Bogusław Szarwiło
Czesi
na Wołyniu pojawili się z biedy. XIX-wieczna emigracja zarobkowa,
głównie do Ameryki, była zjawiskiem powszechnym w wielu rejonach
Europy, także w Czechach. Pod koniec lat 60. XIX wieku rosyjskie
władze i car Aleksander II stworzył bardzo dogodne warunki do
kupowania ziemi na terenach Wołynia dla emigrantów z Czech.
Spis
ludności w r. 1921 wykazał na Wołyniu 25.200 Czechów, których
kolonje leżą w różnych okolicach południowej części Wołynia.
Zaczęli przybywać na Wołyń w r. 1868, nabywając parcelowaną
ziemię wielkiej własności, której nie mogli nabywać chłopi
polscy z powodu zakazu osiedlania się na Wołyniu. (…)Czesi są
wzorowymi rolnikami, lepszymi niż Niemcy, a niewątpliwie najlepiej
z narodowości zamieszkujących Wołyń uprawiają ziemię. Kolonje
czeskie, o dużych domach otoczonych sadami, odznaczają się
czystością i zamożnością. Domy mają odrębną architekturę, są
duże, przeważnie murowane o sześciu izbach, połączone ze
suszarniami chmielu. Stoją one wśród sadów i klombów kwiatowych.
Budynki gospodarskie murowane. We wsi jest zazwyczaj przyzwoita
gospoda, dom ludowy, teatr ludowy, szkoła czeska, a koło wsi piękne
chmielarnie. Obecnie jest na Wołyniu 35 państwowych szkół
czeskich z 35 nauczycielami Czechami, a nadto w trzech szkołach
państwowych polskich uczy się języka czeskiego jako przedmiotu. W
r. 1924 było w czeskich szkołach ludowych 2.000 uczniów, zaś w
gimnazjach 53 uczniów czeskiej narodowości. W Dubnie mieszka
najwięcej Czechów z miast wołyńskich. Życiem kulturalnem
czeskiem na Wołyniu kieruje Czeska Macierz Szkolna. Ma ona siedzibę
w Łucku przy ul. Jagiellońskiej 16, gdzie mieści się też Klub
Czeski. We wszystkich większych kolonjach czeskich istnieją dobrze
zorganizowane gniazda Sokoła, oraz straże ogniowe. Kolonje czeskie
są zazwyczaj oddzielone od wsi ruskich, a na ludność miejscową
prawosławną patrzą koloniści czescy z góry. Za największą i
najlepiej urządzoną kolonję czeską na Wołyniu uchodzi Wołkowyja,
na północ od Dubna, posiadająca 5.000 mieszkańców. Względnie
najliczniejsze są kolonje czeskie w powiecie łuckim i dubieńskm. W
pierwszym jest około 40 kolonji o 5.235 mieszkańców, Naogół
kolonje czeskie są małe, poza Wołkowyją do większych kolonji
czeskich należą Kupiaczów między
Włodzimierzem a Łuckiem, Buderaż na południe od Mizocza, Teremne
i Hnidawa koło Łucka, oraz Glińsko i Urwenna koło Zdołbunowa. [2]
– Dopóki
nie przyszli banderowcy, dobrze się nam żyło – wspomina Maria,
93-letnia mieszkanka Rusina. (…) W 1942 roku zaczęły się
pierwsze zabójstwa na Polakach na tle narodowościowym. Wiosną 1943
roku Ukraińska Powstańcza Armia przeszła do konspiracji w lesie i
zaczęła regularne polowanie na Polaków.
[1]
Na
Wołyniu Czesi wiedzieli, że po zlikwidowaniu Polaków przyjdzie
kolej na nich. Metodyczne mordy masowe dokonywane przez OUN-UPA
rozpoczęły się wczesną wiosną 1943 r., były połączone z
rabunkiem mienia i paleniem polskich zagród. Podpalenie polskich
dworów w maju 1943 r. zaniepokoiło wołyńskich Czechów, którzy
zawsze byli lojalnymi obywatelami państwa polskiego. Na zagrożonych
terenach samorzutnie organizowano samoobrony. (..) Latem 1943 r.
powstało na Wołyniu dziewięć oddziałów partyzanckich AK, które
liczyły ok. 1,2 tys. uzbrojonych ludzi. Do nadejścia frontu
wschodniego przetrwało tylko kilka najsilniejszych baz samoobrony,
m.in. Zasmyki i czeski Kupiczów, założony przez czeskich osadników
w latach 70. XIX w. W 1939 r. żyło tu 1264 Czechów, 10 rodzin
polskich (urzędnicy, policjanci) i do 1942 r. 80 rodzin żydowskich.
Kupiczów był siedzibą gminy. W lutym 1943 r. Czesi w Kupiczowie
założyli konspiracyjną, obronną organizację o nazwie Aktyw,
która stopniowo powiększała się, utrzymywała kontakty z polskim
podziemiem i partyzantką radziecką. W kwietniu 1943 r. Czesi
otrzymali od Ukraińców propozycję przyłączenia się do UPA,
która została odrzucona; ukraińscy nacjonaliści dali do
zrozumienia, że w tej sytuacji Kupiczów będzie traktowany jako
nieprzyjaciel. Od przyjaznych Ukraińców, niepopierających OUN-UPA,
Czesi dowiedzieli się, że po zlikwidowaniu Polaków przyjdzie kolej
na Czechów. (…) Od 15 lipca 1943 r. po napadzie na kościół w
Kisielinie Czesi udzielali pomocy uciekinierom z Adamówki,
Aleksandrówki, Michałówki i miejscowości położonych bliżej
Kupiczowa, przechowywali Polaków w swoich zabudowaniach, następnie
organizowali większe grupy i nocą przeprowadzali do bazy w
Zasmykach. Czesi pomagali też przeżyć Żydom mieszkającym w
ziemiankach w lesie lityńskim i ukrywali partyzantów radzieckich.
Do akcji przeprowadzania Polaków włączyli się Jarosław i Wacław
Zapotoccy oraz Wacław Kaczerowski, który uratował ponad 350 osób
narodowości polskiej, jest to potwierdzone w książce wydanej w
Czechach. Wielu żyjących Polaków dotąd we wdzięcznej pamięci
zachowało pastora Jelinka oraz mieszkańców Kupiczowa, którzy
bezinteresownie pomagali przeżyć najtragiczniejszy okres i ratowali
życie. Od połowy lipca 1943 r. płonęły polskie wsie położone
na południe od Kupiczowa, od 11 do 14 lipca UPA jednocześnie
zaatakowała bezbronnych Polaków w 167 miejscowościach w powiatach
horochowskim, kowelskim i włodzimierskim. [3] Pod koniec
października 1943 r. jeden z oddziałów upowskich obrał sobie
miejsce postoju w Dażwie zamieszkałej przez Czechów. Mimo, że
banderowcy bezpośrednio nie zagrażali Czechom, to ich pogróżki,
zbyt swobodne, a nawet wprost brutalne zachowanie się, stały się
bardzo uciążliwe dla całej ludności. O całej sytuacji donieśli
Czesi dowództwu polskiemu w Zasmykach, prosząc o pomoc. Por.
„Jastrząb”, chcąc zyskać Czechów dla sprawy polskiej,
postanowił zaatakować kwaterujący w Dażwie oddział UPA. Po
nocnym marszu, o
świcie 26 października 1943 r., cały oddział osiągnął
przedpole Dażwy. Tu
został on podzielony na dwie części. Dwa plutony z „Jastrzębiem”
miały nacierać po lewej stronie drogi, pluton zaś sierż. „Kruka”
–Pawlika po prawej. Zamierzonego zaskoczenia jednak nie uzyskano.
Ledwie rozwinięta tyraliera zbliżyła się do wsi, przywitana
została przygniatającym ogniem broni ręcznej i maszynowej. Lewe
skrzydło natarcia dostało się w szczególnie groźny ogień
cekaemu, ustawionego na pokaźnym wzniesieniu terenowym. Na obu
odcinkach natarcia tyraliera polska zaległa. Prawe skrzydło
znalazło się kilkadziesiąt metrów od stanowisk ukraińskich.
Sytuacja wymagała bezwzględnego działania, gdyż upowcy mieli
zdecydowaną przewagę ogniową i terenową. Dalsza zwłoka w
działaniu mogła spowodować duże straty w ludziach. Por.
„Jastrząb” pod ogniem broni nieprzyjaciela osobiście przedarł
się na prawe skrzydło do sierż. „Kruka”, uzgadniając z nim
natychmiastowe natarcie jego plutonu, a następnie miało ruszyć do
ataku lewe skrzydło, bardziej odległe od budynków wsi. Sierż.
„Kruk” poderwał swój pluton do ataku. Żołnierze za wybuchami
własnych granatów z przeciągłym – „hura”, strzelając w
biegu ze wszystkiej broni, jaką posiadali wdzierając się pomiędzy
zabudowania gospodarskie. Podobnie zerwało się do natarcia lewe
skrzydło, łamiąc opór przeciwnika. Jak z początkowego oporu
można było sadzić, obsadzał Dażwę doborowy oddział UPA, który
jednak załamał się pod bezpośrednim atakiem opuszczając w panice
swoje stanowiska, wchłonięty w dym płonących zabudowań.
Następnie wycofał się do pobliskiego lasu, ścigany przez oddział
polski. Mimo dużej strzelaniny zginęło tylko dwóch upowców, a ze
strony polskiej ranny był jeden żołnierz. (…) Utrzymując
tradycje z okresu przedwojennego, świętowano w oddziale
„Jastrzębia” dzień 11 listopada 1943 r. jako rocznicę
uzyskania niepodległości Polski.
Po mszy polowej odprawionej przez ks. Michała Żukowskiego, po jego
porywającym kazaniu, przed frontem oddziału został odczytany
okolicznościowy rozkaz, a następnie oddział defilował przed
trybuną z oficerami oraz przedstawicielami społeczności cywilnej.
Ledwie skończyła się defilada, dotarł do oddziału „Jastrzębia”
w Stefanówce wysłannik ludności z Kupiczowa donosząc, że Niemcy
opuścili Kupiczów, a na ich miejsce przybył zaraz oddział UPA,
zagrażający ludności czeskiej sympatyzującej z Polakami.
Miasteczko czy też osada Kupiczów liczyła niecałe 2 tysiące
ludności, położona była 12 km na południe od Zasmyk. Była ona
dobrze zagospodarowana przez Czechów, leżała na skrzyżowaniu
wielu lokalnych dróg, a jednocześnie odległa od głównych szlaków
komunikacyjnych, położona na wzgórzu, a w dodatku ufortyfikowana
przez Niemców i Litwinów, doskonale nadawała się na bazę
partyzancką. [4]
11
listopada do osady wjechał wóz z uzbrojonymi upowcami,
aresztowano czterech członków Aktywu, w tym pastora Jelinka,
zakładnikom grożono śmiercią, jeśli nie podporządkują się UPA
i nie oddadzą broni. Przed plebanią zebrał się tłum mieszkańców,
bojówkarze wycofali się. Nocą 12 listopada bojówki UPA rozłożyły
się obozem z dwóch stron Kupiczowa. Z prośbą o pomoc przybył do
Zasmyk łącznik Wacław Zapotocki. Po nocnym marszu o świcie 12
listopada 1943 r. oddział "Jastrzębia" z częścią
kompanii por. "Kani" i samoobrona czeska zaatakowały UPA.
Kupiczów znalazł się w rękach polskich i czeskich. Upowcy nie
zrezygnowali, wzmocnione bojówki UPA usiłowały odbić tę osadę,
z uwagi na przeważające siły napastników były momenty
dramatyczne, walka trwała cały dzień, banderowcy wycofali się.
[3]
„Jastrząb”
z oddziałem odszedł do miejsca postoju; w Zasmykach i
miejscowościach wokół Zasmyk zgromadzona była ludność polska,
nieraz z różnych odległych stron, która uszła z życiem przed
rezunami. W Kupiczowie pozostał do obrony pierwszy pluton dowodzony
przez sierżanta „Grzmota”, Romana Gosa, lubianego dowódcę
plutonu. Czesi, jak tylko mogli i potrafili, starali się nam
dopomagać w wyżywieniu i zakwaterowaniu oraz informowaniu nas o
ruchach UPA. Na wiadomość, że w miejscowości Dażwa gromadzą się
stryłci banderowców, sierżant „Grzmot” uznał za wskazane nie
czekać, aż oni uderzą na nas, ale zastosować manewr uprzedzający
– uderzyć i pokrzyżować ich plany. Powiadomił o planowanej
akcji „Jastrzębia” i z jego błogosławieństwem pluton nasz,
około 20 listopada, ciemną nocą, prowadzony przez znającego teren
Czecha, wyruszył na banderowców obchodząc Dażwę od strony
przeciwnej, skąd mogli nas się spodziewać. Wczesnym zamglonym
rankiem podeszliśmy pod pierwsze zabudowania wsi. Pomimo złej
widoczności i słabego wglądu w przedpole, banderowcy zauważyli
nas i otworzyli gesty, ale chaotyczny ogień. „Grzmot” wiedział,
że w tym zbliżeniu do nieprzyjaciela i budynków tylko
błyskawiczny, zdecydowany atak może przynieść powodzenie. Głośne
„Naprzód, hurra”. Załamała się banderowska obrona, zwłaszcza
kiedy odezwały się strzały od strony wschodniej, gdzie poszła
jedna z naszych drużyn, aby zaatakować w razie potrzeby z drugiej
strony. Upowcy zrejterowali. Wieś Dażwę opuścili, jednak
pierwszymi strzałami ranili nam dowódcę plutonu, „Grzmota” i
jednego żołnierza, strzelca „Tajfuna”. Dwaj banderowcy,
schwytani z bronią w ręku, podczas przesłuchania powiedzieli, że
Kupiczów będzie zaatakowany i odebrany Lachom większymi siłami
UPA. Ranny „Grzmot” z „Tajfunem” zostali odwiezieni do
szpitala. Dowództwo plutonu w Kupiczowie objął plutonowy
„Kowiński” – Jan Bednarek. Pluton w ciągłym napięciu (
patrole, służby, służby wartownicze, obserwacje z wieży,
umacnianie stanowisk obronnych) zachował dobrą kondycję i zwartość
koleżeńską. Wczesnym mglistym rankiem ( była to druga połowa
listopada) usłyszeliśmy zbliżający się warkot silników z
kierunku Tuliczków – Czerniejów. Mieliśmy w tym kierunku, na
obrzeżu Kupiczowa przy kościele, służbę wartownicza. W trakcie
zmiany warty, krótka refleksja i wymiana zdań; czyżby Niemcy
czegoś zapomnieli z niedawnej wyprowadzki i jeszcze raz wracają?
Któryś z kolegów pobiegł zameldować dowódcy plutonu o
zaistniałej sytuacji, bo po zdobyciu Kupiczowa pozostał tu tylko
jeden pluton. Dowódcą był Jan Bednarek „Kowiński” –
utalentowany plutonowy, sympatyczny i lubiany podoficer. Natychmiast
wyszedł na patrol rozpoznawczy. Mgła wokół rozlana jak mleko, na
50 metrów widoczność żadna. Półgłosem dyskutujemy, co czas
przyniesie. „Maj” – Franek Moniuszko przez lornetkę próbuje
coś dojrzeć. Po jakimś czasie nadchodzący huk silnika urywa się,
zapada cisza. Powracający patrol donosi, że 300 – 400 metrów od
rzeźni stoi coś, co wygląda na czołg. Ludzi przy czołgu
rozpoznać nie można było. Miejscowość Kupiczów dość duża jak
na małe miasteczko, nas jeden pluton – trzydziestu chłopców i
plutonowy „Kowiński”. Przyczajeni obstawiliśmy stanowiska
strzeleckie i czekamy, z czasem mgła opadnie , sytuacja bardziej się
rozjaśni. I rzeczywiście. Koło godziny dziewiątej mgła powoli
zaczęła opadać. Można już było dojrzeć zarysy tajemniczego
monstrum i kręcących się przy nim ludzi. Franek Moniuszko „Maj”
(„Ciotka” – jak zwykliśmy go nazywać) stojąc w rozkroku
obserwuje przez lornetkę i stara się rozszyfrować, co widzi.
Półgłosem przekazuje nam swoje spostrzeżenia. Nagle huk,
detonacja. „Maj” pada i podrywa się z ziemi wykrzykując swoim
szelmowskim głosem dowcipnisia: „ Widziała pani jak skurwiel
strzela?”. Pocisk z działa mniejszego kalibru przeleciał torem
płaskim między nogami „Maja” obserwującego przez lornetkę i
rozerwał się około 15 metrów za jego plecami. Wybuch przewrócił
Franka, a odłamek rozciął na plecach jego kurtkę. Wszystkich
obsypało ziemią nikomu nie robiąc krzywdy. Po oddaniu jeszcze
kilku wystrzałów, które nie poczyniły żadnej szkody, działo
umilkło, a my byliśmy pewni, że to nie Niemcy, lecz jesteśmy
okrążeni przez rezunów UPA. W miarę ustępowania mgły rozpoczęła
wymiana ognia z broni ręcznej, działo z czołgu umilkło.
Czołg próbowano uruchomić, w czym skutecznie przeszkodziliśmy,
trzymając go pod ostrzałem z 200 – 250 metrów. Walka obronna
rozgorzała na dobre, gdy poprawiła się widoczność. Otoczeni ze
wszystkich stron skutecznie powstrzymywaliśmy celnym ogniem chęci i
zakusy atakujących rezunów UPA. Z „Emilem”, Mieczysławem
Isańskim broniliśmy południowo- zachodniego odcinka obrony z dobrą
widocznością i wglądem w teren. Jedynie duży młyn przesłaniał
nam nieco przeciwległe, lekko opadające wzgórze. Tak więc z
„Emilem” w tej części obrony trzymaliśmy Ukraińców na
przyzwoitą odległość, zwłaszcza że uchodziłem za dobrego
strzelca, w dowód czego porucznik „Jastrząb” dał mi swój
długi kbk mauzer. W pewnym momencie zauważyłem, jak ze wzgórza
zjechał jeździec na koniu, skrył się za osłoną młyna i zza
rogu z odległości około 200 metrów zaczął nawoływać: chody
siuda! Coś jeszcze krzyknął po ukraińsku, czego już nie
zrozumiałem, bo skręcił w miejscu koniem i skrył się za młyn.
Zapamiętałem sylwetkę jeźdźca, kozacką czapkę i długą ciemną
pelerynę, która w takt końskiego galopu falowała jak skrzydła
nietoperza. Wypłynął na koniu daleko na wzgórzu. Celownik
ustawiłem na 600 metrów. Strzał i jeździec osunął się z konia.
Na linii okopów ukraińskich podniósł się daleki krzyk. Przez
cały dzień dziewczęta, Czeszki donosiły swoim obrońcom smaczne
jedzenie i wspaniałe czeskie buchty, zachęcając: A jeste, pijte, a
bijte. Zbliżał się wieczór, do wschodniej części Kupiczowa
wdarli się Ukraińcy i podpalili kilka budynków krytych słomą. W
blasku pożaru nasi koledzy uwijali się jak w piekle. Od strony
Litynia „Jastrząb” z oddziałem w sam czas zdążył z odsieczą,
ku ogromnej radości okrążonych Czechów i ich obrońców. Upowcy
nie mieli już żadnych szans. Wycofali się w popłochu,
pozostawiając na placu boju swój czołg, którego nasi chłopcy nie
dali uruchomić. Rankiem następnego dnia został zaciągnięty przez
Czechów do Kupiczowa, ku ogromnej radości mieszkańców. Działo
tego czołu stało się zaczątkiem sekcji artyleryjskiej naszych
rozrastających się oddziałów, do której to sekcji został
przydzielony nasz kolega z plutonu, erkaemista Jan Sobczyk
„Buzdygan”. Za oszczędne i dobre strzelanie rkm. przydzielono
mnie „Primie”, prima rkm-belgijski browning. Był w idealnym
stanie, ale z nietypową amunicją, której było tylko 200 naboi,
czyli 8 magazynków po 25 naboi, z których co piaty był zapalający.
Z uwagi na mały zapas amunicji pożądane było strzelać celnie,
skutecznie, krótkimi seriami, oszczędzając naboje. Tak też zawsze
realizowałem te założenia. Ostatni magazynek skończył mi się w
Lasach Mosurskich w dniu śmierci dowódcy 27 Dywizji
Wołyńskiej – pułkownika „Oliwy” Jana Wojciecha Kiwerskiego,
o czym później. Po odparciu ukraińskiego oblężenia Kupiczów nie
był już więcej atakowany prze ukraińskie sotnie. Musieli
uświadomić sobie, że skoro Lachi nie bali się czołgu, to cóż
dopiero kiedy to monstrum jest w ich władaniu i stoi na straży
Kupiczowa. Po spokojnej nocy następnego dnia dotychczasowa załoga
Kupiczowa odeszła z oddziałem do miejsca postoju. W Kupiczowie
pozostał drugi pluton. [5]
W
Kupiczowie przez pewien czas mieściły się sztaby Okręgu AK i
kowelskiego zgrupowania 27. WD AK oraz jej szpital, wielokrotnie
kwaterowały oddziały Dywizji. Tam polscy partyzanci w domu ludowym,
wspólnie z Czechami, obchodzili uroczyście Wigilię 1943 r. przy
suto zastawionych przez czeskie gospodynie stołach. (…)
Kupiczowscy Czesi dali schronienie i wyżywienie tysiącom polskich
uciekinierów ze spacyfikowanych przez Niemców Zasmyk 19 stycznia
1944 r. W takich ekstremalnych warunkach pogłębiała się dawna,
sprzed wojny, przyjaźń wołyńskich społeczności – Polaków i
Czechów. Wojenne losy wołyńskich Czechów, a więc i Kupiczowian,
są bardzo podobne do losów Polaków, nie tylko zresztą z Wołynia.
[6]
Komendant
okręgu, płk Kazimierz Bąbiński - "Luboń", 15 stycznia
wydał rozkaz kierowania oddziałów Armii Krajowej i konspiracyjnej
młodzieży do rejonu Zasmyki-Kupiczów. Sztab Okręgu przeniesiono z
Kowla do Kupiczowa. Na skutek bombardowań tej osady przez lotnictwo
niemieckie sztab przemieścił się do Suszybaby. Na odprawie
oficerów 28 stycznia 1944 r. powołano 27. Wołyńską Dywizję AK,
przygotowywaną do walk z Niemcami. Zgrupowaniu Kowelskiemu nadano
kryptonim "Gromada". W rejonie koncentracji oddziałów AK
ciągle trwało zagrożenie ze strony UPA, duże zgrupowania mieściły
się po wschodniej stronie rzeki Stochód i w rozległym kompleksie
lasów swiniarzyńskich, wsie położone na południe od Kupiczowa
były opanowane przez UPA. Walki z ukraińskimi faszystami o
utrzymanie bazy operacyjnej trwały do wiosny 1944 r. W końcu
stycznia 1944 r. przy wsparciu moździerzy partyzantki radzieckiej
zlikwidowano wypadową bazę UPA w Świniarzynie. 10 lutego dowództwo
27. dywizji przejął ppłk Jan Wojciech Kiwerski, ps. "Oliwa";
sztab mieścił się w Ossie. Bazą zaopatrzeniową "Gromady"
był Kupiczów, tu mieściły się szpital polowy, odizolowany
szpital zakaźny, pralnia i inne zakłady. (…) Młodzi Czesi z
Kupiczowa i Wołynia zasilili czechosłowacki Korpus armijny pod
dowództwem gen L. Svobody. Korpus walczył pod Duklą, szlak bojowy
zakończył na Słowacji i Morawach. Wielu Czechów odeszło z 27.
Wołyńskiej Dywizji AK, niektórzy jako rozbitkowie z Polakami
wracali na Wołyń, między nimi był Jarosław Zapotocki, w lesie
świniarzyńskim nastąpił na minę, zmarł z wykrwawienia, a
śpieszył do czechosłowackiej armady. (…) W 1947 r. Czesi z
Kupiczowa zostali ekspatriowani do Czechosłowacji, miejscowi
Ukraińcy mówili: "Czechi na sobakach pryichały i na sobakach
poidut". Zburzony podczas działań frontowych Kupiczów został
odbudowany, ale w niczym nie przypomina zasobnej, dobrze
zagospodarowanej czeskiej osady. Na miejscu spalonej cerkwi na
postumencie stoi popiersie Szuchewycza - "Czuprynki",
zbrodniarza, współodpowiedzialnego za ludobójstwo minimum 200 tys.
Polaków, wielu tysięcy Ukraińców i osób innych narodowości:
Rosjan, Czechów i Ormian. Organizatorem zjazdów Czechów Wołyńskich
jest pani Mirosława Żakowa, mieszkanka Pragi, i pan Waclav Kytl,
mieszkaniec Mostova. W 2004 r. w Krasnym Dvorze zorganizowali
wystawę, na której m.in. prezentowano szlak bojowy 27. Wołyńskiej
Dywizji AK, wydawnictwa, fotografie dowódców i odznaczonych Czechów
- kombatantów Polski Walczącej. Czesi organizują wycieczki na
Wołyń, historię przekazują młodym, na cmentarzu w Zasmykach
składają wiązanki kwiatów, zapalają znicze na zbiorowych grobach
pomordowanych Polaków i mogiłach poległych żołnierzy obrońców.
Czescy uczestnicy polskiego Ruchu Oporu są zapraszani na zjazdy
kombatantów 27. Wołyńskiej Dywizji AK, podczas których wracamy
wspomnieniami do czasu upadku cywilizacji, czasu wspólnej walki o
przetrwanie i dramatu polskich Kresów Wschodnich.
[3]
Więcej
:
1]
Czesi z Wołynia
- http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110409/REPORTAZ/765105286
2]
ILUSTROWANY PRZEWODNIK PO WOŁYNIU Ł U C K 1
9 2 9 dr Mieczysław Orłowicz
- http://wolyn.ovh.org/ippw/ludnosc.htm
3]
Wołyńskie losy Czechów - Monika Śladewska w wydaniu 28/2010
Tygodnika Przegląd
4]
POŻOGA Walki 27 Wołyńskiej Dywizji AK – Józef Turowski
5]
WOJENNE WICHRY - Henryk Kata Wydawca: Urząd Miasta Otwocka
2001 r. Nakład 200 egz.
6],
PRZYJACIELE Z WOŁYNIA- Feliks
Budzisz- http://www.cracovia-leopolis.pl/index.php?pokaz=art&id=1039
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz