czwartek, 19 grudnia 2019

Wspomnienia Stefanii Falendysz


Stosunki polsko-ukraińskie
Z początku przyszli w 1939 roku Sowieci, później Niemcy. I od tego roku zaczęła się różnica między narodami, zaczęły się ruchy banderowskie. W naszej wiosce było dużo chłopców, którzy nie poszli do wojska i ukrywali się gdzieś w lasach, w polu. Ja bym powiedziała, że oni walczyli z tymi ludźmi, którzy im byli i sąsiadami, i bliskimi, i nawet rodakami. Różnie było. 

Walczyli z tymi, którzy pracowali w jakichś urzędach albo w miejscowej milicji. Wybijali ich wszystkich, palili gminy, palili różne dokumentacje. Nasza gmina też została spalona. Moja siostra była wtedy sekretarką tej gminy. Zabita była dyżurna, zabity był człowiek, który przyszedł zameldować w gminie, że sprzedał konia. Wszystko było spalone i siostra bała się dalej pracować. Ruskie brali ją do pracy, przyjeżdżali do nas, grozili jej. Ona płakała: — Zabiją mnie, bo jestem Polką. Powiedzieli, żeby znalazła sobie jakiegoś zastępcę. Poleciła jedną Ukrainkę, która bardzo chciała być sekretarką w gminie. I chociaż ona miała dwóch kuzynów banderowców, to i tak ją zabili. Nie pracowała dłużej niż miesiąc-półtora. Wtedy znowu przyszli Ruscy do mojej siostry, na podwórko naszego domu, i powiedzieli: — Będziesz sekretarką w gminie. Ona na to: — Nie będę, boję się, że mnie zabiją. Mama ich prosiła, ja taka mała, pamiętam, że siostra posikała się nawet z tego wszystkiego. I powiedzieli: — Pójdziesz, a jeśli nie, to my ciebie weźmiemy na białe niedźwiedzie, tak że twoja matka nikogo nie zobaczy. Moja druga siostra, starsza od tej o dwa i pół roku, zawsze bała się, że przyjdą ją zabić zamiast tej jako sekretarkę gminy. A one dwa lata już nie nocowały w domach, tylko po różnych wioskach, po sąsiadach, po strychach. Jak zaczynał się wieczór to jedna i druga płakały: — Do kogo ja dzisiaj pójdę na noc? Ta starsza bała się, że przyjdą za młodszą, nie będą wiedzieli, która to, i zabiją ją. I starsza zarejestrowała się na wyjazd do Polski, tak że rodzice nawet nic nie wiedzieli. Później tylko powiedziała: — Ja już wyjeżdżam. Miała 20 lat. I wtedy młodsza, jak już jej postawili takie warunki, że albo Syberia, albo to, też poszła i się zarejestrowała. I to było miejsce ich ucieczki.
Przeżyliśmy bardzo dużo strachu. Jak w 1945 roku zaczęło się przesiedlanie Ukraińców na wschód, do nas, a Polaków na zachód, to niekiedy stały puste domy, puste studnie. Była wojna, chociaż to nie wojna. Po prostu tych banderowców zostało bardzo dużo w kryjówkach, a ci Sowieci ich szukali. I tak zabijali jedni drugich. Ukrywali się wszędzie, nawet w tej szkole, gdzie się uczyłam. My tak mniej więcej wiedzieliśmy, że są w suterenach. Było nieprzyjemnie. Zabijali bardzo dużo ludzi. Żeby ich nie chować, to przeważnie wrzucali ich do studni w pozostawionych przez wyjeżdżających Polaków gospodarstwach. Rzucali też ciała w okopach pozostałych po froncie. Na Podolu zginęło bardzo dużo ludzi. Niedaleko od nas była taka wioska. Tamtejszy ksiądz tej nocy nie spał w domu, a chował się w kopule kościoła. Siostry zakonne poszły wtedy do domu, bo był bardzo duży mróz. I akurat wtedy napadli na Polaków, zabrali te siostry i około czterdziestu innych osób. Nikt nie wiedział, dokąd ich wzięli. Nie pamiętam, jaka to była data, może to był styczeń. Okazało się, że ich przywieźli do naszego lasu. Wywieźli ich ciała dwadzieścia kilka kilometrów i przysypali śniegiem i różnymi chwastami. To było w 1942 roku, wtedy byli u nas Niemcy. Była fabryka tytoniu, którą kierował Niemiec. Poszli na polowanie i znaleźli tych ludzi, bo był marzec i śnieg zaczynał się już topić. Zobaczyli ciała pod chwastami. Przewieźli je wtedy stąd do Jagielnicy. Mówią, że jedna siostra zakonna miała w pochwę włożony taki długi, zamotany drut kolczasty. Tak ich męczyli.
Gdzieś tak w 1943 roku z osady Kościuszkówka wstali ludzie rano i u każdego Polaka na progu domu, pod kamieniem, była kartka z informacją, że w ciągu 24 godzin ma się wynieść. Ludzie uciekli. Kto mógł, zabrał bydło, kto mógł, wziął kawałek chleba. To była zima, nie mogli wiele ze sobą zabrać. A kto przyszedł później, żeby zabrać jeszcze jakieś bydło, ten został zabity. Zabili moją koleżankę, Samborską, ona miała osiemnaście lat. Przyszła z ojcem, żeby dać bydłu jeść. Jak tamci nadeszli, schowali się pod żłób, ale ich znaleźli i razem zabili.
http://www.polacynawschodzie.pl/index.php?page=osoby&id=2258&lang=pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz