Ojciec mój Eliasz Majcherowicz pochodził z Kuropatnik, matka Anna Cymbalska z Baranówki. Ojca nie pamiętam, zmarł gdy miałam 5 tygodni. Mieszkaliśmy w części Kuropatnik nazywanej Szołomkowem, koło domu stał kamienny krzyż z daszkiem. Chodziłam do szkoły mimo że w domu żyliśmy skromnie i często brakowało na książki.
Do nauki zachęcała mnie i pomagała mi jak tylko mogła moja szkolna wychowawczyni pani Stanisława Rosiecka-Rybicka. Była bardzo wymagająca ale przy tym bardzo serdeczna dla swoich wychowanków. Chciała żebym ukończyła siedem klas szkoły podstawowej i dalej kontynuowała naukę, ale moją dalszą edukację przerwał wybuch wojny i nowe rządy Ukraińców, którzy zabronili nauki języka polskiego a wielu polskich uczniów szykanowali. Na kilka dni przed wybuchem wojny Ukraińcy zamordowali Michała Kmiecia, który był gajowym w Potoku. Zwłoki zakopali w lesie, sadząc dla zatarcia śladów krzaki i przykrywając darnią. Rodzina gajowego odnalazła zwłoki przypadkiem po dwóch dniach. Michał Kmieć był naszym sąsiadem, zbudował blisko nas dom i żeby mieć fundusze na ukończenie budowy i urządzenie nowego domu poszedł do pracy jako gajowy w Potoku. Stamtąd pochodził, znał tamtejszych ludzi i nie sądził że może go spotkać coś złego między Ukraińcami. W chwili swojej śmierci miał 26 lat. Na początku wojny chodziły słuchy po wsi że Ukraińcy zwabiają żołnierzy polskich powracających z wojny do Byszek i tam odbierają im broń, torturują i mordują ich. Potem do tego doszły wieści o mordach i napadach w sąsiednich wsiach Narajowie, Buszczu, Hynowicach. Na mieszkańców Kuropatnik padł strach. Pewnej mroźnej nocy obudził nas hałas na naszym podwórku. Usłyszeliśmy kroki wielu osób na śniegu, podeszli i zaczęli dobijać się do drzwi. Matka otworzyła im, wbiegli do domu i przeszukali wszystkie pomieszczenia. Tej nocy w domu przebywały tylko matka, siostra Stefania z dwójką dzieci i ja. Szczęśliwie się złożyło że szwagier Józef Rokosz tej nocy nie przebywał w domu. Ukraińcy nie znalazłszy w domu mężczyzn przystąpili do demolowania domu. Jeden z nich zdjął ze ściany oprawione w ramki zdjęcia ojca i szwagra w mundurach wojskowych i rzucił nimi o ziemię. Potłukli wszystkie naczynia, porwali odzież i pierzyny, zniszczyli kuchnię, powybijali szyby w oknach. Po tym napadzie szwagier postanowił wyjechać do Brzeżan gdzie w obawie przed Ukraińcami schroniło się sporo Polaków z Kuropatnik. Nosiliśmy mu jedzenie do miasta ale było to uciążliwe i niebezpieczne. Razem z siostrą i jej dziećmi przenieśliśmy się również do Brzeżan. Dostałam pracę w niemieckim szpitalu wojskowym, pracowałam w kuchni. Za pracę otrzymywałam żywność, którą dzieliłam się z siostrą i szwagrem. Zbliżał się front i pamiętam częste nocne naloty. Pewnego razu gdy ogłoszono alarm, za namową kolegi udaliśmy się do schronu, który mieścił się w klasztorze Bernardynów. Wokół klasztoru umiejscowiona była obrona przeciw lotnicza, z której strzelano podczas nalotu. Przebywając w schronie słyszeliśmy wyraźnie wybuchy zrzucanych bomb i potworną kanonadę z karabinów i działek obrony przeciw lotniczej. Nad ranem gdy nalot dobiegał końca dowiedzieliśmy się że Niemcy organizują łapanki i wywóz Polaków na roboty. Szczęśliwie uniknęliśmy łapanki wyprowadzeni ze schronu innym wyjściem przez zakonnika. Wypuścił nas on przez kościół, skąd każdy odszedł do swojego domu. Po tych nocnych przeżyciach postanowiłam że więcej do schronu nie pójdę choćbym miała zginąć od bomby.
Wiosną 1944 roku wróciłam do Kuropatnik. W tym czasie w naszym domu jak i w wielu innych zakwaterowani zostali Niemcy. Przez długi czas bronili się Niemcy pod Tarnopolem lecz gdy Rosjanie przełamali front zajęli miasto i parli żwawo na zachód za wycofującymi się w pośpiechu Niemcami. Niedługo po zdobyciu Kuropatnik zaczęli Rosjanie organizować transporty, którymi wywożono ludzi do pracy. Oficjalnie mówili że zabierają do pracy do pobliskich Potutor ale tak naprawdę wieźli do Dombasu do kopalni węgla. Sołtys, którym był Ukrainiec, zarządził zbiórkę koło mostu. Stamtąd mieli nas zawieźć ciężarówkami do pociągu. Stałyśmy sporą grupą i czekałyśmy kiedy przechodzący Ukrainiec ostrzegł nas żebyśmy uciekały i chowały się, bo nas wywiozą w głąb Rosji. Aby uniknąć wywozu znów uciekłam do Brzeżan, gdzie znalazłam pracę w Urzędzie Drogowym jako sprzątaczka. Z Brzeżan wróciłam do domu rodzinnego na krótko przed wyjazdem na zachód. W tym czasie zarządzono ewakuację Polaków. Urzędnicy Rosyjscy mówili że wyjeżdżamy na krótko, góra kilka tygodni. Wydano karty ewakuacyjne. Zapanowała atmosfera niepewności, nikt nie wiedział dokąd jedziemy i na jak długo. Transport nasz dotarł do Łobza z przesiadką i tygodniową przerwą w podróży w Katowicach-Ligocie. Furmankami zawieziono nas do Sielska.
Prezentowane wspomnienia są historiami osób urodzonych na Kresach, które postanowiłem spisać i opublikować. Celem tych wspomnień jest utrwalenie pamięci o tamtych latach, wydarzeniach i ludziach, którzy w tych ciężkich czasach tak wiele przeżyli.
Wielu w swoich relacjach opowiada o zbrodniach popełnionych przez nacjonalistów ukraińskich. Uważam za konieczne, póki żyją jeszcze świadkowie tych zbrodni, że wydarzenia te należy ocalić od zapomnienia, w imię prawdy historycznej. Bez zrozumienia istoty nacjonalizmu ukraińskiego nigdy nie dojdzie do porozumienia między narodami polskim a ukraińskim.
Wspomnienia te spisywałem dość dawno, około 6 lat temu. Już wtedy bardzo wiele osób, które mogły podzielić się swoją wiedzą odeszło do wieczności. A szkoda, bo utraciliśmy część naszej historii.
Marcin Horbacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz