środa, 25 grudnia 2019

Wspomnienia Tadeusza Dunajskiego ps. "Orlik"


a3
http://wdonajski.za.pl/RADOMLE_JANOWKA/wsp_T_Dunajski.html

Tadeusz Dunajski ps. „Orlik”
na podstawie wspomnień Urszuli Dunajskiej
Urodzony 11.07.1925 r. w Radomlu syn Konstantego i Leokadii zd. Gissyng.        
W 1932 roku zaczął uczęszczać do 4 – klasowej szkoły powszechnej we wsi Białaszów. Kiedy w 1937 roku skończono budowę 6 – klasowej szkoły w Zasmykach, Ojciec przeniósł go do niej.
W Zasmykach Tadeusz wstąpił do organizacji „Orlęta”. Był z tego bardzo dumny, a szczególnie od momentu, kiedy Rodzice kupili mu mundurek. Po powrocie ze szkoły musiał paść krowy i wykonywać także inne, już nielekkie prace w gospodarstwie.
Tadeusz był bardzo zdolnym chłopcem i uczył się bardzo dobrze i koniecznie chciał się uczyć dalej.
Jeżeli chodzi o posturę, był drobny, niewyrośnięty i nie bardzo radził sobie w pracach polowych. Ojciec z dezaprobatą porównywał go z braćmi, którzy w jego wieku radzili sobie znacznie lepiej.

Od lipca 1942 roku, Tadeusz zaczął działać w konspiracji. Przysięgę składał w sierpniu 1942 roku przyjmując pseudonim „Orlik”. Od marca 1943 roku do lipca 1944 był żołnierzem Armii Krajowej – 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty. Brał udział w akcjach oddziału samoobrony w Kolonii Radomle.
Od stycznia 1944 roku Tadeusz walczył w plutonie ppor.”Borsuka” – Stanisława Mroza. W marcu tegoż roku po akcji „Burza” nastąpił wymarsz z Kolonii Radomle w ok. Włodzimierza Wołyńskiego. W batalionie por. „Siwego” – Walerego Krokay’a brał udział w bitwach z UPA w miejscowościach: Glinki, Owłoczym, Hajki i kilku innych. Uczestniczył też w walkach z Niemcami w Hołobach, Owłoczymiu i Kowlu. W okrążeniu na północ od Włodzimierza Wołyńskiego pozostawał w lasach trzy miesiące, to jest od trzeciej dekady kwietnia do drugiej dekady lipca 1944 r. W trzeciej dekadzie lipca kończą się walki 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty i Tadeusz wraca do rodzinnej Kolonii Radomle.
W pierwszej połowie września 1944 r. został wezwany do RKU w Lubitowie, skąd skierowano go do Łucka, gdzie zebrano kilkunastu Polaków i wysłano ich do Rzeszowa – do II Zapasowego Pułku Piechoty. Tu w dniu 27 października 1944 r. złożyli przysięgę wojskową.
Z Rzeszowa pojechał do Sztumu, bo tam mieszkała część rodziny i od 1 czerwca 1946 r. zaczął pracować w Powiatowym Związku Samopomocy Chłopskiej, gdzie był zatrudniony do 31 grudnia 1947 r. Równocześnie w tym samym roku zaczął kontynuować naukę w szkole średniej.
Od 1 stycznia 1948 roku podjął pracę w Banku Rolnym. Niedługo jednak cieszył się nią, bo okazało się, że nie zaliczono mu do służby wojskowej okresu zatrudnienia w więzieniu. Z dniem 19 kwietnia 1948 r. został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej. W czasie jej trwania udało się mu kontynuować naukę i pomyślnie ukończyć IV klasę gimnazjum w Kielcach, jednak nie pozwolono mu zdawać matury.
7 grudnia 1949 r. został przeniesiony do rezerwy, więc wrócił do Sztumu i od 12 grudnia zaczął pracować dalej w Banku Rolnym, gdzie później został dyrektorem. W 1958 r. ponownie podejmuję naukę, tym razem w nowo utworzonym Liceum Ogólnokształcącym dla Pracujących w Sztumie i w czerwcu 1960 r. zdał egzamin dojrzałości (pierwsi maturzyści tego liceum).
Wcześniej, bo 28 października 1952 r. Tadeusz zawarł związek małżeński z Anną Krygier.
W 1966 r. Tadeusz podejmuje wyższe zawodowe studia administracyjne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, które kończy w 1969 r. z wynikiem bardzo dobrym, zaś w 1971-73 na Uniwersytecie Gdańskim odbył studia magisterskie na Wydziale Prawa i Administracji. Także ukończył je z wynikiem bardzo dobrym, uzyskując stopień magistra administracji. Pamiętam jak z dużym zadowoleniem powiedział: „Jestem pierwszym Dunajskim z tytułem magistra”, 
W kwietniu 1972 r. Tadeusz został przeniesiony służbowo ze Sztumu do Gdańska na stanowisko z-cy dyrektora naczelnego w Banku Rolnym.
W nadążaniu za zmianami w zarządzaniu i administracji Tadeusz jeszcze raz w roku 1979 odbywa studia w Studium Podyplomowym w specjalności Administracja i Zarządzanie Gospodarką Narodową na Uniwersytecie Gdańskim kończąc w 1980 r. niezmiennie z wynikiem bardzo dobrym.
Ponieważ małżeństwo Tadeusza i Anny nie układało się, postanowili się rozwieść i dnia 16 marca 1976 r. otrzymali rozwód.
W drugiej połowie sierpnia 1976 r. Tadeusz poznaje Urszulę Zielińską, urodzona 17 stycznia 1939 roku. Po roku znajomości Tadeusz i Urszula zawarli związek małżeński 6 sierpnia 1977 r.
Tadeusz nadal pracował w banku, był cenionym pracownikiem, otrzymywał mnóstwo nagród i odznaczeń. W roku 1986 przeszedł na emeryturę.

Od roku 1992 Tadeusz zaczął chorować, stan zdrowia stopniowo pogarszał się. Coraz bardziej wszystko zapominał i okazało się, że to altzheimer. Zapominał kim jest i był, zupełnie niesamodzielny. Wymagał opieki całodobowej. Przez te wszystkie lata, do dnia śmierci opiekowała się nim żona Urszula.
Tadeusz zmarł 30 maja 2005 r. Został pochowany na Cmentarzu Łostowickim w Kwaterze Armii Krajowej w Gdańsku.
Wielką pasją Tadeusza było łowiectwo. Tak o tym napisał jego kolega z koła łowieckiego: "Odrębną grupę stanowili koledzy "wyspecjalizowani" w polowaniach indywidualnych na ptactwo, np. F. Baumgart i T. Dunajski. Ten ostatni pobił pod tym względem rekord. Wzgardził nawet grubym odyńcem w okolicy Postolina, gdy mu powiedziałem, że sto metrów dalej lecą kaczki. W połowie lat 60-tych obaj (Dunajski i Baumgart) strzelali w sezonie po około trzysta kaczek! ...  Do krainy wiecznych łowów jako ostatni z tych lat odeszli: Tadeusz Dunajski (2005)"....   /http://www.darzbor-sztum.pl/index.php?cat=historia/
Tadeusz Dunajski jest autorem Kroniki Rodziny Donajskich, która umożliwiła udokumentowanie drzewa genealogicznego od 1780 roku. Wniosła również wiele informacji o lsach mieszkańców Wołynia.
Fragment 1 z Kroniki Rodziny Donajskich  (Samoobrona Radomla)
Na początku 1942 r. na naszym terenie zaczęto organizować tajne organizacje wojskowe. Józek, który miał kontakt z miastem, gdzie byli przywódcy organizacji, został przez nich zobowiązany do tworzeniakonspiracyjnego wojska w naszej Kolonii. Było nas niewielu, zaledwie starczyło na słaby pluton. Ćwiczenia odbywały się w lasach, a teorię wykładano w budynku mieszkalnym naszego ojca lub brata Antoniego. Szczęśliwie nikt nas nie zdradził, byliśmy dobrze zorganizowani i pełni wiary w to co robimy...
Organizacja nasza okazała się bardzo szybko zbawienna. W 1943 r. Ukraińcy rozpoczęli rzeź Polaków na kresach. Te tragiczne wieści dochodziły do nas najpierw z terenów dalekich, a potem stopniowo z coraz bliższych. Rzezie polegały na tym, że nocą Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) okrążała wybraną miejscowość zamieszkałą przez Polaków i mordowała wszystkich od niemowlęcia do starca. Były stosowane różne metody zabijania od najbardziej barbarzyńskich, jak przerzynanie człowieka piłą, rąbanie siekierą i rozrywanie na kawałki, do strzelania z broni palnej. 
Nasze najbliższe okolice miały szczęście. Wcześniej powołana organizacja wojskowa przygotowała młodzież do walki. W naszej Kolonii mieliśmy kilku podoficerów rezerwy, którzy byli naszymi instruktorami. Dowódcą plutonu był Józef (awansował wówczas na plutonowego, a potem sierżanta), który miał wyjątkowe predyspozycje do prowadzenia walki partyzanckiej. Był odważny i rozważny, zdecydowany i nieprzeciętny jak na jego przygotowanie. Pod jego dowództwem pluton był w szeregu akcjach obronnych i zaczepnych i z nich wychodziliśmy zawsze zwycięsko. Był jednak jeden dzień słabszy tj. 25 grudzień 1943 r. kiedy nieprzyjaciel nas zaskoczył...
Bitwę tą w sumie wygraliśmy, ale cena była wysoka.

Fragment 2 z Kroniki Rodziny Donajskich. (Opis napadu ukraińskiego na Radomle 25 grudnia 1943r.)
Ludność polska nie posiadała na początku skutecznej możliwości obrony, nie posiadała broni i stanowiła znaczną mniejszość. Ludność całych wsi i kolonii polskich ginęła, ratowały się jednostki. Na szczęście Polacy się nie załamali. Zaczęli tworzyć organizacje samoobrony i oddziały partyzanckie. Pojawiło się trochę broni schowanej w 1939 r. po rozpadającej się armii polskiej, trochę broni zdobywaliśmy na Ukraińcach i Niemcach. Ludność polska zbierała się w duże skupiska i broniła się coraz skuteczniej.
W Radomlu mieliśmy również samoobronę w sile 1 plutonu (około trzydziestu ludzi). Siedzibą główną oddziału było gospodarstwo ojca. Dowódcą plutonu był syn Konstantego Józef, który uciekł z niewoli niemieckiej w 1942 r. Kolonia nasza przeżyła szereg napadów, ale dzięki młodym, odważnym synom tej ziemi nie poddała się.
Dramat nastąpił jednak 25 grudnia 1943 r. w tym dniu nastąpił tak silny atak Ukraińców od zachodu (ze wsi Zadyby) w sile około 3 batalionów (1800 ludzi), że mimo rozpaczliwej obrony nie udało się uniknąć ofiar. Był to pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Ukraińcy perfidnie wybrali dzień naszego święta na napad przewidując, że czujność Polaków będzie słabsza. Mieli rację, część ludzi pojechała do kościoła do Zasmyk na pasterkę, część jeszcze spała (napad o 6 rano) w dodatku zwiad wrócił z obserwacji z zagrożonego kierunku zbyt wcześnie i nie zauważył zbliżającego się nieprzyjaciela. W walce miejscowemu plutonowi samoobrony szybko zdekompletowanemu przybyły posiłki z okolicznych wsi Lublatyna Janówki. Bitwa trwała cały dzień, oddział naszego kuzyna, (wnuka siostry dziadka) Malinowskiego cały zginął (13 ludzi). Z naszego plutonu zginęło lub zostało rannych połowa obrońców. Najwięcej zginęło ludności cywilnej, ponad 100 osób. W jednym tylko domu spalono żywcem 28 osób. Ukraińców padło ponad 100 na miejscu a śnieg na drodze ich odwrotu z Radomla do rzeki Turii, był cały czerwony od krwi transportowanych rannych banderowców.
Do kościoła w Zasmykach pojechała mama, siostra Hela i nasz kuzyn Malinowski (brat Jana dowódcy oddziału samoobrony). Przeżyli oni, byli bowiem poza terenem walk.* W domu został Konstanty, jego córka Zofia i synowie Józef, Tadeusz i Antoni, oraz żona Antoniego Amelia w zaawansowanej ciąży i ich dzieci Teresa i Hieronim. W domu był też zięć Konstantego, mąż Heleny Bolesław Sulęcki. Po zorientowaniu się, że idą na nas Ukraińcy, Antoni (dop. Bolek?)z żoną i dziećmi oraz Zosią uciekli do lasu w kierunku północnym i dzięki temu wszyscy przeżyli. Pozostałe osoby z wyjątkiem Tadeusza, po chwilowej dezorganizacji, zdołali zorganizować się i stawić opór. Ja jako że byłem młody (18 lat) i sprawny zdążyłem złapać swoją broń, granaty i wycofałem się na wschód, a potem skierowałem się do Zasmyk skąd z grupą tamtejszej młodzieży poszliśmy z odsieczą do Radomla**. Walczyliśmy do momentu wycofania się iucieczki Ukraińców za rzekę Turię. Na rzece tej zdobyliśmy jeszcze działko 45mm, które nam potem służyło w innych akcjach do czasu zużycia zdobytej amunicji. Do domu wracałem o zmierzchu z przerażeniem co tam zastanę, nie wiedziałem przecież komu udało sio przeżyć. Już z daleka zauważyłem, że została spalona zachodnia część kolonii. W naszym gospodarstwie spalono stodołę, pozostałe budynki ocalały. Po dojściu do budynków zauważyłem, że sąsiad nasz B.(BernardSieńko niesie jakieś ciało z głębi ogrodu. Były to zwłoki Konstantego, do którego oddano dwa strzały z bliskiej odległości w głowę reszta rodziny szczęśliwie przeżyła ten pogrom. Pogrzeb Konstantego nastąpił 28.XII.1943 r. Pochowaliśmy go na katolickim cmentarzu w Zasmykach. Po tych zdarzeniach był względny spokój do 25.03.1944 r. kiedy to nasze tereny zostały wyzwolone spod okupacji niemieckiej przez Armię Radziecką. Mężczyźni w ramach akcji Burza wyruszyli z 27 Dywizją AK (poszli: Józef, Antoni i Tadeusz) na front i zajęliśmy linię obrony między Włodzimierzem Wołyńskim a Lubomlem. Są to akcje nadające się do odrębnej relacji, a nie kroniki. Po wielu walkach i problemach natury politycznej przeżyliśmy ten okres. Żona Konstantego Leokadia po wkroczeniu wojsk radzieckich została na miejscu z dwoma córkami Zofią i Heleną. W styczniu 1945 r. ludność polską z terenów wschodnich repatriowano za Bug. Mama otrzymała gospodarstwo w Ludwinowiekoło Chełma Lubelskiego.

*Pasterka w kościele w Zasmykach przeniesiona została na pierwszy dzień Świąt na godzinę 6 rano ze względów bezpieczeństwa - informacja z książki Moniki Śladewskiej "Z Kresów Wschodnich na zachód") dop. WD.   
** Fragment wspomnień Bogumiła Szarwiło z Janówki: "Pamiętam obok mnie leżał, Mazur, dalej Krawczak Janek, Markowski "Sosna" partyzant z odzysku, między nami młody Dunajski z Radomla [ładował magazynki, a uwijał się jak w ukropie, Ukraińców było jak szarańczy ]"....
Fragment 3 z Kroniki Rodziny Donajskich.  (Samoobrona, 27 WDP AK)
Wypada tu jeszcze wyjaśnić w jaki sposób Józef wyposażył swój pluton w broń. Pomogła mu bardzo nasza siostra Amelia, która mieszkała w powiatowym miasteczku Kowlu. W jej domu mieszkał podoficer niemiecki, który był magazynierem w zbrojowni (lub miał tam kontakty?). Niemiec był niesamowicie łakomy na tłuszcze i mięso oraz złoto. Sprzedawał karabiny i amunicję. Karabin kosztował 16 kilogramów (albo 16 funtów?) słoniny lub mięsa. Za obrączkę złotą możny było kupić i trzy karabiny. Broń przewoził z reguły Józef nie chcąc narażać swoich żołnierzy (w innym miejscu piszę o sposobie jej przewożenia).
Walki obronne z Ukraińcami prowadziliśmy do marca 1944 r. tj. do czasu ponownego wkroczenia na nasze tereny wojsk radzieckich. Po wycofaniu się Niemców nasza 27 dywizja AK (po wcześniejszej akcji Burza) w porozumieniu z dowództwem wojskowym radzieckim została użyta do walk z Niemcami. Zostaliśmy skierowani na front na odcinek Włodzimierz Wołyński–Luboml. Byliśmy względnie dobrze uzbrojeni do walk partyzanckich, obecna zaś sytuacja wymagała artylerii, broni pancernej, samolotów itp. Przeciwnik aczkolwiek przegrywający wojnę na nas był jeszcze zbyt silny i po kilku tygodniach zmagań zostaliśmy okrążeni. Rosjanie się wycofali za rzekę Turię, a nasza dywizja przebojem przeszła w okolicach Jagodinaprzez tory kolejowe łączące Luboml z Kowlem i po wielu walkach i trudach, przedostała się za Bug w okolice północne woj. lubelskiego. Józef przeżył tę gehennę szczęśliwie i walczył wraz ze swoim plutonem w okolicach Lubartowa do rozbrojenia. Dywizja została rozbrojona na rozkaz władz wojskowych radzieckich i komunistycznych polskich w dniu 26 lipca 1944 r. Oficerów z reguły aresztowano, żołnierzy powoływano do czynnej służby wojskowej i dalej walczyli, ale już w regularnej armii.
Józef nie wracał na Wołyń po rozbrojeniu, bowiem miał słuszne powody, aby obawiać się aresztowania przez władze radzieckie, które już wprowadzały swoje barbarzyńskie praktyki na Wołyniu.
styczniu 1945 r. po repatriacji mamy wraz z Zofią i Heleną za Bug do Ludwinowa koło Chełma Lubelskiego, Józef odszukał rodzinę i zajął się wraz z mamą pracą na przyznanym w ramach ekwiwalentu (za gospodarstwo pozostawione na Wołyniu) 20 hektarowym gospodarstwie w Ludwinowie.
Fragment 4 z Kroniki Rodziny Donajskich. Antoni Donajski
Tuż przed wybuchem II wojny światowej Antoni został zmobilizowany i brał udział w tej nieszczęśliwej dla Polski wojnie. Trwała krótko i szybko z niej powrócił, bowiem udało mu się nie tylko przeżyć, ale ustrzec się przed niewolą rosyjską (która była znacznie groźniejsza w skutkach od niemieckiej). Okupację rosyjską (radziecką) przetrwał wraz z rodziną na części swego gospodarstwa, bowiem władza radziecka zabrała mu jedną trzecią najlepszej ziemi i włączyła ją do gruntów kołchozowych. Antoniego na członka kołchozu nie przyjęto z uwagi na kułackie pochodzenie. Były to czasy donosów, terroru i zsyłek w głąb Rosji. Każdy marzył o przetrwaniu, okupant zabiegał o zniszczenie domniemanych przeciwników komunizmu, a dokładniej władzy radzieckiej. Zmuszano do odstawy zbóż, mięsa, mleka, jajek i wszystkiego tego, co rolnik produkował. Wymierzane kontyngenty przekraczały z reguły możliwości produkcyjne. Już po upływie półrocza od zajęcia kresów przez Związek Radziecki rolnicy w najlepszym przypadku posiadali jedną krowę i konia, a bogatsi nie posiadali już nic. Obowiązywała zasada, że póki jeszcze coś było w gospodarstwie, to nakładano podatek i to w odstępach tygodniowych. 
Antoni z rodziną przeżył ten okres na zasadzie, że rolnik z głodu umiera ostatni. Zachorowała ciężko ich córka Jadwiga i zmarła, pomoc lekarska była wówczas praktycznie nieosiągalna. 
W 1942 roku Antoni wstąpił do polskiej organizacji podziemnej, która miała za zadanie walkę z okupantem. Pierwszy okres przeznaczono na konspiracyjne wojskowe szkolenie młodzieży. W jego domu odbierano przysięgę wojskową od tych, którzy przeszli podstawowe przeszkolenie. Szkolenie trwało przez 1942 r. i część 1943 r. 
Od czerwca 1943 r. dochodziły do nas wiadomości, że Ukraińcy zaczęli mordować ludność polską. Fakty te na początku miały miejsce w odległych od nas miejscowościach, tj. w powiatach: kpstopolskim, torczyńskim i włodzimierskim. Przygotowywano się do obrony, zdobywano broń różnymi środkami. Jednym z nich był zakup nielegalnej broni od Niemców. Był to handel wymienny broń za mięso, tłuszcze, złoto. Broń taką przewoził też i Antoni z Kowla do Radomla, była ona podczas transportu z miasta ukrywana w podwójnym dnie podłogi wozu (dennicy(. Napady na naszym terenie zaczęły się w połowie 1943 r. i trwały aż do repatriacji Polaków z kresów, tj. do stycznia 1945 r. 
Małżonkowie Amelia i Antoni mieli też szczególnego pecha, kiedy to w maju 1943 r. wracając z Kowla z zakupami zostali napadnięci przez bandytów ukraińskich już blisko domu i obrabowani ze wszystkiego co wieźli i z tego co mieli na sobie. W nieszczęściu, które ich spotkało, mieli jak na owe czasy i szczęście, bo darowano im życie. 
Po ponownym wkroczeniu na nasze tereny Armii Radzieckiej w marcu 1944 r. Antoni w ramach akcji Burzazostał zmobilizowany przez dowództwo 27 Dywizji Wołyńskiej AK i brał udział w walkach z Niemcami w okolicach Włodzimierza Wołyńskiego i Lubomla. Część oddziałów dywizji została w maju 1944 r. okrążona przez armię niemiecką, w tej części znalazł się Antoni. Okrążenie przetrwał w lasach koło Lubomla, a po ofensywie wojsk radzieckich w lipcu 1944 r. wrócił do domu. 
Po powrocie zastał dużo niekorzystnych zmian na swoim gospodarstwie. Wycięto las, pola były przeorane okopami, a część pól była zaminowana. Na naszym terenie wzdłuż rzeki Turii zatrzymał się front na okres od marca do lipca 1944 r. Ten fakt przyczynił się do powstania ogromnych szkód. Niesamowicie pracowity Antoni zabrał się natychmiast do ręcznego zasypywania rowów strzeleckich na swoim polu. Była to praca bardzo ciężka a przy tym ryzykowna z braku pewności, czy pola zostały dokładnie oczyszczone z min. Próbowałem (piszący tę kronikę) hamować jego zapał argumentując, że może przy tej pracy stracić życie (obaj prawie równocześnie powróciliśmy z partyzantki do domu). Upór mego brata zakończył się niesamowitym sukcesem. To, co wydawało się możliwe do wykonania po latach, on wykonał w ciągu trzech miesięcy i na szczęście bez wypadku (sąsiad przy identycznej pracy na swoim gospodarstwie natrafił na minę i zginął). Praca ta okazała się syzyfowa, bowiem w styczniu 1945 r. nastąpiła repatriacja i Polacy z Wołynia wyjechali za Bug na tereny przyszłej powojennej Polski. Wyjechał i Antoni z rodziną i osiedlił się we wsi Bekiesza koło Cycowa w woj. Lubelskim. Otrzymał w ramach ekwiwalentu gospodarstwo rolne z zabudowaniami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz