niedziela, 22 marca 2020

Wspomnienia Zbigniewa Harbuza


Urodziłem się w Brzeżanach w 1932 roku i w tym mieście przeżyłem pierwsze lata dzieciństwa. Ponieważ nie mieliśmy własnego domu wynajmowaliśmy skromne pomieszczenie, kolejno przy kilku ulicach. Najdłużej przy ulicy Zielonej u ciotki Anastazji Kozaczek. Około 6 lat mieszkałem przy ulicy Gachy u Chruszcza. Gdy tereny wschodniej Polski zajęli Niemcy, gdy nastał na przednówku głód, to jesienią - przypuszczam że był to 1943 rok - przenieśliśmy się do pobliskiej wioski Posuchów.       

    Ulica Gachy miała początek koło krzyża ale trudno powiedzieć gdzie znajdował się koniec. Właściwie to dojść nią było można do lasu, na skraju którego znajdowały się dwa lub trzy zabudowania. W jednym z nich mieszkała rodzina ciotki z Zielonej a tym samym jakaś dalsza rodzina moja. Do prawej strony ulicy przylegały pola albo zabudowania z sadami. Za nimi rozpoczynało się zbocze góry zwanej Starożysko. Od ulicy widać było kamieniste, porośnięte trawą zbocze. W niektórych miejscach kamieni było dużo i trawa nie miała na czym się utrzymać. Na samej górze znajdowało się pastwisko a nieco dalej uprawne pola i nieliczne zabudowania rolników, właścicieli tych pól. Od strony lewej również przylegały pola oddzielające ul. Gachy od ul. Rzeźnickiej oraz od przedmieścia zwanego Miasteczkiem. Długość ul. Gachów od krzyża do lasu wynosiła prawie 2 kilometry.Jezdnia nie była utwardzona. Gdy panowała susza, to po przejechaniu wozu unosił się kurz. Po deszczu tworzyło się błoto, że przejść było trudno. Chodnik był na ulicy Zielonej ale na Gachy już go nie było. Ulica Zielona miała latarnie gazowe i wieczorem jechał latarnik na rowerze z długą metalową rurką , przy pomocy której otwierał jedną z szybek latarni zapalał gaż, zamykał okienko i podjeżdżał do następnej latarni. Na Gacha gaz nie został doprowadzony, bo nie pamiętam aby ktoś miał kuchenki gazowe ani też inne urządzenia świadczące o instalacji gazowej. Na naszej ulicy co pewien odcinek na słupach zamontowane były latarnie elektryczne. Słabe dawały światło, nie takie, jakie spotyka się współcześnie. Nawet przy słupach panował mrok. Oprawki były proste a przy nich metalowe talerze odblaskowe. Zarówki miały małą moc. Na zboczu Skarożyska znajdowało się ujęcie wodne. W jednym miejscu zbudowano studzienkę, do której rurami spływała woda, odpływała jedną rurą. Niżej, koło krzyża i przy posesji Chruszcza znajdowały się punkty czerpania wody pitnej. Spływająca woda poprzez wygiętą rurkę zapełniała ocembrowany zbiornik. Nadmiar wody z cembrowiny wypływał rurą na zewnątrz do rowu. Do spożywania wodę pobierano z rury, dla bydła, do prania lub mycia czerpano wodę ze zbiornika. Dzieciom zabroniono kręcić się wokół studni z dwóch powodów: można było wpaść do zbiornika głębokości około dwóch metrów, a także żeby nie zanieczyszczać wody. Kanalizacji nie było. Mieszkańcy mieli przy domu ustalone miejsce na brudną wodę po myciu lub praniu. Wodę oszczędzano i wylewano jej mniej niż dzisiaj. Przed wojną a także i podczas niej, za Rosjan i Niemców, w mieście samochodów było bardzo mało. Nie przypominam sobie aby na Gachy przyjechał jakiś samochód. Nie miały potrzeby, transport niezbędnych towarów odbywał się przy pomocy furmanek. Samochodem można było dojechać gdy nie było błota od strony centrum ulicą Bernardyńską albo od Miasteczka. Na ulicy Zielonej wystawały z jezdni kamienie, na Balarda zaś były głębokie koleiny. Na Gachach mieszkało kilku rolników i oni głównie jeździli drogą. Jeździli do swych pól, do lasu i do miasta na targ. Miejsce zabaw dzieci stanowiła jezdnia. Czasem gdy jechał wóz, uciekały na bok a gdy przejechał to sprytniejsi nań wskakiwali albo tylko trzymając się drabinek biegli za nim. Było i tak że furman zamachnął się batem, czasem dla postrachu ale czasem porządnie zdzielił nieproszonego pasażera. Na początku Gachów u zbiegu Zielonej i Bernardyńskiej był duży plac porośnięty trawą. Stały tam resztki murów po zniszczonym podczas pierwszej wojny światowej budynku. Plac i ruiny stanowiły miejsce rozmaitych zabaw dziecięcych. Następnym miejscem zabaw było zbocze Starożyska. Tutaj zabawy miały już inny charakter. Grupa dzieci dzieliła się na połowy i rozpoczynała wojnę. Walczono kamieniami zupełnie poważnie. Na zboczu w trawie leżało pod dostatkiem drobnych kamieni i "amunicji" nie brakowało. Zdarzało się że ktoś boleśnie odczuł uderzenie ale większych urazów nie było. W pierwszych dniach września 1939 roku w rejon Brzeżan dolatywały samoloty niemieckie. Powtarzano sobie relacje tych co dokładnie widzieli bombardujące samoloty. Pewnego razu na ulicy powstało zamieszanie. Wszyscy udawali się na poszukiwanie bydła. Okazało się że nisko lecący samolot ostrzelał pasące się bydło, podobno kilka sztuk padło lub zostało zranioych. Ranny został też jeden z pastuchów. Gdy przeszedł front na ulicy pokazało się kilka niemieckich wojskowych motocykli z przyczepkami. Prawdopodobnie przeszukiwali teren czy nie znajdują się tam ranni. Za panowania Niemców zorganizowana została wielka akcja wywózki kamienia ze Starożyska. Przez półtora dnia, latem bo było ciepło, wiele furmanek jechało naszą ulicą i koło gospodarstwa Gachowskich skręcało w boczną uliczkę do góry gdzie znajdował się kamieniołom. Było ich tak wiele że jechały jedna za drugą po dwie lub trzy. Po jakimś czasie wracały załadowane - jak się mówiło - kredą tj. wyłupanymi kamieniami. Jedni ludzie mówili że kamień wiozą do wypalania wapna, inni że na remont drogi. Za Niemców ulica była miejscem śmierci wielu osób. Podczas łapanek w centrum miasta Żydzi uciekali w stronę lasu. Kierowali się poprzez pola i ogrody pomiędzy ulicą Rzeźnicką a Gachami. Część chowała się w zbożach i sadach. Uciekając przekraczali ulicę ale była ona obstawiona. Niemcy z karabinami stali co pewien odcinek i przebiegających ostrzeliwali. Mieszkańcy Gachów podczas obławy chowali się w domach aby nie zostać postrzelonym. Po akcji dwa lub trzy razy wyszedłem na ulicę, widziałem kilka trupów przykrytych już starymi workami lub płachtami. Domy położone przy Gachach z małymi wyjątkami miały sporo lat. Że tak było świadczyć mogły stare drzewa rosnące w sadach albo przy budynkach. Mury były zbudowane głównie z kamienia a tylko nowsze z cegły, pokrycia dachowe z dachówek i czasem z blachy. Budynki gospodarcze stawiano też z kamieni, stodoły zaś i komórki głównie z drewna. Od ulicy właściciele budowali dojścia z płyt, kamieni lub cementu. Byli i tacy, którzy dbali nawet o otoczenie i utwardzali przylegający chodnik.  A oto próba odtworzenia zabudowy części ulicy Gacha na odcinku od krzyża do ulicy od strony Miasteczka, liczącym w przybliżeniu 700 metrów. Na początku znajdowało się pole. Pierwsze zabudowanie było zamieszkałe okresowo. Podwórko zarośnięte trawą, w sadzie kilka zdziczałych drzew owocowych. Przez krótki okres my w nim mieszkaliśmy. Następnie dwa budynki przylegały do siebie. Domki małe, przed nimi znajdowały się grządki z kwiatami. Za domami rosły drzewka owocowe i rozpościerał się spory ogród. Bliżej rosły warzywa a dalej ziemniaki, kukurydza i inne uprawy. Na małym podwórku stały komórki na opał i narzędzia ogrodnicze. Mieszkały tam rodziny Chalikowskich i Wielkopolskich. Podczas zimy często tam chodziłem aby pożyczyć sanki. Kolejny budynek zbudowany został na krótko przed wojną. Był duży, piętrowy i ładny. Mieszkało tam kilka rodzin - Babiarzów, Klecorów i Rusińskich. Dla odmiany następny mały dom stał bokiem do ulicy, stary i niski. Mieszkała tam młoda, około 18 letnia dziewczyna, która sprzedawała w sklepie mleczarskim za Rynkiem przy Mickiewicza.  Za starym budynkiem, za ogrodzeniem z siatki stał znowu nowy a jeszcze dalej zabudowania Szkalutków. Wejście do nich było z bocznej uliczki prowadzącej na Skarożysko. W domu tym mieszkało starsze małżeństwo, Licińscy. Byli bardzo religijni. Wincenty Liciński od 1912 roku należał do Bractwa Wydawniczego Św. Józefa we Lwowie, a od 1926 roku do Bractwa Szkaplerza Najświętszej Panny Maryi z Góry Karmel działającego w Brzeżanach. Za dróżką na Starożysko mieszkała w domku rodzina z dwoma chłopcami w moim wieku. Do mieszkania wchodziło się po kilku kamiennych stopniach i to właśnie na nich prawdopodobnie miałem się przewrócić i mocno poturbować. Skutki tego upadku pozostały mi do dzisiaj. Do następnego domu wchodziło się przez podwórko obok mocno zniszczonych komórek. Po lewej stronie sieni miał warsztat szewski starszy mężczyzna, który - jak w tamtych latach - też szył byty, szczególnie z wysokimi cholewami dla bogatszych osób. W następnym budynku mieszkała rodzina o nazwisku Ziąber albo Ziomber. Zapamiętałem jedynie starszą panią i młodą. To tam między ich podwórkiem a częścią ogrodu Chruszcza znajdowała się opisana wcześniej studnia. Obie te rodziny miały do wody pitnej blisko. Inni jak Gachowscy musieli chodzić z daleka. Rodzina Chruszczów posiadała pole, konie, krowę i świnie oraz dużo drobiu. Grunty orne mieli przy domu i pod Miasteczkiem niedaleko od cegielni. Odpowiednio do gospodarstwa była stodoła, stajnia i z boku gnojownik. Przed budynkiem mieszkalnym postawiono przed laty figurę Matki Boskiej stojącej na kuli ziemskiej i depczącej węża.
Za Chruszczem w starym sadzie stała stara chata. Nikt tam nie mieszkał, bo drewniane ściany zmurszały a mury osiadły. Chruszczowie użytkowali przyległe pole i korzystali z sadu. Dalej ulica lekko skręcała w prawo, podchodziła bliżej podnóża Starożyska. Zabudowania po jednym lub po dwa razem położone były w znacznej odległości od siebie. Pola od strony góry były bardzo kamieniste ale  widocznie na tyle musiały być żyzne że opłacało się je uprawiać. Widoczny na horyzoncie las ciągnął się daleko na północny zachód. Po drugiej stronie ulicy po lewej ręce na początku znajdowała się studnia taka sama jak koło Chruszcza. Zabudowania przy studni należały do ulicy Zielonej, a nieco w oddaleniu sąsiadowały ze sobą dwa budynki. W jednym z nich mieszkało małżeństwo w starszym wieku. Gdy panował głód na wiosnę 1942 lub 1943 roku, opowiadano że oboje popuchli i zmarli w krótkim odstępie czasu. Naprzeciwko wylotu uliczki na Starożysko stały zabudowania Gachowskich Rodzina ta miała gospodarstwo rolne, na podwórzu stały budynki gospodarcze. Dom stał na skarpie, na podwórze wjeżdżało się lekko z góry. Mieszkanie z wejściem od ulicy zajmowała rodzina Brudnickich. Głowa rodziny Michał Brudnicki pracował w więzieniu jako strażnik i od czasu do czasu przychodził do domu z dwoma lub trzema więźniami, których zatrudniał przy cięciu i rąbaniu drewna na opał. Do pracy brał więźniów, którzy wkrótce mieli wyjść na wolność, więc nie byli zainteresowani ucieczką. Więźniowie na podwórku pracowali a strażnik siedział w swoim mieszkaniu. Nikt ich nie pilnował, nie poganiał, pracowali spokojnie bez pośpiechu. Gospodyni przynosiła jedzenie i przez pół dnia byli jak na wolności.  Rosjanie aresztowali Brudnickiego i zamordowali wraz z innymi. Za okupacji niemieckiej pod zamkiem odkryto groby i wśród zwłok odnaleziono i jego. Po sąsiedzku z Gachowskimi mieszkali Radziwiłowie. Ich budynek usytuowany był przy samej ulicy. Kolegowałem się z dwoma braćmi z tej rodziny. Z tego co zapamiętałem na całej ulicy jedynie oni mieli rowery i jeździli po ulicy gdy było sucho. Także następny dom ustawiony był przy samej ulicy. Mieszkała tam rodzina o nazwisku Hnat . Naprzeciwko Ziąbera mieszkała starsza pani z mężem. Część domu wynajmowała młodemu małżeństwu z dzieckiem. Nosili nazwisko Zając. Nieco dalej naprzeciw Chruszczów znajdował się nowy budynek Mazurkiewiczów. Dom z cegły, nie jak inne z kamienia, nie  był jeszcze otynkowany, na ganku brakowało poręczy. Wojna nie pozwoliła na wykończenie. Gdy przyszli Rosjanie zamieszkali w nim Lubelscy, wysiedleni z bloków wojskowych.     Za Mazurkiewiczami było już pole i po lewej stronie następnych kilka nowych domów znajdowało się w znacznej odległości. W dniu kiedy miasto zajęli Niemcy, rano Chruszcz zaprowadził swojego konia na pastwisko koło tych domów. Niemcy, mimo protestów i płaczu Chruszcza i jego żony, zabili tego konia urządzając sobie ćwiczenia strzeleckie do celu. Większość mieszkańców była bardzo religijna. Świadczą o tym figury. Na początku Gachów w rozwidleniu ulic Bernardyńskiej i Balarda ustawiony był krzyż z postacią Chrystusa. Nieco dalej przed domem Chruszcza w ogródku z kwiatami stała figura Matki Boskiej. Około 100 metrów dalej stał mały krzyż pobielony wapnem. Miał wiele lat, lekko przechylony i wśród kwiatów mało widoczny. Po nabożeństwach majowych w kościele Bernardynów grupa kobiet, mężczyzn i dzieci pod każdą z figur zatrzymywała się by odmówić modlitwę oraz odśpiewać kilka pieśni. Byli więc mieszkańcy Gachów pobożni. Wspomniani Licińscy mieli w domu kilka książek o treści religijnej. Maria Brudnicka na Boże Narodzenie i Wielkanoc otrzymywała i wysyłała do rodziny i znajomych religijne kartki. To ona gdy miałem 13 lat załatwiła mi skrócony kurs przygotowawczy do pierwszej spowiedzi i komunii a nawet dawała nocleg i wyżywienie. Przez dwa tygodnie chodziłem do jednego z zakonników, będącego jednocześnie zegarmistrzem, na nauki. Po komunii ojciec bernardyn, Maria Brudnicka i jej siostra Helena Wiewiórska, moja matka chrzestna obdarowali mnie upominkami. Otrzymałem srebrny łańcuszek z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej z datą na odwrocie 24-6-1945, książeczkę Tomasza a Kempls "O naśladowaniu Jezusa Chrystusa" i surdut od księdza.
Powyższe wspomnienia sprzed 60 lat są mi ciągle żywe. Choć zatarły się niektóre szczegóły, mam przekonanie że tak właśnie wówczas było. Jako dziecko najlepiej zapamiętałem sprawy dziecinne, dziś może mało istotne. O wielu sprawach istotnych nie mówiono w mojej obecności. Jako dziecka nie interesowały mnie i moich rówieśników problemy polityki, pracy zawodowej a także nie interesowałem się urodzinami i pogrzebami oraz tymi wszystkimi sprawami jakimi żyją dorośli.
Prezentowane wspomnienia są historiami osób urodzonych na Kresach, które postanowiłem spisać i opublikować. Celem tych wspomnień jest utrwalenie pamięci o tamtych latach, wydarzeniach i ludziach, którzy w tych ciężkich czasach tak wiele przeżyli.
Wielu w swoich relacjach opowiada o zbrodniach popełnionych przez nacjonalistów ukraińskich. Uważam za konieczne, póki żyją jeszcze świadkowie tych zbrodni, że wydarzenia te należy ocalić od zapomnienia, w imię prawdy historycznej. Bez zrozumienia istoty nacjonalizmu ukraińskiego nigdy nie dojdzie do porozumienia między narodami polskim a ukraińskim.
Wspomnienia te spisywałem dość dawno, około 6 lat temu. Już wtedy bardzo wiele osób, które mogły podzielić się swoją wiedzą odeszło do wieczności. A szkoda, bo utraciliśmy część naszej historii.
Marcin Horbacz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz