukała,
wykukała z sinej chmury świt,
świt po niebie rozsypał róże białe
cyt – poczekaj – poczekaj – cyt –
Zakukała, zakukała donośniej –
nagarnęła z sinej chmury róż,
tam pod lasem bujne żytko rośnie
przejdziesz miedzę – miedzę wąską wśród zbóż…
Zakukała, zakukała ciszej
obok miedzy przysiadła na głóg –
kroki słyszę – kroki słyszę – kroki słyszę –
licho nie śpi u rozstajnych dróg.
Zakukała, zakukała mi znowu…
przeszli, znikli – teraz idź – prowadź Bóg!
Kukułeczko, zozuleńko, bądź zdrowa –
moja rzeka już tu jest – chłodny Bug.
(czerwiec 1941)


RODOWÓD
Poganin jestem! Poganin!
Dwurogie chwalę księżyce!
I lutą słowiańską Panię,
Marzannę-Bogurodzicę!
Światowied mnie ośmiooki
W kontyny ciosanym Chramie
Nauczył patrzeć w szerokie
Słowiańskiej ziemi połanie!
Używiodajnił Swarożyc
I deszczów Lelum-Polelum!
I skrzat co kołacz umnożył
Płócieńca święconą bielą!
Kupało jestem! Kupało!
Goniący rodnicę Ładę!
Gdy ziarno jarskie upałem
W jęczmień włochaty układę!
Gdy syrop nalewam w barcie,
Drążone chłodne kołodzie,
By biali pszczelniczy, starce
Kołacze maczali w miodzie!
Słowianin jestem! Słowianin!
Od Światowieda dziedzicem!
I lutej słowiańskiej Paniej,
Marzanny-Bogurodzicy!
(czerwiec 1941)

SAMOTNOŚĆ
"Czy odkryje kto dno samotności
które w słowa kryjówce dziś mieszczę
poza dnem czy odnajdzie tam jeszcze
gałąź serca – dzikiej winorośli?
Czy odkryje kto ścieżkę dumania
krasnobarwną płynącego rzeką
czy policzy te łzy które pieką
wśród strun moich samotnego grania?
Po cóż prószyć więc łzy na litery
po co w noc o bezsenność kołatać
aby ćwiartką białego papieru
tak oddalać się ciągle od świata?
I za dziką przestrzenią samotną
znaleźć pustkę jak ból wielokrotną."
(lipiec 1941)

URYWEK POEMATU
W s t ę p
Tylu już bohaterów polskich opowieści
Poznałem osobiście – lub przez ich autorów,
Że trudno ich imiona w gruby sztambuch zmieścić,
Przepisując przez długość – długiego wieczoru.
Liczni huczni szlachcice w połyskliwych blachach,
Starcy srebrem brodaci – tęskniący więźniowie,
Pacholęta kozacze w wiązanych papachach,
Romantyczne kochanki – strojni baronowie!
Jedni pozy tragicznej teatralnym gestem,
Drudzy śmiechu gawiedzi ucieszną swawolą,
Inni jakimś płomiennym w licach manifestem –
Życie wznoszą na kartach – lub umierać wolą!
Cóż więc dziś stworzyć można nad to co już było?
Kogo jeszcze ubierać dla oczu za sceną –
By pióro nie zgrzytało po literach piłą –
A czytelnik nie leczył czytania – migreną!
Kogo pytać o radę? Gdyby żył Beniowski –
Ów rycerz romantyczny – orator fantazji,
Odwiedziłbym sąsiada, bo z mojej wioski –
Lecz dziś – tej byłej – śmiesznie żałować okazji.
Jeno cień jego blady na Parnasu łąkach,
Bytując z Królem-Duchem – echem dzwonnej lutni,
Księżyca łuszcząc orzech w leszczyny koronkach,
Biesiadnikom potomnym mówi – bądźcie smutni!
O, gdybyż choć Twardowski – czarnoksiężnik diabli –
Wiecheć wąsa mi uciął o kryzę księżyca –
To może by poemat urósł cięciem szabli,
Sypiąc polskie trofea na białych stronicach.
A tak własnej żałoby wątła kruchą czarą
Trzeba serce rozdzierać – myślom kruszyć wieka –
I słowem niewybrednym – samotniczą gwarą
Czytać to co jest łzami spisane w powiekach.
(sierpień 1941)


DWIE MATKI
Dwie mi Matki-Ojczyzny hołubiły głowę –
Jedna grzebień bursztynu czesała we włos
Druga rafy porohów piorąc koralowe
Zawodziła na lirach dolę ślepą – los...
Jedna oczom tańczyła pasem złotolitym,
Czerep drugą obijał – pijany jak trzos –
Jedna boso garnęła smutek za błękitem –
Druga kurem jej piała buntowniczych kos
Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy –
W warkocz krwisty plecionej jagodami ros –
Bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy –
By serce rozdwojone płakało jak głos...

NA ŚMIERĆ POETY
A kiedy go z wami nie będzie –
Usypcie mu kurhan stepowy –
Aby słyszał, jak burzan pieśń gędzie
I wiatr stepem przewala się płowy...
By mu miesiąc wstający z limanów
Oczy prószył kitajką czerwoną...
I kląskanie by słyszał bocianów,
Gdy piórami lotnymi wiatr chłoną...
Niech tam orły dziobami pieśń skraszą,
A teorban piosenką zakwili...
Bo o wolę on waszą i naszą
Śpiewał – zanim odpoczął w mogile...
Niech tam zmierzchy siniejąc rozgarną
Błękit nieba najczystszy i skromny –
Aby nocą wieczyście już czarną
Patrzył w wszechświat ponad nim ogromny! 

CZACHOWSKI
I
W ciemnoborze chruściane maliny,
W ciemnoborze korale, jagody,
Pachną szyszki, żywiczne świerczyny –
Topielami pną się dziwowody.
Za chruścianą malina, topielą
Biegnie bagnem z dębowych kłód kładka,
Którą omchy zielone w dzień zielą,
Czujną ręką ścielone z ukradła…
W ciemnoborze chruściane maliny
Świt czerwieni i pachną świerczyny…
Kuje dzięcioł od świtu po korze,
Rudokite pląsają wiewiórki –
W ciemnym borze, borze, ciemnoborze
Odkukują dzięciołom kukułki.
Odkukały, postrącały rosę,
Odkukały przez topiel w polanę –
Zza topieli odgwizdał kos głosem,
Kos odgwizdał w malinową ścianę…
Kuje dzięcioł od świtu po korze
W ciemnym borze, borze, ciemnoborze…
II
Z ciemnoborza powstańczym zagonem –
Uzbrojonym w gwintowane flinty,
Pod ogniste języki czerwone,
Co hukają w tercety i kwinty,
Z kartaczownic i jeszcze puchaczy,
Garść nieledwie atakiem szalonym,
Krwawe ślady na ugorze znaczy
I dobywa moskiewskie działony,
W pień wycina oddziały piechotne,
Gromi sztyki i roty stokrotne,
Potem znowu w ciemnybór zapada,
Sobie tylko wiadomym ścież tropem,
Niby wilcza wychudła gromada,
Co się chaszczem osłania jak snopem,
W bór zapada i wieść o niej ginie…
Zanim znowu nie wyjdzie na łowy,
Wilczym głodem do skoku się zwinie,
Z flint hukając przez wraże dąbrowy…
Przez ciemnybór w ostępy i chaszcze
Swoje hasła hukaniem zaklaszcze…
(lipiec 1942)


OBRAZKI JESIENNE
Nad jesiennymi ulicami –
W mroku jesiennym rozwieszone –
Trupy się chwieją - nad trupami
Wiatr z drzew ogarnia liście złote…
Nad jesiennymi ulicami –
W mroku jesiennym rozwieszone –
Trupy wiązane powrozami –
Na wietrze chwieją się rzędami…
Wiatr je ogarnia w liście złote –
Ponurym śmierci kołowrotem.
W macki potworne rozpoczwarnia –
I w liście – w liście je ogarnia…
Nad jesiennymi ulicami…
Mrokiem pełzają potwornice,
Plugawopełgłe ośmiornice –
Pająkorękie i stonogie –
Gadziorobacze – wielomnogie.
U oczu gardeł się zwieszają –
I ssą – zsysają – wysysają –
I polipami rozrastają…
Nad jesiennymi ulicami –
Mrokiem jesiennym rozwieszone –
Trupy się chwieją – nad trupami
Wiatr z drzew ogarnia liście złote…
(pażdziernik 1942)


POGRZEB PIĘCIU POLEGŁYCH
I
Biją dzwony we spiże –
Na kościelnych wieżycach.
Łamią dźwięki o wyże –
Tłum faluje w ulicach.
Toczy trumny olbrzymie –
A milczące i czarne.
Ramionami je trzyma –
I ku górze je garnie.
To je zniży ku ziemi –
Tyka drzewem do bruku –
Do milczących kamieni –
To je dźwignie w pomruku.
Nad głowami zatoczy –
Aby niebo wejrzało –
Jeśli boże ma oczy –
Aby – aby widziało.
Płyną trumny jak baszty –
Jak płonących wież głownie –
Ramion dźwigają je maszty –
Niby pomsty pochodnie.
Niby dzwony wieczności
W swojej śmierci tak dumne –
Jaśniejące jak kości –
Liczbą swą pięciotrumne.
Płyną – płyną jak wieże –
Pięciostrzelne – ogromne –
Zawrzeć z pomstą przymierze
Przysięgami niezłomne.
Płyną – płyną jak góry
Co się zbyły swych posad –
Przez ulice i mury –
Pną się – gniotą niebiosa.
Płyną – płyną – jak dzieje
Spętanego N a r o d u –
W swe cmentarne wierzeje –
Wiodą czoło pochodu.
II
Bramo – bramo cmentarna –
Na popielenie mogiły –
Popękana i czarna
Masz ty w sobie te siły?
Aby przyjąć te trumny
Na wieczyste spocznienie –
Czy masz taki dół dumny?
Czyli masz taką ziemię?
Bramo – bramo cmentarna –
Czy ogarniesz je sobą –
Czy będziesz tak mocarna
Że nie wydrą się grobom?
I uderzą w niebiosa
Jak o mury Jerycha –
Niby dzwon wielogłosy
Który skarga kołysze.
Bramo – bramo cmentarna
Pogrobnego żalniku
Czyli takie masz żarna
Dla tych dzwonów – pomników?
Co wymielą proch z kości
I posypią na urny –
Niby ziarna wieczności
Na ich byt pięciowtórny.
Bramo – bramo cmentarna
Czy masz takie wierzeje –
Jak wrotnica ofiarna –
Co pomieszczą te dzieje?
Spętanego N a r o d u –
Który skargi tak grzebie?
Niewolniczego snu – głodu –
Czy pomieścisz je w sobie!?
(marzec 1942)


Z POEMATU „ROK 1863”
Historio – kolędnico przeznaczenia pieśni –
Która Naród prowadzisz przez losu wierzeje
I smagasz jako kaci – złowrogo – złowieśni -
Strugą wichru – co żywych – kość i popiół wieje.
Dziś bicz twój smagający nad nami jest z tobą –
I jak ból naszych kości – cierpieniem nas smaga –
Ty stając na kurhanach pierś otwierasz grobom
I sądzisz jako prawda – karząca i naga.
Uczynków naszych wagę na szale układasz –
Ja – twoją obojętność poznaje – ty badasz
Na ile krąg obręczy oplata rąk koło
Obracając jak kamień mielący u młyna.
Co wymiela z dusz ziarno – w plewę kruszy zioło
Ruchem co stara gniecie a nowe poczyna.
Na ile pod gniotącym kamienia obrotem
Ułomi się duch ludzki – skorupa zwietrzeje –
A ile zmięknie głaz ów – roszon ciągu potem –
I jaką szczerby długość wsiąkała krew wyżreje.
Ty badasz obojętna – milcząca – wyniosła
Z uśmiechem sfinksa w twarzy – przeznaczenie posła.
Dziś wicher twój nad nami przemiata istnienia
I mieczem płomienistym niby anioł sięga –
Ryjąc bytu tworzywo do spodów korzenia –
Z którego Naród rośnie – Naród żywa księga.
W jej białe czyste karty – pokoleń łańcucha
Czynów ludzkich codzienność wmuruje ogniwa –
I nadzieli im miarę woli – z wolnych ducha
I formę – którą jeno wolny duch dobywa.
Wieki miną nad nami – przyjdą nowi ludzie
Na swoją miarę mali – na swoją ogromni –
I rozorzą mogiły i kość wydrą grudzie
I albo ślad zmiotą – albo czcią pokłoni
Odmierzą sławie dumnej w marmurze pomniki –
Które ludzkość zadziwią. Przyjdą wichry nowe
Nowych dziejów zarania moce – Kolędniki –
A wonczas w owym szyku – ten tylko zostanie
Który mimo koleje – doskonali t r w a n i e.
(marzec 1942)


O POETACH
Znam słowa o poetach, że są nieszczęśliwi –
Wpół nadludzcy, wpół  ludzcy, a tylko ćwierć żywi.
Lunatyczni jak światło, księżycowi poeci,
Których duch ponad światem z kometami gdzieś leci.
Znam słowa o poetach i ich samych wyznania –
W których czasem się rąbek jakiejś prawdy odsłania,
Ale trzeba to wyznać – nawet, nawet poeci
Sami siebie nie znają. Krom zmierzchłych stuleci,
Gdy to Dawid, Izajasz rozmawiali z wiekami
I krzepili swój naród proroczymi psalmami,
Gdy to wieszcz ów oślepły z Hellady
Bogów z ludźmi prowadził na przygody i zwady.
U nas kilku znam ledwo, którzy wieść umieli –
Jary Jan Czarnolaski, Konrad, wątły Anhelli,
Promethidion przemądry i swat-drużba z Wesela.
Innych z kunsztem rymowym chociaż było wielu –
Kunsztowi przekazali imiona – nie wieści
Która ludy prowadzi – prawa dzieje treści,
I niby łuna wielka – niby gwiazda boża
Nowe lądy dobywa pokładami z morza –
O c e a n u  L u d z k o ś c i…
(czerwiec 1943)


POEMA
Poema by nam trzeba stworzyć polskie nowe –
Jędrnej gwary społecznej pełne, mocne zdrowe.
Jare jako pszenica, jako chłopy żytnie,
W których Polska jak długa, szeroka – zakwitnie.
I wygada, wyśpiewa, wygębuje gwarnie
Niby prawda mielona na ogromnym żarnie,
Niby łany szumiąca ku życiu rozrzutnie –
Ochoczo, tęgo, prosto – a nie bałamutnie
Na modłę galanterii salonowych styli,
W których słowo się szminką i pudrami pyli.
(czerwiec 1943)

UTOPIA
Jej spełnienie odlegle – jak idea sama - -
Śniło niej ogniś Budda – wielki Dalaj Lama
I kazał o niej Chrystus w Galilejskiej Kanie,
Że się dobrem dokona i przez miłość stanie.
Wielka wizja człowieka w ludzkości gromadzie
Powiązanej i zgodnej w poczynaniu w radzie - -
Wyniesionej, ogromnej – w wszechdosiężne stany,
Rządzonej sobą przez się – przez senat obrany.
Jej spełnienie odległe – bo dziś wieża Babel
Mieszające języki i więżąca słabe –
Rozchwiana pod kopułą niebieskiego stropu –
Wygraża światu pięścią – Pięścią Europy!
Śnią jednak utopiści proroków oczami –
Choć przemijają smutni – nie poznani – sami.

(czerwiec 1943)




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz