sobota, 30 kwietnia 2016

Konstanty Jeżyński "Grom": Moje wspomnienia z okresu zawieruchy wojennej, przeżytych dni i lat koszmaru na Wołyniu

Jeden z polskich oddziałów samoobrony na Wołyniu w 1943 roku.




    Relacja Konstantego Jeżyńskiego, byłego mieszkańca kolonii Aleksandrówka (gm. Kniahininek, pow. Łuck), bez daty (1985 r.)*

    Ja Jeżyński Konstanty, syn Józefa i Agaty z domu Urbaniak, partyzant 27 Wołyńskiej Dywizji AK, ps. Grom, urodziłem się dnia 10 grudnia 1922 r. we wsi Marjanówka koło Zdołbunowa (gm. Zdołbica, pow. Zdołbunów), województwo łuckie na Wołyniu. Następnie rodzice przenieśli się w 1928 r. do miejscowości Aleksandrówka, gmina Kniahininek, powiat i województwo łuckie na Wołyniu. (...)

    Moje wspomnienia z okresu zawieruchy wojennej, przeżytych dni i lat koszmaru na Wołyniu, podpisane własnym niżej podpisem (1). Do 1939 r. współżyliśmy z Ukraińcami, obywatelami przedwojennej Polski na Wołyniu w dobrym sąsiedztwie moich rodziców jak i naszego rodzeństwa. Mieliśmy sąsiadów Ukraińców o nazwiskach między innymi: Gnat Miron, Mielnik Iwan, Kuśmierczuk Wołodka, Łotocki Stepan i wielu, wielu innych sąsiadów Ukraińców.
    Po zagarnięciu Wołynia, jak i innych terenów, przez Związek Radziecki od pierwszego dnia okupacji zaczęło się prześladowanie Polaków przez Związek Radziecki przy pomocy Ukraińców. Polscy Ukraińcy byli donosicielami do władz ZSRR, który Polak i jakie stanowisko zajmował w administracji Rzeczpospolitej, i w ten to sposób zaczęła się koszmarna zgroza, którą nam Polakom zgotowano w pośpiechu. (...) Jako pierwszego z naszej wsi wywieźli gajowego o nazwisku Suchodolski (z rodziną) (ojciec, matka, dwóch synów i dwie małoletnie córki).
    (...) Pod koniec okupacji ZSRR Ukraińcy zaczęli się odwracać od współpracy z ZSRR, a niektórzy starsi Ukraińcy mówili wprost, że jeszcze niejeden Ukrainiec zapłacze gorzko za Polską.
    W czerwcu 1941 r. wkroczyła do nas armia niemiecka. Tu nadmieniam, że zabudowanie nasze gospodarskie stało od jezdni, kierunek Łuck-Równe, około 100 m na wysokim wzgórzu, około 250 m było do brzegu lasu. Horyzont lekko falisty, bardzo daleko widoczny. Widziałem, wyglądając zza chałupy, jak zebrała się dość duża grupa Ukraińców z dziećmi i żonami, trzymali na tacy chleb, aby powitać Niemców. (...)
    Ludność ukraińska chodziła w glorii i rozmawiali między sobą, że Niemcy zbudują im niepodległą Ukrainę. I tak Ukraińcy ściśle współpracowali z Niemcami. Najpierw wskazywali Niemcom, który to Ukrainiec za władzy ZSRR był komunistą, kto współpracował z administracją rosyjską, donosili też, gdzie i u kogo ukrywa się żołnierz Związku Radzieckiego. Widziałem straszne rzeczy. Niedaleko od naszego zabudowania mieszkał biedny Ukrainiec komunista, za Polski czytał w podziemiu różne broszury ze Związku Radzieckiego, jego to właśnie Ukraińcy zabrali na wóz konny - doszły nas słuchy, że zadali mu męczeńską śmierć, mordując go w piwnicy. Ja osobiście bardzo tego Ukraińca o nazwisku Myćka żałowałem, bo kolegowałem się z jego synami i córkami, a poza tem był bardzo dobrym człowiekiem. I tak zaczął się 1942 r. pod okupacją niemiecką. Zaczęły dochodzić słuchy i pomówienia od Ukraińców, że zbudują Ukrainę bez Polaków i ruskich Moskali, tylko trzeba zorganizować oddziały ryzunów, którzy wyrżną nożami wszystkich Polaków i Moskali.
    Początkowo oczywiście w te brednie absolutnie nie wierzyliśmy i przy każdej okazji takiej rozmowy śmialiśmy się z Ukraińców. Ale oto nadszedł 1943 r., który stał się zagładą dla polskiej ludności na Wołyniu. Powstała ukraińska administracja w terenie. Została powołana pod broń ukraińska policja, powstał narodowy bank ukraiński w Łucku, w obiegu pieniądze: marki niemieckie i ukraińskie karbowańce. Znajomi i sąsiedzi nasi Ukraińcy mówili: no Polacy, uciekajcie, bodaj pod ziemię się schowajcie, bo nadszedł czas ostateczny musimy was Polaków wszystkich wyrżnąć, bo tak każe i żąda rząd ukraiński.
    Ja, jako że od dzieciństwa rosłem i bawiłem się z rówieśnikami Ukraińcami, świetnie rozmawiałem po ukraińsku, nie dowierzając co mówią sąsiedzi, poszedłem na nabożeństwo do cerkwi, których na Wołyniu było bardzo gęsto. Stoję wśród tłumu w cerkwi i słucham przemowy popa do wiernych i to w ten sposób: "Bracia chrystajany Ukraińcy, waszym obowiązkiem jest rżnąć Polaków, a będzie niepodległa Ukraina. I na tę rzeź was błogosławię". Szybko przybiegłem do domu, opowiedziałem to Mamie i rodzeństwu, następnie sąsiadom. Powstało wielkie napięcie i strach, bo do tej pory Niemcy organizowali łapanki i wywozili ludzi do Niemiec lub rozstrzeliwali na ulicy, ale przeważnie Polaków, bo nie miał kto się za nimi upomnąć. Do naszej wsi przyjechali Niemcy w 1943 roku w czerwcu. Kto nie uciekł, został schwytany, między innymi mnie zabrano do roboty na stację w Łucku ładować bele na wagony, ale po kilku dniach uciekłem, a wszystko z poręki Ukraińców. W 1943 r. istniały już zorganizowane oddziały żandarmerii - policji ukraińskiej, cała władza należała do administracji ukraińskiej. I oto gdzieś w maju-czerwcu 1943 r. Niemcy wydali rozkaz złożenia broni przez policję ukraińską. Ukraińcy rozkazu Niemców nie wykonali, z całem uzbrojeniem uciekli do lasów (2), z zawołaniem: "Rżnąć Polaków i Ruskich".
    Między moją wsią Aleksandrówka a Ludwiszynem (gm. Torczyn, pow. Łuck) pod lasem mieszkał Polak Łobuczek Piotr wraz z żoną, matką i miłym swoim synkiem. W wolnych chwilach od pracy w polu zajmował się wiejskim kowalstwem, naprawiając pługi, brony itp. Mama moja posyłała mnie do pana Łobuczka po naukę kowalstwa, ja osobiście polubiłem Piotrusia i jak tylko krowy zapędziłem do chlewa, to zaraz biegłem uczyć się kowalstwa. Dzień zgrozy w moim życiu to 16 maja 1943 r. Tego dnia w niedzielę rano, siadłem na naszego konia z gospodarstwa i postanowiłem pojechać przez las, bo droga była o wiele krótsza do mego nauczyciela kowalstwa pana Łobuczka Piotra. Las, około 3 km przejechałem szczęśliwie, też myślałem - oby mnie banderowcy nie napadli. Gdy spojrzałem przed siebie, ze skraju lasu ujrzałem dymiące zgliszcza zabudowań Łobuczka. Opanował mnie nieograniczony strach, rozpacz, że stało się coś strasznego. Zawróciłem zaraz swoją klacz i popędziłem ją z całych sił, myśląc, że może być zasadzka na mnie. Jechałem sobie znanemi tylko dróżkami w lesie i jak się okazało, to mnie uratowało od niechybnej śmierci, bo na głównej drodze leśnej stali ryzuny, czekali na żywych Polaków. W moim domu opowiedziałem to, co zobaczyłem. Zaraz zebrała się cała wieś uzbrojonych w kosy, widły, łopaty. Dotarliśmy do zgliszcz zagrody Łobuczka, widziałem zwęglone ciała, 4 osoby, był to: Łobuczek, jego żona, matka i synek Piotruś. W tłumie przybyłych Polaków zapanował zrozpaczony bezradny gniew przeciwko bandom ukraińskim. Ale ludzie doszli do wniosku, że trzeba się szybko rozejść, ponieważ bandy ryzunów mogą otoczyć i wszystkich Polaków tu zebranych wyrżnąć.
    Na drugi dzień nadeszła wiadomość z sąsiedniej wsi Wsiewołodówka (gmina Kniahininek, powiat Łuck, woj. wołyńskie), że policja ukraińska przyjechała w dzień z Łucka do Wsiełowodówki i zastrzeliła bez podania powodów w ich własnym mieszkaniu rodzinę Zytowieckich: ojca, syna Bolesława, córkę Helenę - matkę puścili żywą, powiedzieli jej, że ma chodzić po Polakach i mówić, żeby się wynosili z Ukrainy (3). Nadmieniam, iż bardzo dobrze znałem rodzinę Zytowieckich. W tym czasie zaczęły nadchodzić do nas słuchy z innych dalszych miejscowości polskich, że zostawały wyrzynane całe wsie polskie. Na naszej wsi Aleksandrówka i wieś Antonówka (Szepelska, gm. Kniahininek) powstał popłoch. Jedni uważali, że trzeba zorganizować samoobronę, inni uciekali do miasta Łucka.
    W Antonówce był zakład mleczarski, którego kierownikiem był Polak o nazwisku (Michał) Małocha, imienia nie pamiętam i on to pierwszy zaczął organizować samoobronę Polaków przed ryzunami ukraińskimi i Niemcami. Rzucił hasło do wszystkich mieszkańców Antonówki, że trzeba zdobyć broń na śmiertelnym wrogu ryzunach, jak i Niemcach. I tak od żołnierzy Wehrmachtu można było kupić karabin w zamian za całego tucznika. Ja z kolegą Bronkiem Kuczyńskim ukradliśmy karabin Niemcom na stacji kolejowej Nieświcz, a było to tak. Mieliśmy na sobie długie peleryny i tylko uważaliśmy: gdy Niemiec ułożył się do snu na podłodze, a karabin oparł o ścianę, to już był nasz. Karabinek mauzer pod peleryną, wyjście na zewnątrz. Skok przez płot i już po strachu. I tak rosło uzbrojenie naszej placówki, a jednocześnie każdy nasz mieszkaniec wsi został członkiem i obrońcą swego i sąsiada życia. Komendantem placówki samoobrony Antonówka został Małocha, on to zarządził, aby małe dzieci z matkami wywieść do miasta Łucka, żeby nie przeszkadzały w samoobronie placówki, choćby przyszło jej obrońcom zginąć wszystkim w jej obronie.
    Nadmieniam, iż ryzuny ukraińskie kilkakrotnie próbowali i zaatakowali placówkę, przeważnie w nocy, ale przekonawszy się, że placówka czuwa w nocy z bronią, nie mogli nic wskórać. Ryzuny ukraińskie zorientowały się, że obrońcy placówki Antonówka dowożą żywność do miasta dla swoich dzieci i żon wozami konnymi i zaraz zaczęły tez rzezać Polaków pojedynczo. I tak stała się rzecz straszna. Dnia 15 lipca 1943 r. mój rodzony brat najstarszy, Kazik Urbański (nazwisko panieńskie matki (4), jadąc do Łucka z żywnością dla dzieci i żony, grupowo taborem wozów konnych z naszej wsi, został napadnięty i w bestialski sposób zamordowany w miejscowości Zaborol (gm. Kniahininek) koło Łucka. Bratu mojemu ryzuny wydłubali jedno oko i kazali uciekać, następnie na koniec ryzun dogonił koniem, zawiązał drut kolczasty wokół szyi, przywiązał do siodła końskiego i tak powlókł do pobliskiego lasu. Po kilku dniach moi bracia Ludwik, Leon, Szczepan i brata żony brat Bolek poszli szukać do Zaborolu brata Kazika. Weszli w wysokie żyto i bardzo szukając, ciała nie znaleźli. Jak wracają z żyta na jezdnię, a tu naprzeciwko idzie banda ryzunów uzbrojonych. Bracia zaczęli uciekać w wysokie zboże, a każdy w inną stronę, aby poukrywać się pod miedzą. Brata mego Ludwika dopędził ryzun, miał w ręku granat i pistolet, uderzył Ludwika granatem w czoło, brat nie stracił przytomności, chwycił Ukraińca ryzuna za gardło, powalił go i tak trzymał długo uścisk na szyi Ukraińca, aż ten został uduszony uściskiem w szyję. Brat Ludwik żyje, ma na czole bliznę od uderzenia granatem przez ryzuna ukraińskiego. We wsi Zaborol, tam gdzie zginął brat Kazik, przed 1939 r. mieszkało małżeństwo mieszane. Żona Ukrainka, jej mąż Polak policjant, to żona tego policjanta była naocznym światkiem mordu mego brata, to ona zeznała nam, że brat jest zakopany pod płotem we wsi Zaborol koło Łucka w gospodarstwie Ukraińca o nazwisku Staniszewski. (...)
    Z naszej wsi został zabity Czerniak Bolesław, też przewożący żywność dla najbliższych, też w Zaborolu przybity do ziemi kołkiem drewnianym w brzuch. Zginął Kuczyński Bronisław, nasz sąsiad, również w Zaborolu, który ubezpieczał konwój w dowozie żywności do miasta dla zagłodzonych rodzin. Został zabity Dąbrowski Albin, nasz sąsiad, (...) jadąc wozem do zięcia po proso - koło Torczyna (gm. Torczyn, pow. Łuck); koń z wozem przyszedł sam do domu. Nowakowski, który mieszkał na Aleksandrówce, został zamordowany w Budkach Usickich (gm. Torczyn) koło Torczyna.
    W mojej wsi Aleksandrówka pod lasem mieszkał pan Galewski, córka jego Janina wyszła za mąż za Ukraińca, ten zamordował swą żonę Janinę i uciekł do ryzunów, pozostawiając list, że musiał to uczynić, ponieważ władze ukraińskie dokonałyby na nim wyroku. Siostra rodzona mojej matki Aniela, z męża Łącka, mieszkała koło Zdołbunowa we wsi Marianówka, gmina i powiat Tajkury (5). Poszła odwiedzić znajomych sąsiadów Ukraińców, została schwytana przez ryzunów i powieszona żywcem za piersi w pobliskim lesie na drzewie, zamordowana w bestialski sposób.
    W tym to czasie placówka samoobrony Antonówka, bo taką to przybrała nazwę, rosła w siłę, w uzbrojenie i ludzi. Ukraińcy kilkakrotnie napadali, ale przekonali się, że nic nie mogąc wskórać, dali spokój chwilowy, organizując większe swoje siły. Jednocześnie zaczęły nas dochodzić słuchy, że gdzieś tam w lasach jest polska partyzantka o nazwie 27 dywizji AK (6), która udziela pomocy i wsparcia placówkom samoobrony. W tych dniach Ukraińcy nie mieli już takiego wsparcia u Niemców z donosami na Polaków. W tym samym okresie Ukraińcy w straszny sposób wymordowali Żydów (7). Mieszkała u nas w pobliżu rodzina żydowska o nazwisku Chaim. Żona miała na imię Złata. Mieli troje dzieci, z którymi ja się kolegowałem. Kolega Szloma, jego siostra Gitla i siostra Hajka mieszkali na skrzyżowaniu trzech wsi Aleksandrówki, Wsiewołodówki i trzeciej nie pamiętam. Stary Chaim prowadził warsztat kowalski, podkuwał konie i robił pługi, wszyscyśmy bardzo tego Żyda lubieli, tak Ukraińcy, jak i Polacy. (...) Do niego to przyszła rada (ukraińskiego) chutoru i oświadczyła, że zabierają całą rodzinę celem dokonania mordu, który odbędzie się w lesie. O tym wszystkim opowiedział mnie sąsiad Ukrainiec. U mnie w domu bardzo wszyscy żeśmy przeżywali i żałowali naszego kowala Chaima, a szczególnie ja swego kolegę dziecinnych i młodzieńczych lat życia Szlomę Chaima. W tych dniach my Polacy przeżywaliśmy na placówce Antonówka koło Łucka koszmarne i straszne dni: z jednej strony wróg Polaków - Niemcy, drugi to Ukraińcy. (...) Do dziś nie mogę zrozumieć i mam żal do tych Ukraińców mego pokolenia, co mają zbroczone polską krwią ręce. (...)
    Późniejsze moje losy związały się z partyzantką, jako żołnierza 27 Dywizji AK na Wołyniu, którego przeżyć tu nie opisuję. Po wyzwoleniu Wołynia i mojej miejscowości przez Armię Radziecką, znów zaczęły się prześladowania Polaków na Wołyniu. Na skutek fałszywych donosów przez Ukraińców do władz ZSRR aresztowano komendanta placówki Antonówka Małochę i wywieziono go z zasądzeniem na wiele lat w tajgi Syberii za to tylko, że był obrońcą swego życia i życia swych braci Polaków. Z opowiadań moich sąsiadów z Aleksandrówki dowiedziałem się, że komendant, obrońca placówki Antonówka wrócił z dalekiej Syberii po pięciu latach piechotą do ukochanej ojczyzny (...).
    Po ustaleniu granicy na Bugu Matka moja miała duże trudności wyjechania do Polski, na NKWD oświadczano jej, że ona może i dostanie wyjazd do Polski, a to dlatego, że się urodziła w kieleckim, ale jej dzieci, to jest mój najmłodszy brat i siostra Józia są urodzeni na Wołyniu, są obywatelami Związku Radzieckiego i dlatego tu pozostaną. Mama moja zalewała się łzami przed wszechwładzą NKWD i dopiero łzami uzyskała zgodę na wyjazd do Polski z dziećmi. W straszliwych warunkach, zimową porą, przy bardzo dużym mrozie, jadąc wozem konnym od Łucka w zamojskie.
    Jeżyński Konstanty "Grom"
    Przypisy:
    * W: Archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu-Instytutu Pamięci Narodowej: nr 638 księgi nabytków, sygn. AGK27WDAK, Vl53. Relacja wpłynęła do Środowiska Żołnierzy 27 Wolyńskiej Dywizji Piechoty AK w 1985 r.
    1). Tytuł relacji pochodzi od autora.
    2). Ucieczka policjantów ukraińskich do leśnych bojówek UPA miała miejsce wcześniej, w marcu 1943 roku.
    3). Wiadomość wyjątkowa - nawoływanie, aby Polacy opuścili Wołyń nie występowało.
    4). W relacji tej nazwisko panieńskie matki autora występuje w dwu wersjach różniących się końcówką, co jest prawdopodobnie wynikiem emocji, które towarzyszyły odtwarzaniu bolesnych wydarzeń.
    5). Marianówka była położona niedaleko Tajkur, które nie były ani miejscowością gminną, ani powiatową; należała do gm. Zdołbica, pow. Zdołbunów.
    6). W opisywanym czasie nie było jeszcze 27 Wołyńskiej Dywizji, a tylko oddziały partyzanckie.
    7). Czas zagłady Żydów na Wołyniu (1942 r.) został przesunięty w pamięci autora relacji o rok (1943).


    Relacja pochodzi z książki Władysława i Ewy Siemaszków pt. "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945", Tom 1 i 2, Wydawnictwo Von Borowiecky, Warszawa, 2000.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz