Poemat Edwarda Góry to poruszająca opowieść o polskiej krzywdzie i ukraińskich oprawcach z Wołynia.
Muzycznym odpowiednim jest utwór rapera Tadka - "Zbrodnie UPA".
EDWARD GÓRA
Pożegnanie z Wołyniem Poemat serdeczny
Zenonowi Grabowskiemu, Wacławowi Sokołowskiemu, Stanisławowi Zarembińskiemu, ks. Zygmuntowi Chmielnickiemu, dr. Wacławowi Żytyńskiemu, dr. Sewerynowi Kowalskiemu, mec. Ryszardowi Lenartowiczowi, inż. Bronisławowi Wołoszczukowi, Stefanowi Iwanowskiemu, Cezaremu Kownackiemu, Łukaszowi Gajowi, dr. Marianowi Pisowiczowi i wielu, wielu innym wzniosłym bojownikom sprawy narodowej na Wołyniu, poległym w polu, rozstrzelanym, więzionym, pomordowanym haniebnie i męczonym przez wroga, wszystkim Wołyniakom na katordze w Niemczech, wygnańcom w Kazachstanie, Archangielsku, Barnaule, małym dzieciom polskim, pomordowanym przez bandy ukraińskie, i wszystkim cierpiącym, odartym ze szczęścia Polakom w serdecznej tęsknocie i trosce o lepsze polskie jutro poświęcam.
Boże naszych uniesień, Boże naszej klęski! Kiedy z burzy wybłyśnie nasz sztandar zwycięski, I kiedy na spokojne znów wody wypłyniem, Daj Panie orłom polskim wzlecieć nad Wołyniem
Daj Panie polską wiosnę w bieli i czerwieni! Ojczyznę, co się wolą w sercach rozpłomieni! Panienko Latyczowska, Zorzo Promienista, Wyprowadź braci moich na zaciszną przystań!
Napełń dusze wątpiące wiarą i nadzieją! Niech ręce się podniosą, oczy zajaśnieją, Bo za mękę, krew naszą, wytrwanie i męstwo Bóg nam Wołyń powróci, Bóg nam da zwycięstwo!
A mnie, Pani Wszechmocna, użycz takiej siły, Abym ognie wolności wykrzesał z mogiły, By krew pomordowanych zagrała w mej pieśni, Aby kiedyś potomni, a dzisiaj współcześni Polacy to wiedzieli i w pamięć przejęli,
Że chociażeśmy tutaj w tysiącach ginęli, Wytrwaliśmy, wytrwamy i ginąc, nie zginiem, Choć Wołyń nas pogrzebie, wzrośniemy Wołyniem. Jak ciebie tu pożegnać, Wołyniu nasz żyzny?
Gdzie zostawić Ojczyznę, gdzie iść do Ojczyzny? Gdzie łat po polu szukać i wiosen po drogach? W czyich oknach się przejrzeć, w jakich stanąć progach? Jakie imię tej błędnej epopei nadać?
Komu się w gorzkie noce z swej krzywdy spowiadać? Udręko dni, pociekłych w dalekość wspominań, Dzika mowo ugorów, straconych poczynań, Strzaskanych krzyżów mowo, poezjo mogilna, W pyle drogi płochliwej włóczęgo bezsilna!
Echami nawoływań w polu się gubiąca, Pustko, pustko wsi polskiej złowrogo dzwoniąca! Stratowana, zdeptana, krwawa ojcowizno, Ty Ojczyzno Wołyńska! Ty smutna Ojczyzno!
Tam łuny w niebo lecą, śmierć krąży w pomroce, Kipią żarem szaleństwa złe, zimowe noce, I wiosenne, i letnie noce groźne, trwożne, Te noce rozhukane, bandyckie, bezbożne.
Szły wieści z Dereźnego, z Jezioran, Cumania, Z Targowicy, z Boremla, z Bilcza i z Iwania, Z Sienkiewiczówki, z Kołek, z Janowej Doliny, Mnożyły się Złoczówki, rosły Kisieliny.
Gorzały domy w Palczy, w Rudni, Maniewiczach, W Korszowcu, Holeszowie, w Zaturcach, Nieświeczach. Pokraśniał Styr zbójecką czerwoną urodą I tak szumiał swą mroczną, chybotliwą wodą:
"Ludzie, ludzie, przystąpcie w dzień jasny, słoneczny Nad mój nurt połyskliwy, serdeczny, odwieczny, Popatrzcie sobie w oczy, popatrzcie mi w oczy, A prawda was połączy, prawda was zjednoczy!
Jad germański wysączy, wyszarpię, wypiję I zgoda w was urośnie, miłość w was ożyje". Tak gadał Styr i szemrał w księżycowe noce, A tylko szuwar chrzęści i trzcina dygoce,
A trupy bratnie płyną zdławionym korytem. Zwierz ludzi znowu straszy upiornym skowytem Matki z dziećmi struchlałe, zaległe po zbożach, I znowu zbrodnia w sercu, a krew lśni na nożach.
Mój bracie, gospodarzu, nie wiem, skąd jechałeś Posępny, zamyślony pod tym niebem białym, Kwietniowym, łuckim niebem, ale w twojej twarzy Tyle było nieszczęścia i tyle przerażeń,
Tyle zakrzepłej krzywdy, żem w bramie zaszlochał I przez ciebie tę ziemię po stokroć pokochał. Widzę ciebie, jak jedziesz Kowelską ulicą Z tą groźną spod brwi siwych w oczach błyskawicą.
Wnuki na wpół odziane na workach ze zbożem Poglądają na miasto, kupią się i trwożą. Dotąd widzę sznur wozów, ten wyraj męczeński, Płynący z szos kowelskiej, lwowskiej i dubieńskiej,
Z kiwerckiej od stacji i wkrąg z wszystkich ścieżyn, Rannych, jęczących cicho i dzieci wśród pierzyn. Krowy, owce, przy wozach skulone babiny, Chowające pod pachą majątek jedyny,
Garść jakichś szmat, chwyconych w śmiertelnym przestrachu, Przy gwałcie karabinów i krzyku "Riż Lachow!" Ściskałem bratnie ręce ze słowem otuchy, A żal serce mi drążył palący i suchy.
Obcy Łucku pod godłem hańbiących zygzaków, Hajdamacko-krzyżackich poplątanych znaków, Byłeś gorzki i zimny dla rzeszy Polaków. I nigdy nie zapomnę, gdy szedłem przez Krasne W czerwcowe przedpołudnie nagrzane i jasne.
W podwórzach pełno wozów, gwar, jęki i lament. Na przyzbie siedział człowiek, tępo patrzył w zamęt, Poszarzały i zgasły. Szepnięto mi tyle, Że spóźnił się z pomocą tylko jedną chwilę,
I zastał... Chodźmy dalej!.. Od grozy zbielałem. Dziecięcą krwią mi całe Krasne sczerwieniało, Wpadłem w jakieś ogrody. Siedziała babina, Trzymała dziecię chude. Już mówić zaczynam,
Gdy z okropnym okrzykiem stara w gąszcz ucieka, Straszy ją czarnym piekłem prędki cień człowieka. Zaszyła się w pokrzywy. Zadyszana, drżąca, Przed ludźmi i przed światem, przed widokiem słońca,
Nigdy, nigdy z pamięci swojej nie wymażę Tych znękanych, bezradnych, ukochanych twarzy Męczonych braci moich. Dni tych nie zapomnę, Póki oczy widzące i myśli przytomne.
Łucku siny, zbiedzony, głodny i odarty, Szeleszczą ponad tobą złe historii karty, Trzepocące gromady wron złowróżbnie kraczą, A dzieci twe za tobą gdzieś po świecie płaczą.
Żegnam cię, stary Łucku, ciche, tkliwe miasto, Nad którym anioł smutku na obłokach zasnął I rozskrzydlił pogodę, pachnącą jak kwiecie, Miasto niezapomniane, jedyne na świecie!
Przebiec wszystkie ulice, połączyć ruiny, Rozpamiętywać przeszłość, aż przyjdzie zmierzch siny I nakryje zwaliska ławą chmur krzaczastą, Ach, Łucku, polski Łucku, jak rzucić cię, miasto?!
Żegnaj więc, żegnaj, mogił i krzyżów kraino, Słowackiego spuścizno, śpiewana, jedyna! Tutaj duch Malczewskiego krąży okolicą I dworku Kraszewskiego okna z dali świecą.
Tu na Krasnem Feliński wykańcza "Barbarę", Tworzy "Boże, coś Polskę", tu kościoły stare Przed tron Boga Miłości zanoszą błaganie: Wołyń wierny powrócić racz Polsce, o Panie!
Żegnaj, Ikwo błękitna, romantyczna rzeko, Horyniu bystrolotny i Turio daleka, I Ługo włodzimierska i Słuczo w granicie, Żegnajcie, brzegi Styru, kochane nad życie! Żegnajcie bohaterskie placówki wśród dziczy, Tragedie bezimienne, które Bóg policzy
I w niebie do swej chwały miłośnie przygarnie Za szczyty bohaterstwa, trudy i męczarnie! Przebraże nieugięte, dumo naszych znaków, Żywy pomniku męstwa wołyńskich Polaków,
Poezja cię wyśpiewa, historia wyniesie, Dębem wolności wzejdziesz w narodowym lesie. Antonówko wytrwała, Kopaczówki sławo, Pańskiej Doliny losie, poznaczony krwawo,
Zasmyk święta ofiaro kowelskiej młodzieży, Powieść o tobie rośnie, legenda się szerzy, Tam padł Stach Zarembiński, siedemnastoletni, Tam zginęli najlepsi, dzielni i szlachetni.
W marmurze ryć napisy, jak Grecy antyczni Na kolumnę! Niech wstaną boscy, niebotyczni, Niech nad wieki wyrosną, niech w przyszłość zaniosą Chwałę dnia ówczesnego legendą stugłosą.
I wszystko to zostawić, i wszystko to rzucić? Nieprawda! To jest kłamstwo! Bóg nam musi wrócić Tę ziemię, przesiąkniętą krwią naszą serdeczną, Naszą ziemię, niczyją, a polską, odwieczną,
Nasza tu wokoło dawność, zamki i świątynie, Nasze niebo i ziemia, nasza woda płynie, Nasz duch tu panujący, władczy i zwycięski, Ponad wszystkie morderstwa, tamy, złość i klęski!
Polska tu nasza mowa, królewska i dumna, Wybucha słupem w niebo, jak grecka kolumna, Na drogach i ulicach, w kościołach się żarzy. Wołyń myśli po polsku i po polsku marzy.
Marzy o Polsce Wielkiej i Polską urasta, I ta wieszczba przerzuca się z miasta do miasta, Z Krzemieńca do Równego, a z Dubna do Łucka, Do Kowla, Włodzimierza, nawet do Irkucka,
Nawet do Pawłodaru i do Archangielska Płynie w tej polskiej mowie nowina anielska Kojąca rany duszy wbrew intencjom wroga. Bo nasz los i Ojczyzny leży w rękach Boga,
I żadna siła biegu zdarzeń nie powstrzyma, Boskim wyrokiem olbrzym padnie na olbrzyma, We krwi własnej utoną, a wiatr proch rozwieje. Bracia! Zorze w czerwieni, noc pierzcha, już dnieje!
Idzie nasz dzień zwycięski w tętentach i wrzawie. Biją dzwony triumfu w Wilnie i Warszawie, W Poznaniu i w Bydgoszczy, w Łodzi i we Lwowie, W Katowicach, w Opolu, w Łucku i Krakowie,
W Lublinie i w Królewcu, w Grudziądzu i Gdyni, W Gdańsku, w Pile, Bytomiu dzień się jasny czyni! Polski Dzień wymodlony! Warczą defilady, Naród pręży się w szyku, parady, narady, Rzeczpospolita czynem obleka nadzieje. Bracia! Zorze w czerwieni, noc pierzcha, już dnieje!
Łuck, dnia 11 listopada 1944 r.
Edward Góra (1902-1987), pedagog, pisarz i poeta. Urodził się w Wojciechowie, pow. Krasnystaw. Po ukończeniu studiów polonistycznych na Uniwersytecie Warszawskim pracował jako nauczyciel w Dubnie na Wołyniu. Dyrektor gimnazjum w Kowlu i nauczyciel w Łucku. W czasie rzezi wołyńskiej ochraniał miejscową ludność przed bandami UPA. Po II wojnie światowej osiedlił się w Jarocinie pod Poznaniem, gdzie pełnił funkcję zastępcy dyrektora liceum. Ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej, żołnierz AK. Twórczość: Pożegnanie z Wołyniem, Dęby, Prosto z Pnia, Gromadka, Połamane wiosła.
opr. Piotr Solarski |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz