środa, 25 grudnia 2019
Tadeusz Świder „Okruchy wspomnień”
(…) Przedstawię co ja wiem o napadzie na Radomle i o rannym Józefie Malinowskim. 25 grudnia 1943 roku był to pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Zima w pełni, poranek mglisty, mróz około 5-10 stopni, śniegu może do 20 cm. Ledwo zrobiło się widno, poderwano nas mieszkańców Lublatyna alarmem, że jest napad na Radomle, skąd było słychać pojedyncze strzały i serie z broni maszynowej.
Odległość od Lublatyna do Radomla była niewielka, może 1,5 km, a sam Lublatyn to kolonia 31 numerów rozmieszczonych wzdłuż drogi po obu stronach o długości około 1,5 km. Na wschód od Lublatyna leżała Radomla, na południe była duża wieś Zadyby, której chutory częściowo graniczyły z Lublatynem. Przez Zadyby przepływała rzeka Turia. Od północy mieliśmy las, a na wschód od lasu zaczynały się chutory ukraińskiej wsi Białaszów, do której mieliśmy ponad 3 km. Pola jej graniczyły z Lublatynem i z Radomlem i siegały aż cmentarza w Zasmykach. W okresie zagrożenia ze strony Ukraińców, Polacy nie jeździli przez Białaszów traktem z Zasmyk do Kowla. Łączność między Zasmykami i Kowlem odbywała się przez Janówkę, Radomle, Lublatyn i Zieloną. W Lublatynie mieliśmy dobrze zorganizowaną samoobronę. Na początku samoobrona posiadała 2 kbk i 3 dubeltówki, a pozostałe uzbrojenie to piki zrobione ze starych wideł z jednym palcem obsadzonym na długim trzonku. Ale stopniowo broni przybywało. Dowódcami samoobrony byli, plutonowy Aleksander Janowski ps. „Biały” ( nad całością) i dwóch drużynowych rezerwistów wojskowych, Skonieczny Bernard i Stefan Durka. Samoobrona była podzielona na dwie grupy, z których jedna grupą rozpoznawczą od strony wsi Zadyby, a druga od strony wsi Białaszów. W Lublatynie stacjonował od miesiąca września nieduży, bo chyba 12 osobowy uzbrojony oddział, a dowódcą tego oddziału był Malinowski Józef. Ten Oddział i kilku ludzi z samoobrony Lublatyna pierwsi udzielili pomocy napadniętej Radomli (a nie jak pisze pan Karłowicz w Biuletynie, że pierwszej pomocy Radomla dała samoobrona z Zielonej). Nieprawdą jest też twierdzenie w książce pod tytułem „ Z Zasmyk do Skrobowa”, że oddział Malinowskiego stacjonował w okolicach Radomla i Lublatyna, i że Malinowski został ranny w Janówce. Oddział stacjonował w samym Lublatynie u Jaworskiego Wincentego. Wyjaśniam, że kiedy oddział Malinowskiego dotarł do Radomla, to Radomle było już opanowane przez Ukraińców i już paliły się zabudowania, byli też zabici. Oddział Malinowskiego bez dokładnego rozpoznania sytuacji i bez zajęcia dogodnych stanowisk wbiegł wprost na otwarty teren poza budynkami, skąd otrzymał silny ogień z ukrytych stanowisk ukraińskich. Niewątpliwie oddział Malinowskiego dużo pomógł dla Radomla, bo już w tej części wsi Ukraińcy nie spalili budynków no i udaremnił im dalsze plądrowanie zagród i wyłapywanie ludzi. Byli już związani walką z Polakami. Jednakże ich siły były dużo większe i uzbrojenie mieli lepsze, posiadali dużo broni maszynowej, czego nie mieli Polacy. W oddziale Malinowskiego w walce w Radomlu zostali zabici 4 żołnierze i ranny został dowódca Malinowski Józef. Reszta żołnierzy Malinowskiego i kilku z samoobrony Lublatyna nadal skutecznie broniła się i nie dopuszczali Ukraińców do budynków. Ukraińcy próbowali zajść ich z boku, skąd byli widoczni, lecz jeden z samoobrony Lublatyna, a był to Bielecki Antoni, chłop wojskowy i dobry kłusownik, ze swego dobrego stanowiska położonego nieco w tyle, każdego który próbował zajść kład trupem. Zastrzelił też ich dowódcę i nie dopuścił tych co chcieli go zabrać. Przy nim zdobyto pepeszę, pistolet Walter, mapnik, notatki i brzytwę. Spisałem to z zeznań naocznego świadka. Należy nadmienić, że samoobrona Radomle nie zorganizowała należytego oporu przeciwko tej napaści Ukraińców ponieważ jak twierdzi dowódca samoobrony Radomla Donajski Józef napad był poprzedzony ostrzeżeniem przez znajomego Ukraińca, ale nie zostało to należycie wykorzystane. Z opowiadań innych z Radomla słyszałem, że dowództwo samoobrony Radomla uznało zbliżających się za Niemców i z tego powodu wycofano patrole, a broń została ukryta w schronach, dlatego Ukraińcy bez przeszkody zaatakowali Radomle. Pamiętam też, że w czasie napadu na Radomle nie było jeszcze połączenia telefonicznego Radomla z Zasmykami, więc nie mógł por.”Jastrzab” przekazać rozkazu o zbliżaniu się Niemców do Radomla. Oddział „Jastrzebia” stacjonował w tym czasie w Kupiczowie. Prawdą też jest to , że żaden oddział w tym czasie z naszych polskich oddziałów partyzanckich nie stacjonował w obrębie wiosek, Zasmyki, Janówka, Radomle, Lublatyn, Zielona. A więc wioski były zdane wyłącznie na własne siły, a było w tych wsiach bardzo dużo ludności napływowej, którym udało się uciec bliżej Kowla, bo tu jeszcze było bezpieczniej. Było wielkim nieporozumieniem ze strony dowództwa samoobrony Radomla, że ukryto broń i nie wystąpiono zbrojnie przeciw atakującym Ukraińcom, bowiem w połączeniu oddziału Malinowskiego i samoobrony z Lublatyna można było odeprzeć napad lub utrzymać się do nadejścia pomocy naszych oddziałów partyzanckich z Kupiczowa. A, że stało się tak, że broń była ukryta i Ukraińcy wkroczyli aż do miejsca ukrycia tej broni, to samoobrona Radomla mogła z niej skorzystać dopiero wtedy gdy oddział Malinowskiego odparł Ukraińców z tego odcinka. To było powszechnie opowiadane przez mieszkańców Radomla po napadzie. Broniło się w czasie napadu kilku mężczyzn z samoobrony Radomla, a mianowicie tylko ci, którzy mieli broń u siebie w domu, lub miejscu nie opanowanym przez Ukraińców. Wygląda na to, ze upowcy nie byli aż takimi bohaterami, skoro jeden Wacław Solecki ze strychu swego domu, strzelając z karabinu zwykłego nie dopuścił Ukraińców do swych zabudowań, i w ten sposób obronił przed spaleniem domu i rodzinę przed wymordowaniem. Powrócę w tym miejscu do momentu, kiedy zostali zabici czterej z oddziału Malinowskiego, a sam Malinowski Józef został ranny. Otóż było tak, że ci zabici, Brudicki Józef, Kosacki Bolesław, Roman (nazwiska nie pamiętam), wszyscy z Omelówki Kotala Antoni leżeli na polu walki do czasu wyparcia Ukraińców z Radomla. Wówczas zostali zabrani na sanie i przewiezieni do Lublatyna do Bieleckiego Bolesława. Tam zrobiono trumny i krzyże i po świętach pochowani zostali na zasmyckim cmentarzu. To spisałem z zeznań Bieleckiego Józefa. A więc nie było tak jak opisuje Donajski Józef. Natomiast ranny dowódca Malinowski Józef wycofał się z pola walki w krzaki za Radomle w kierunku Lublatyna i tam został. Znaleziony przez grupę chłopców z Lublatyna . Leżał na wpół żywy, zmarznięty w śniegu. Do tego momentu jeszcze wrócę, ale najpierw muszę wyjaśnić, dlaczego będąc w samoobronie Lublatyna nie brałem dotychczas udziału w walce na Radomlu. I wracam do godzin rannych w dniu napadu. Kiedy nadeszła wieść o napadzie na Radomle, a strzelaninę słychać było wyraźnie, nie było wiadomo czy i Lublatyn nie zostanie napadnięty. Jak już wcześniej nadmieniłem samoobrona w Lublatynie była podzielona na dwie grupy, więc każda grupa otrzymała zadanie ubezpieczenia kolonii, jedna od strony ukraińskiej wsi Zadyby, a druga od strony wsi Białaszów, bowiem od tych wiosek mieliśmy duże zagrożenie. Ja byłem w grupie, która patrolowała teren od strony wsi Zadyby, skąd przyszedł napad na Radomle. Więc nasza grupa nie brała udziału w walce w Radomlu, mieliśmy inne zadanie. Lecz kiedy nadeszła pomoc do Radomla przez nasze oddziały partyzanckie z Kupiczowa i nastąpił odwrót a Ukraińcy zaczęli się wycofywać, to nas kilku którzy mieliśmy broń skierowano na Radomle. Biegliśmy na przełaj przez krzaki, w których leżał w śniegu ranny Malinowski znaleziony przez chłopców z Lublatyna. Wśród nich był Franek Michalak , który zeznaje, że oni pobiegli do Lublatyna po furmankę. Ja i kilku z samoobrony, na pewien czas zatrzymaliśmy się przy rannym. Widziałem dokładnie, że Malinowski był ranny w głowę w skroń z prawej strony. Twarz i szyję miał zbroczoną krwią. Nie pamiętam, aby z nami rozmawiał, bardzo trząsł się z zimna. Po niedługim czasie przyjechał saniami mój ojciec Antoni Świder. Malinowskiego włożyliśmy na sanie i mój ojciec go powiózł. Nie pamiętam dziś ( a ojciec mój nie żyje) dokąd dowiózł Malinowskiego, czy tylko do Radomla, czy do Zasmyk do punktu szpitalnego. Nie widziałem wówczas aby Malinowski był ranny jeszcze w plecy, jak twierdzi pan Karłowicz. Może ktś czytając moje wspomnienia wie dokładnie dokąd mój ojciec dowiózł Malinowskiego i czy był ranny jeszcze w inne miejsce, to proszę uzupełnić. Nie wydaje mi się aby Malinowski był leczony w Radomlu u Donajskich przez sowieckiego lekarza jak pisze Donajski w swoich wspomnieniach. W tym czasie nie przebywał żaden oddział sowiecki ani w Radomlu ani okolicy. Po rozstaniu się z Malinowskim słysząc, że bój się oddala więc do Radomla nie biegliśmy, a udaliśmy się na trakt wiodący z Kowla do Zadyb. Tam daleko w przodzie po lewej stronie widzieliśmy wycofujących się Ukraińców. Biegli Kupa wprost na dwór w Zadybach. Wyprzedzali nas bodajże o kilometr. Nasza drużyna im zabiec z boku na przeprawie przez rzekę Turię płynącą poza wsią Zadyby. Jednakże oni nas wyprzedzili i kiedy dobiegliśmy do miejsca przeprawy przez Turię to Ukraińcy byli już za rzeką w odległości około pół kilometra na łące, a ich czoło było już niewidoczne bowiem osiągnęło zagajnik pod Omelówką. Oddaliśmy za nimi po kilka strzałów, a widząc, że to nie ma sensu nie strzelaliśmy więcej. Zajeliśmy się tym co oni zostawili, a więc przed samą wodą stał wóz bez koni, a po drugiej stronie wody stało działko 45 mm, też bez koni. Ja i Heniek Grudzień ps. „Gruby” bez namysłu przeszliśmy na drugą stronę. Po lewej stronie tej przeprawy w odległości może 30-40 m pływał ciemnogniady osiodłany koń, którego próbował wyłowić Julek Dworakowski z Lublatyna. W miejscu, gdzie ten koń pływał były wysokie burty i on sam nie mógł wyskoczyć. Julkowi jakoś udało się schwytać za pasek od uzdy i podprowadzić go do bardziej łagodnych brzegów i w ten sposób wyprowadził go z wody. W casie kiedy przenosiliśmy to działko przybyło dużo żołnierzy. Nie wiem do dziś z jakiego byli oddziału, czy od „Jastrzębia” czy od „Sokoła” ( może ktoś to wyjaśni). Nie znałem jeszcze wtedy dowódców, bo nie byłem w oddziale a tylko w samoobronie. Tym działkiem zaopiekowali się ludzie z oddziału i słusznie, bo nam w samoobronie nie było przydatne. A może dziś ktoś z tego robi z siebie bohatera. Ja piszę prawdę, jak było i wcale się tym nie szczyciłem, bo było pozostawione, a nie zdobyte w boju. Od miejsca przeprawy w odległości 400 m był most na Turii. Nie widzieliśmy , aby Ukraińcy przez ten most się wycofywali. Zapewne nie był czynny skoro oni przeprawiali się brodem po wodzie. Wiem, ze most był spalony przez wycofujących się Sowietów w czerwcu 1941 roku. Więc nie jest prawdą, że Ukraińcy pozostawili działko na moście, jak opisuje w swoich wspomnieniach J.Donajski . Oddziały polskie dalej za rzekę w pogoni za Ukraińcami nie poszły. Kiedy jeszcze byliśmy nad rzeką, to miała miejsce strzelanina od strony torów kolejowych Kowel-Włodzimierz. Ale do tych torów od rzeki to było co najmniej 3 km. Wyglądało na to, ze Niemcy otworzyli ogień do Ukraińców przeprawiających się przez tory. Później potwierdziło się to przypuszczenie, bo było wiadome, że Niemcy przyjechali tam pociągiem pancernym i to z tego pociągu z broni maszynowej poczęstowali Ukraińców. Po przeniesieniu tego działka i przejęciu go przez oddział, moja drużyna samoobrony otrzymała polecenie sprawdzenia wśród budynków wsi Zadyby, czy nie ukrywali się tam banderowcy. Dlatego też nie mogę dziś opisać co było na tym wozie pozostawionym przed rzeką, ani w jaki sposób zosrały zabrane wóz i działko, skoro przy tym nie było uprzęży do koni. Nie wiem też, czy w tym czasie w innych miejscach przez rzekę też przeprawiali się Ukraińcy. Nie widziałem w tym czasie lodu na rzece, o którym pisze Donajski, że na tym koniu próbował upowiec przejechać przez rzekę. Po sprawdzeniu zabudowań nad rzekę już nie wracaliśmy, bo robił się wieczór, a gdy doszliśmy do Lublatyna było ciemno. Pamiętam, że w oddziale Malinowskiego który stacjonował w Lublatynie byli z Antonówki, Malinowski Józef dowódca, Malinowski Władysław, Jakubowski Franciszek, Dejak (imię nieznane) Brudzicki Józef-zabity w Radomlu, Kosacki Bolesław-zabity w Radomlu, N-N Roman-zabity w Radomlu, Kotala Antoni-zabity w Radomlu, N-N Niuniek ( tak go nazywali ), młody chłopak z oddziału Malinowskiego. W 27 WDP AK batalion „Siwego” (a po przejściu torów „Hrubego”) byli; Jakubowski Franciszek (zachorował w lasach Szackich na nerki, był opuchnięty, zostawiony na Polesiu u gospodarza, dalsze losy nie są mi znane) oraz mój dowódca drużynowy do rozbrojenia w Skrobowie plutonowy ps.”Żbik” (w Lublatynie nazywany plutonowy Kurtyna). Z nim było tak; przy rozbrajaniu rzucili broń na kupę, plutonowy „Żbik”, też rzucił swojego Visa i pepeszę. Ja rzuciłem swój mauzer, ładownicę z pasem i granaty, pozostawiłem i ukryłem zdobyty Lubartowie w pociągu , niemiecki pistolet Parabellum. Plutonowy „Żbik” o tym wiedział i kiedy rozchodziliśmy się, to on zapytał mnie czy ja wracam do rodziny, czy idę do konspiracji. Powiedziałem, że do rodziny. On mi wtedy poradził, że idąc do rodziny z bronią w dodatku w niemieckim ubraniu, to mnie Sowieci aresztują i dodał, że on nie ma do kogo wracać i , że idzie do konspiracji, Więc oddałem parabellum „Żbikowi”, którego nigdy więcej nie spotkałem.
Wspomnienia zostały opublikowane w Biuletynie Informacyjnym Okręgu Wołyńskiego Nr.1 (69) marzec 2001
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz