Kolejny pracownik naukowy krytykuje poglądy Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego w sprawie pamięci o ludobójstwie dokonanym przez UPA i SS Galizien na Kresach Wschodnich.
Dr Lucyna Kulińska
Wydział Humanistyczny
AGH w Krakowie
Czy błędy trzeba powtarzać?. Polityka władz wobec problemu ukraińskiego w II Rzeczypospolitej. W odpowiedzi na tekst pana Żurawiego vel Grajewskiego.
Polscy politycy niemal do końca II Rzeczypospolitej snuli dość egzotyczne koncepcje federacyjne dotyczące Wschodu. Tworzyli, jak zresztą i dziś szerokie wizje rozwiązania problemów Europy Środkowo-Wschodniej, jakże odmienne od narastających w latach 30-tych tendencji totalitarnych. Były to wizje niewątpliwie szlachetne, ale niewiele mające wspólnego z brutalną rzeczywistością. Były bez szans na realizację w owych czasach. Chyba także w żadnych czasach, bo pewnych procesów cywilizacyjnych nie da się przyśpieszyć, kodów kulturowych zmienić- szczególnie naszych wschodnich sąsiadów. Ślady po polskich próbach zmiany tych kodów, zostały krwawo starte w czasie II wojny światowej. Niektórzy twierdzili, że polskie „prometejskie” wizje Polski jako „Chrystusa narodów”, walki za wolność „naszą i waszą” świadczą jedynie o silnych „tendencjach samobójczych narodu polskiego”. Jesteśmy, a na pewno byliśmy narodem o wielkiej sile ducha i zdolności do wizjonerstwa, do których wiele ksenofobicznych społeczeństw i narodów w ogóle nie dorosło. Pragmatyzm, proste liczenie kosztów, nie jest niestety naszą mocną stroną. Mamy też pewna taką ułomność – tendencję do zbyt szybkiego zapominania przeszłych doświadczeń i krzywd.... i wybaczania – każdemu i wszystkiego i to zawsze jednostronnie. Trzeba jednak, aby Polacy o tej swojej „pięknej ułomności duszy” wiedzieli i prowadząc politykę brali na nią „poprawkę”. Inaczej znowu, po raz kolejny i kolejny doznamy bolesnych razów, od narodów trzeźwych, cynicznych i umiejących liczyć zyski i straty.
W Polsce międzywojennej nie było mowy o jakimś jednolitym programie w kwestii ukraińskiej a spetryfikowano w sprawie ukraińskiej stan odziedziczony po Austrii, w tym rozumieniu, że poza nielicznymi wyjątkami, ukraiński stan posiadania utrzymano. Wydano też pod naciskiem zagranicy ustawę o samorządzie terytorialnym. Ustawa ta w normalnych warunkach, w razie pozytywnego stosunku Ukraińców do państwa polskiego mogłaby nawet, do pewnego stopnia, zastąpić program polityczny, gdyby nie fakt, że ustawę tą, w zasadzie wymuszono szantażem, a Ukraińcy w chwili jej wydawania zwierzchnictwa państwowości polskiej nad Galicją nie uznawali. Wydano w końcu szereg zarządzeń, niezbyt zresztą skoordynowanych, których celem było wzmocnienie polskiego stanu posiadania. Mam tutaj na myśli stworzenie administracji publicznej i rozpoczęcie akcji osadniczych na rozparcelowanych majątkach ziemskich i kilka zarządzeń szczególnie w dziedzinie szkolnej. Najbardziej dla Polski niebezpieczne okazało się utrwalenie ukraińskiego stanu posiadania. Sprawa ta zaciążyła fatalnie na przyszłości, albowiem wszystkie niezbędne korekty, które chciały w tej dziedzinie podejmować polskie rządy kończyły się z reguły interwencjami ukraińskimi do Ligi Narodów, tym samym uniemożliwiały dokonywanie niezbędnych reform.
Należy stwierdzić, że pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości spełzły właściwie na niczym. Po uznaniu przynależności Galicji do Polski w marcu roku 1923, nowy najbliższy trzyletni okres przyniósł jedynie ustawę językową, jako jedyne ważniejsze programowe posunięcie. W praktyce, w zetknięciu się z rzeczywistością uwydatnił się jej papierowy charakter. Poza tym wiele złego w dziele jednoczenia polski uczynił konkordat Rzymem z roku 1925, który zadecydował o stosunku cerkwi grecko-katolickiej do państwa. Z perspektywy lat można powiedzieć, że konkordat dał cerkwi grecko-katolickiej pełną niezależność, a Ukraińcom potężną broń do ignorowania interesów narodu i państwa polskiego, a nawet walki z nim. Ukraińcy chełpili się wręcz, że państwo polskie jest całkowicie bezsilne wobec tej cerkwi jako narzędzia polityki ukrainizacyjnej. Jeszcze przed zamachem majowym ukazały się pierwsze skutki niedbale przygotowanej akcji osadniczej, która stała się wręcz kompromitacją czynników za nią odpowiedzialnych. Kiedy zaś dodamy do tego, że większość polskiego społeczeństwa w okresie lat 1920-26 że zapomniało o swoich obowiązkach społecznych i wszystkie problemy (wbrew wspaniałym tradycjom czasów austriackich) starało się zrzucić na barki administracji państwowej, to już zrozumiemy dlaczego ostateczny bilans naszej polityki w sprawie ukraińskiej był tak zły. Kończyło się wszystko na dyskusjach, narzekaniu i marazmie społecznym. Obóz ukraiński tymczasem ochłonąwszy po klęskach z lat 1918-23 rzucił się gorączkowo do odbudowy swojego życia zbiorowego i przygotował się do permanentnej walki z państwem polskim.
Po zamachu majowym wzrosły nadzieje na pojawienie się stałości i konsekwencji w polityce wewnętrznej. W myśl zasady, że lepsza nawet zła polityka aniżeli żadna, nawet koła wrogie obozowi sanacyjnemu spodziewały się zapoczątkowania nowego programu polityki narodowościowej. Tymczasem przyszło ogólne rozczarowanie. Na odcinku ukraińskim było nawet gorzej niż za rządów przedmajowych. Kompletny brak znajomości problemu, programu, wieczne przerzucanie się z jednej skrajności w drugą, ciągła ucieczka przed decyzjami, brak stanowczości. Zmarnowano kolejne 10 lat i dopiero na 5 minut przed dwunastą, w latach 1936/7 po bardzo dotkliwych porażkach powoli poczęto porządkować sprawy, ale było już za późno. Wydaje się, że niemoc obozu pomajowego w dziedzinie polityki narodowościowej wynikał przede wszystkim z braku jednolitości poglądów i konsekwencji wśród jego członków. Obóz, który pod jednym sztandarem starał się łączyć różne ugrupowania (od ortodoksyjnych konserwatystów po komunizujących socjalistów) nie utrzymywał jakiejkolwiek spójnej linii politycznej. Tak, więc najważniejszym celem najważniejszym szybko stało się samo utrzymanie się u władzy i prowadzenie nieustannej wojny z opozycją. Dramatem było przeniesienie owej walki na ziemie wschodnie, na co patrzyły, nie bez satysfakcji nasze mniejszości narodowe. Zarówno w Małopolsce wschodniej i na Wołyniu zamiast budowania jedności dochodziło do zwalczania przez polską administrację polskiej opozycji (tępiony był zarówno inteligent narodowiec, jak chłop-ludowiec, czy robotnik-socjalista).
Prowadziło to do osłabienia potencjału żywiołu polskiego i deprecjacji polskiego dorobku narodowego na tych obszarach. Społeczeństwo polskie toczone korupcją, popadało w marazm i zniechęcenie, tymczasem rósł w siły ukraiński separatyzm i jego najbardziej bojowa podziemna formacja OUN. W sferach rządowych wyśmiewano się z hasła „wzmacniania polskiego stanu posiadania”, przedstawiano je jako objaw tzw. „endeckiego” szowinizmu, od czego już był tylko krok do uznania go za ideę „antypaństwową”. Tak więc przyszły takie lata, kiedy polski nacjonalizm tępiono równie, a może nawet bardziej gorliwie jak ukraiński (przy czym z tym ostatnim próbowano od czasu do czasu robić ugody). Nie można się dziwić, że następstwa takiego postępowania były żałosne. Wieś polska, ciągle jeszcze zagrożona wynarodowieniem, przez długie lata pozostawała bez dostatecznej opieki i wegetowała terroryzowana przez ukraiński podziemny ruch nacjonalistyczny. Polskość zaczęła cofać się nawet w takich miastach jak Lwów. Polska ziemia w drodze tzw. parcelacji przechodziła coraz częściej w ręce obce. Równocześnie marnotrawiono olbrzymie kwoty na subwencjonowanie przedsięwzięć wątpliwych i naiwnych jak słynna na całą Polskę akcja huculska. Dopiero na dwa lub trzy lata przed wybuchem wojny przyszło otrzeźwienie i opamiętanie. Zaczęto na gwałt trąbić do odwrotu, przywoływać wcześniej inkryminowane idee i wielkie wołanie o ratunek dla Małopolski wschodniej rozeszło się na całą Polskę. I wówczas okazało się jak wiele może zdziałać dobra wola i odrobina zrozumienia. Zaczęto liczyć się z niezależną polską opinią publiczną, skończyło się odsuwnie „nieprawomyślnych”. Zaczęto wreszcie zauważać potrzeby Polaków na obszarach mieszanych. Przypominano sobie, że w Polsce są dzieci polskie pozbawione nauki w języku ojczystym, że polski osadnik pozostawiony jest od lat we wrogim otoczeniu samemu sobie, że polski chłop potrzebuje domu ludowego, kościoła i szkoły. W tych ostatnich latach dało się zauważyć przebudzenie społeczeństwa kresowego, nabranie wiary w siebie i co ważniejsze ochoty do zbiorowego wysiłku. Ale było za późno.
Mówiąc o pomajowej polityce narodowościowej wobec Ukraińców, podkreślić należy jej chwiejność i brak konsekwencji. Widzimy przede wszystkim balansowanie pomiędzy ugodami, a represjami. I jedno i drugie pozytywnych rezultatów dać nie mogło, gdyż w całym naszym stosunku do kwestii ukraińskiej tkwił jeden zasadniczy błąd; oto bowiem stronę polską reprezentowała jedynie administracja rządowa i realizowano ich wizje. Społeczeństwo bowiem, a szczególnie najbardziej zainteresowani mieszkańcy Małopolski wschodniej byli konsekwentnie odsuwani od wszelkiego wpływu na ułożenie owych stosunków. Nikt w Polsce ich słuchać nie chciał i nie słuchał! I w rezultacie zamiast programowej, trzeźwej polityki mieliśmy unikanie decyzji, a o najważniejszych decyzjach przesądzały humory przedstawicieli administracji. Brak było koordynacji i jednolitej linii postępowania i dlatego w każdym niemal województwie, czy powiecie postępowano względem Ukraińców inaczej. Np. jeden wojewoda czy starosta głosił hasła kierowania sprawami ukraińskimi „mocną ręką”, inny znowu próbował zjednywać sobie Ukraińców koncesjami i subwencjami, nieraz z krzywdą Polaków, byli i tacy którzy nie robili nic i słali optymistyczne raporty do Warszawy.
Całkiem swoisty, niestety antypolski charakter miała polityka ukraińska na Wołyniu, pod kierownictwem wojewody Józewskiego. Represje stanowiły przysłowiowy młyn na wodę agitacji ukraińskiej, której niczego bardziej nie było właśnie potrzeba jak właśnie ciągle nowych dowodów „ukraińskiej krzywdy” pod rządami polskimi; i stąd od czasu do czasu huczało po całej Europie o polskim ucisku i to o wiele, wiele głośniej aniżeli np. o bolszewickich praktykach systematycznego tępienia biologicznego Ukraińców na Ukrainie sowieckiej. Nam wieści z Rosji sowieckiej niewiele pomogły, gdyż terror podziemnej OUN szalał dalej w najlepsze. Nie lepszy rezultat dawały koncesje czy subwencje wobec Ukraińców. Warto może przypomnieć, że nie kto inny jak właśnie dofinansowywani Huculi dostarczyli w roku 1939 największego kontyngentu do „wojska” ukraińskiego na Rusi zakarpackiej i nie kto inny jak właśnie „ugodowa” ukraińska ludność Wołynia dokonała najpotworniejszych mordów na ludności polskiej w roku 1943.
Nie można nie zauważyć też czynnika psychologicznego. Do tego arcyważnego zagadnienia nie podchodzono z należyta powagą. Na ukraińską nienawiść i terror odpowiadano typowo szlachecką pogardą i szyderstwem, ukraiński maksymalizm narodowo-państwowy kwitowano obrażaniem ich dumy narodowej, na ich ekspansję gospodarczą odpowiadało rozpaczliwym wołaniem o ratunek, na ich zaś ekspansję polityczną i kulturalną pogardliwym wzruszeniem ramion lub dowcipami, w lepszym wypadku, wołaniem o interwencję władz lub policji w gorszym. Podsumowując, społeczeństwo polskie w dobie rządów pomajowych straciło wiele ze swojej atrakcyjności, a swoje zdolności asymilacyjne ograniczyło się niemal wyłącznie do postawy defensywnej. W tym samym czasie Ukraińcy zdołali w dziedzinie polityki, sterroryzowawszy niedobitki Starorusinów, pozyskali niemal całkowicie masy ludowe i uświadomić je narodowo, zarówno w Małopolsce wschodniej, jak i na Huculszczyźnie, Wołyniu i Łemkowszczyźnie. W dziedzinie społeczno-gospodarczej rozbudowali potężny ruch spółdzielczy i skupili wokół niego szerokie masy swojego społeczeństwa, wzmocnili swój stan posiadania w miastach i uświadomili narodowo swój nieliczny miejski proletariat. W dziedzinie kulturalnej rozbudowali swoje prywatne szkolnictwo, życie naukowe, teatralne, muzyczne i kulturalno-oświatowe, powiększyli nakłady swojej prasy i podnieść jej jakość, pokryć siecią swoich organizacji społecznych wszystkie miasta, miasteczka i wsie i skupić w nich o wiele większy procent swojego społeczeństwa (9%) aniżeli Polacy (tylko 2%). Tak więc ich ale i naszą zasługą było to że pod naszym panowaniem stworzyli ze swojego społeczeństwa karną i zdyscyplinowaną zbiorowość pomimo wszystkich dzielących ich różnic politycznych i światopoglądowych. Autorka spotkała się nawet z opinią, poparta wieloma faktami, a w Polsce wśród ówczesnych elit powszechną, że gdyby nie traktat Ribbentrop- Mołotow już w roku 1939 wybuchła by straszna ukraińska rebelia, być może równie krwawa jak ta z lat 1943-45. Do tego powstania wszystko już było bowiem gotowe, łącznie z wyszkolonymi przez Niemców Legionami. Polacy starali się jednak, do końca, układać jakoś stosunki z Ukraińcami.
Czy rzeczywiście powinniśmy uważać za słuszne skargi ukraińskich historyków i polityków na wyjątkową potworność naszych rządów przedwrześniowych? Chyba jednak nie! Na Ukraińcach ciążą poważne zarzuty. Nieustanne koncentrowanie się na oderwaniu całych dzielnic od Polski, oraz stałe deklarowanie chęci przyłączenia się do Sowietów gubiło ich zdrowy rozsądek. Sympatie proniemieckie i współpraca szpiegowska i militarna z hitlerowcami, stała dywersja terroryzm, zabójstwa na Polakach, ale jeszcze częściej na Rusinach organizowane przez nacjonalistów za pieniądze śmiertelnych wrogów Polski, wrogość kleru grecko-katolickiego i jego zgoła niechrześcijańskie nieprzejednanie to wszystko to paraliżowało niewątpliwe dobre chęci Polaków do cywilizowanego układania stosunków ze swoją kłopotliwą mniejszością narodową. Nie wolno nam też zgodzić się z jakże wygodną dla Ukraińców tezą, która nawet o zgrozo w swych projektach powiela teraz nasz Senat, że zbrodnie ludobójstwa dokonane na Polakach na kresach w czasie II wojny światowej przez sfanatyzowanych nacjonalistów były „odpłatą” za ciężkie grzechy naszych ojców. Nie jest to bowiem prawda, a już na pewno nie cała prawda.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz