niedziela, 29 grudnia 2019

Relacja Janiny Wójcik


Janina Wójcik     urodziła się w Kowlu w 1927 r

- Było to w grudniu 1943 r. – wspomina pani Janina. - Dokładnie w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Ksiądz Żukowski ze względu na bezpieczeństwo nie odprawiał pasterki o północy, tylko przeniósł ją na szóstą rano. Gdy całą rodziną przyszliśmy na to nabożeństwo, usłyszałyśmy jakiś dziwny dźwięk. Nasze pierwsze wrażenie było takie, że ktoś rzuca garście kamieni w nowy dach kościoła przykryty niedawno blachą. Okazało się, że banderowcy napadli na pobliskie polskie kolonie Radomlę i Janówkę i zaczęli strzelać seriami i część kul docierała do kościoła.

W miejscowościach tych była również samoobrona, ale była sparaliżowana. Napastnicy byli bowiem w niemieckich mundurach i zdezorientowani Polacy bali się do nich strzelać. Wszyscy starali się uciekać do Zasmyk. Ukraińcy to zręcznie wykorzystali. Spalili obie miejscowości i wymordowali wiele osób. Bardzo dużo też ranili. Moja babcia, która była wówczas głową rodziny, bo dziadek zmarł w 1942 r. uznała, że Zasmyki też nie są bezpieczne i trzeba z nich uciekać. Babcia zaprzęgła konie do wozu i kazała nam wszystkim  na niego wsiąść i mojemu bratu, który służył do Mszy św. jako ministrant biec po księdza, bo jego też przecież trzeba ratować. Ksiądz przyszedł z monstrancją i pojechaliśmy w stronę Kowla. W nasze ślady poszli inni i wydawało się, że dla Zasmyk przyszedł Sądny Dzień. Na szczęście goniec z naszej wsi na koniu dotarł do odległego o 8 km Kupiczowa, gdzie stacjonował oddział Jastrzębia, który natychmiast wyruszył z odsieczą. Banderowcy nie odważyli się zaatakować Zasmyk.

Niemiecki atak 
- W szkole został zorganizowany punkt medyczny. Wszyscy, którzy uciekli ze wsi, w tym samym dniu po kilku godzinach wrócili. Partyzanci przez kilka dni kwaterowali w Zasmykach. Część w naszym domu. Pamiętam, że babcia wszystko co przygotowała na święta postawiła na stół, by jak najlepiej przyjąć „jastrzębiaków”. 19 stycznia 1944 r. Zasmyki niespodziewanie zostały zaatakowane przez regularny oddział niemiecki. Nie wykluczone, że na skutek ukraińskiego donosu. Być może UPA chciała zlikwidować ośrodek polskiej samoobrony niemieckimi rękami. Niemcy zaatakowali niespodziewanie, bo od strony Lubitowa. Babcia jak zwykle w takich momentach zaprzęgła konie do wozu, wypuściła krowy, kazała nam wrzucić na wóz, co każdy miał pod ręką i ruszyliśmy do ucieczki, w przeciwnym kierunku z którego uderzyli Niemcy. Gdy wróciliśmy wieczorem pół wsi było spalone. Dom babci ocalał, ale stodoła i obora były spalone. Nie było już warunków, żeby dalej mieszkać u babci. Ta z ciocią postanowiła zostać na miejscu, a nas z mamą odwieźć do Kupiczowa, gdzie mieszkali Czesi. Ci przyjęli nas pod swój dach bardzo serdecznie i gościnnie, dzieląc się ostatnim kawałkiem chleba.


http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/gdy-wrocilismy-pol-wsi-bylo-spalone

Za: http://wdonajski.za.pl/RADOMLE_JANOWKA/inne_wspomnienia_relacje.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz