Pochodzę
z Wołynia. Kolonia, w której urodziłam się i mieszkałam nazywała
się Popowina. Była to cicha, spokojna kolonia położona w pobliżu
gminnego miasteczka Kołki, w pow. Łuckim. Mieszkali w niej sami
Polacy, była tylko jedna rodzina ukraińska o nazwisku Bortnik.
Kolona nasza to piękne sady i ogrody pełne warzyw i kwiatów. Domy
schowane w zieleni, letnią porą mało były widoczne. Od wschodniej
strony roztaczał się wspaniały las, ciągnący się wiele
kilometrów. Nasza sześcioosobowa rodzina: rodzice, dwie siostry
Barbara i Regina, brat Tadeusz i ja Anna mieszkaliśmy w ciepłej,
rodzinnej atmosferze.
To
nasze spokojne życie przerwał wybuch drugiej wojny światowej.
Pamiętam przerażenie ludzi, gdy w drugiej połowie września 1939
r. przyszli Bolszewicy. Mieli długie, szare płaszcze postrzępione
u dołu i czapki z jednym rogiem. Bardzo szybko zaczęli zaprowadzać
własne porządki. Ukraińcy byli poruszeni, właściwie to cieszyli
się, że Polska już nie jest wolna. (…) Pod koniec czerwca1941 r.
wkroczyli Niemcy. Właściwie to wjechali z warkotem na motorach z
przyczepkami, oraz samochodami pełnymi żołnierzy w hełmach i z
bronią. Ukraińcy, omamieni wizją „Samostyjnej Ukrainy” zaczęli
rozbrajać i mordować wycofujących się w popłochu żołnierzy
sowieckich. Zabierali im broń i amunicję oraz wszystko co jeszcze
mieli. Ukraińcy robili bramy triumfalne i ubierali je kwiatami.
Niemców witali jak wyzwolicieli. Masowo wstępowali do policji
niemieckiej, dostawali mundury, broń i panoszyli się wśród
Polaków. Najpierw zabrali się do Żydów. Niedaleko od nas było
małe miasteczko Zofiówka, zamieszkałe w większości przez Żydów.
Niemcy zorganizowali tam getto i ze wszystkich pobliskich
miejscowości spędzili tam Żydów. Po pewnym czasie w pobliżu
Zofiówki pod lasem kopali długie, głębokie rowy. Ludzie
zastanawiali się w jakim celu kopano tak głębokie rowy. Wszystko
wyjaśniło się, gdy pewnego dnia policja ukraińska i Niemcy z
psami wyprowadzili wszystkich Żydów, ustawili wzdłuż rowów,
rozstrzelali i zakopali. Ludzie byli przerażeni. Podobno ziemia na
rowach stanowiących długą mogiłę, była czerwona. (…) Jesienią
1942 r. dotarła do nas wiadomość, że policja ukraińska dokonała
masowego mordu w kolonii Obórki, która znajdowała się blisko nas.
W jednym dniu policjanci aresztowali wszystkich mężczyzn i wywieźli
do Cumania. Kilka dni później przyszli ponownie, spędzili
wszystkie kobiety i dzieci do jednego domu, a potem wyprowadzali po
kilka osób do pobliskiej stodoły i tam mordowali. Mężczyzn w
Cumaniu również zamordowali. Uratowała się tylko jedna kobieta
Stanisława Trusiewicz, ponieważ nie było jej w tym dniu w
domu. Podobno udało się uciec jednemu czy dwóm mężczyznom.
Kolonia została doszczętnie obrabowana. Policjanci załadowali na
furmanki świnie, cielęta, kury, ziemniaki i zboże. Zabrali bydło
i konie a zabudowania doszczętnie spalili. Wiosną 1943 r. na
ścieżce leśnej Ukraińcy zastrzelili męża naszej kuzynki Fabiana
Rosińskiego. Jego szwagier Dionizy Drzewiński zdołał uciec. W
ukraińskiej wsi Omelno zamordowali całą, polską rodzinę 6-8
osób, dokładnie nie pamiętam. Siostra moja była na pogrzebie,
ponieważ znała ich synów ze szkoły. Widziała zmasakrowane ciała.
Dzieci miały zmiażdżone palce. W pobliskiej polskiej kolonii
Glinne mieszkała tylko jedna rodzina ukraińska o nazwisku Kwacz. Za
przeciwstawienie się mordowaniu Polaków, zostali zamordowani.
Ukraińca z żoną związali drutem kolczastym i powiesili, córkę
Paraskę zamordowali i obcięli piersi. Tylko syn Wasyl zdołał się
wyrwać z rąk banderowców i uciec – w chwili gdy zdzierali mu
skórę na plecach. Zamordowali w tym dniu 15-tu Polaków i trzech
Ukraińców. W maju 1943 r. dotarła do nas wiadomość, że na
Przebrażu – polskiej wsi mieszczącej się 12 kilometrów od
Kiwerc, organizują samoobronę. Nie byliśmy pewni czy to prawda.
Mordy były coraz częstrze. Polacy uciekali do miast albo na
Przebraże. Ukraińcy wyłapywali uciekinierów i na miejscu
mordowali. Pobliskie miasteczko Kołki zamieszkiwali głównie
Ukraińcy i Żydzi. Polaków było tylko kilkanaście rodzin. Po
likwidacji Żydów, wszystkie domy pożydowskie zajęli Ukraińcy.
Jeszcze we wrześniu 1939 r. Ukraińcy z Kołek mordowali polskich
żołnierzy i policjantów. Najgorsze nadeszło dopiero wtedy,
gdy wiosną 1943 r. część policji ukraińskiej zabrała broń
Niemcom i odeszła mordować na własny rachunek – jako UPA. W
Kołkach zaroiło się od banderowców, którzy mieli tam główny
sztab. Mobilizowali i ćwiczyli młodzież ukraińską do walki,
wydawali nawet świadectwa ukończenia „szkoły junackiej”. We
wszystkich polskich miejscowościach ludzie nie czuli się
bezpiecznie. Noce spędzali w lesie lub w różnych zakamarkach.
Wszyscy nasi sąsiedzi również spali w lesie, tylko nasza mama nie
chciała wychodzić z domu na noc. Mówiła, że ze wszystkimi ludźmi
żyła w zgodzie, nic złego nikomu nie zrobiła, więc nas nie
zamordują. Początkowo spaliśmy w domu, ale ojciec w obawie o
dzieci wychodził z nami na noc do lasu. Mama zostawała w domu sama
z psem Żukiem. W pierwszych dniach czerwca 1943 r. duży oddział
samoobrony z Przebraża zorganizował transport dla ludności
polskiej mieszkającej jeszcze w Kołkach i pobliskich koloniach.
Wszystkich zabrano na Przebraże. Zostali tylko ci, którzy z jakiś
powodów nie chcieli opuszczać swoich domów. Kilka dni później
wszystkich Polaków, którzy zostali jeszcze w Kołkach, banderowcy
spędzili do polskiego kościoła i spalili żywcem. Z naszej kolonii
prawie wszyscy dołączyli do transportu na Przebraże. Zostały
tylko trzy rodziny, w tym nasza. Na drugi dzień rano, nasza jedyna
sąsiadka Ukrainka przybiegła przerażona i ostrzegła nas abyśmy
natychmiast uciekali, ponieważ w ich domu 15 banderowców szykuje
się nas zamordować. Narażała życie, bo gdyby odkryli, ze poszła
nas ostrzec, zabiliby ją i całą jej rodzinę. W ciągu kilku minut
byliśmy gotowi do drogi. Tylko z tobołkami w dłoni i psem Żukiem
na smyczy, uciekliśmy przez pobliski lasek, bocznymi ścieżkami na
Chmielówkę. Była to polska kolonia w pobliżu Przebraża. Trzeba
było tylko przejść przez las. Tam zamieszkaliśmy u naszego kuzyna
Stanisława Drzewińskiego. Mieszkaliśmy tam kilka tygodni, gdy
pewnej soboty wieczorem banderowcy napadli na Chmielówkę. Ledwie
uszliśmy z życiem. Wszyscy uciekaliśmy na Przebraże. Chmielówkę
całą obrabowali i spalili. Zginęło kilka osób ale dokładnie ile
nie wiem. Wiem, że zginął teść naszej kuzynki Adam Rosiński.
Był to starszy człowiek i chodził z laską. Na drugi dzień,
mężczyźni z Przebraża poszli zobaczyć co się stało na
Chmielówce i znaleźli Rosińskiego zamordowanego na ścieżce. Miał
rozbita głowę. Na Przebrażu, a właściwie we wsi Mosty, która
należała do samoobrony Przebraża – zamieszkaliśmy u naszej
kuzynki Barbary Paszkowskiej. Rodzina Paszkowskich to wspaniali
ludzie. Przyjęli kilka rodzin uciekinierów i starali się pomóc.
Nam pomagali bardzo długo, ponieważ z Chmielówki uciekliśmy na
bosaka i bez żadnych zapasów żywności. Przebraże, to wieś
licząca przed wojną około 2 tys. mieszkańców. A wraz z
sąsiednimi wioskami, tworzy wysepkę na morzu ukraińskich osiedli.
Przebraże miało ambicje przodowania. Własnymi środkami zbudowano
we wsi siedmioklasową szkołę powszechną, był klub sportowy,
działał zespół artystyczny, pod opieką kierownika szkoły. W
okresie zimowym prowadzono kursy rolnicze. Było dużo aktywnej
młodzieży. Gdy tylko zaczęły się pojawiać napady banderowców
na polskie wsie – Przebrażanie powiedzieli: nie damy się wyrżnąć,
będziemy się bronić. Początkowo Polacy nie mieli broni. Warty
nocne pełnili mężczyźni uzbrojeni w siekiery, kosy, widły, noże.
Z czasem zaczęli odgrzebywać schowane stare karabiny sowieckie
pozbierane po froncie oraz broń schowaną po klęsce wrześniowej.
Całą wieś ogrodzono drutem kolczastym, wykopano rowy i bunkry. Gdy
tylko rozniosła się wieść, że na Przebrażu organizują
samoobronę, ludność ze wszystkich pobliskich wsi, w razie potrzeby
uciekała na Przebraże. W bardzo krótkim czasie okazało się, że
teren jest za mały. Powiększono samoobronę o najbliższe kolonie
tj.: Mosty, Chałopiny, Jaźwiny, Zagajnik, Wyderkę, Komorówkę i
Rafałówkę. Wszystko ogrodzono jak w Przebrażu drutem kolczastym,
rowami, okopami. Tylko od południowego zachodu Przebraże miało
naturalną ochronę – słynne błota Warchany. W bardzo krótkim
czasie, Przebraże stało się warownym obozem, miejscem schronienia
dla około 25 tys. ludności polskiej. O organizacji samoobrony na
Przebrażu, władze okupacyjne wiedziały, ale było im na rękę.
Niemcy uważali, że dopóki Polacy i Ukraińcy walczą ze sobą, to
im dadzą spokój. Polacy jednak bali się oficjalnie używać broni,
gdyż Niemcy karali za posiadanie broni bez ich zgody. O tym by ukryć
posiadanie broni, nie mogło być mowy. Przy pierwszym ataku
banderowców, wszystko wyszło by na jaw. Trzeba było w jakiś
sposób uzyskać zgodę od Niemców na użycie broni. Postanowiono
wysłać delegację do władz niemieckich w Kiwercach. Wysłano
kilkuosobową delegację na czele z Ludwikiem Malinowskim. Argumentu,
że broń jest potrzebna ludności polskiej do obrony przed
Ukraińcami, delegaci nie mogli brać pod uwagę. Malinowski
argumentował swoją petycję tym, że na Przebrażu znajdują się
spokojni ludzie, nakwięcej kobiet i dzieci, że nie zamierzają z
nikim walczyć, lecz bronić swoich rodzin przed bandami leśnymi.
Tak Niemcy nazywali partyzantów. Nie wiadomo jakie argumenty
przekonały Niemca, czy może smaczna, pieczona gęś i butelka
alkoholu, dość, że zgodził się na wydanie 15 karabinów do walki
z bandami leśnymi. Kiedy pisemne zezwolenie znalazło się w ręku
Malinowskiego, delegaci pożegnali się szybko, aby przypadkiem
decyzja nie została cofnięta. W magazynie wydano 15 szt.
Przeżartych rdzą starych karabinów. Były to muzealne okazy. Ważne
jednak było to, że otrzymali 15 sztuk broni. Pozwolenie to stało
się hasłem do wydobycia z zakamarków wszystkiego co mogło
strzelać. Zorganizowano rusznikarnię, którą prowadził Kazimierz
Olszewski oraz nasz kuzyn Zenon Paszkowski. Byli to wyjątkowo zdolni
ludzie, którzy w prymitywnych warunkach potrafili doprowadzić do
stanu używalności najgorsze graty. Broń ściągano z zewnątrz,
kupowano od Węgrów, którzy pilnowali magazynów niemieckich, od
Niemców a nawet od Ukraińców. Komendantem Przebraża do spraw
obrony był wspaniały człowiek, leśnik z zawodu, znany sportowiec
Henryk Cybulski, który z Syberii z zza koła podbiegunowego wrócił
w ciągu 8 tygodni sam pieszo. Natomiast kierownikiem
administracyjnym był emerytowany wojskowy, znający język niemiecki
Ludwik Malinowski. To dzięki mądrości i odwadze tych ludzi,
Przebraże przetrwało. Ta przygotowana broń już niedługo się
przydała. W pierwszych dniach lipca 1943 r. banderowcy napadli na
Przebraże. W nocy wybiegliśmy ze stodoły. To co ujrzałam było
straszne. Dookoła jak okiem sięgnąć płonęły wszystkie wsie.
Gigantyczny pierścień płomieni zdawał się przybliżać do nas.
Walki toczyły się w okolicy wsi Zagajnik, która była na uboczu
systemu obronnego. Powstała panika, ludzie uciekali w głąb
Przebraża. Zdawało się, że tam za drugimi zasiekami będzie
bezpieczniej. Większość domów w Zagajniku spłonęła, zginęli
ludzie. Spłonęły wtedy pobliskie wsie: Czołnica, Tworymer,
Wincentówka, Majdan Jezierski, Dermanka, Budy, Marianówka, Dobra.
Zginęło bardzo dużo ludzi. Tylko nielicznym udało się wymknąć
z okrążenia. Mienie z tych wiosek banderowcy zagrabili, domy
spalili. Kto nie żył w tamtych czasach, nigdy nie zrozumie co to
strach, rozpacz, bezsilność, brak nadziei przeżycia. Ten atak na
Przebraże udało się odeprzeć, ale nie był to ostatni napad.
Uciekinierzy, którzy przybyli na Przebraże opowiadali makabryczne
rzeczy. Banderowcy strzelali tylko do tych osób, które uciekały i
nie mogli je schwytać, natomiast te osoby, które złapali mordowali
okrutnie. Odrąbywali ręce, nogi, wykłuwali oczy, obcinali nosy,
uszy, kobietom ucinali piersi, a ciężarnym rozcinali brzuchy,
dzieci roztrzaskiwali o mur domów lub wrzucali do studni, do
płonących domów. Trudno to opisać. Ludzie, którzy przybyli na
Przebraże, często byli tylko w bieliźnie i boso. Nie mieli żadnej
żywności. Dopóki gospodarze mieli żywność, nie było problemu,
ale szybko wszystkiego zabrakło. Wokół Przebraża były pola
zasiane zbożem przez ludzi, którzy tam mieszkali. Organizowano
wyjazdy po żniwo. Jechało kilka furmanek, na których były
dziewczęta i starsi mężczyźni z kosami, sierpami i na prędce
zbierali zboże, wiązali w snopy i ładowali na furmanki. Jak
wszystkie wozy były pełne wracali w pospiechu na Przebraże. Każdą
furmankę ubezpieczało kilku mężczyzn z bronią. Potem była
młocka cepami, mielenie na żarnach aby uzyskać mąkę. Tak
samo odbywały się trochę później wykopki ziemniaków. Jednak nie
zawsze te wyjazdy były spokojne. Banderowcy często atakowali
żniwiarzy i mimo obrony nie wszyscy wracali żywi. Nadchodziła
zima, trzeba było jakoś zabezpieczyć się przed zimnem. Przy
każdej wiejskiej chacie, powstało kilka nowych „domków”.
Budowano je w pospiechu z byle czego. Niektórzy rozbierali pobliskie
spalone szopy, stodoły, inni wycinali drzewa w lesie. Mój ojciec
zbudował ziemiankę (około 3 x4,5 m) z surowych bali drzewa. Szpary
zatkano mchem i gliną, a dach pokryto darniną. Piec również był
z gliny, a jedyne okienko ze szkła wyjętego ze świętego obrazu.
Podłoga za to była naturalna: wspaniały wołyński czarnoziem. O
deskach można było tylko pomarzyć. Polacy nigdy nie prowadzili
walk zaczepnych. Nigdy nie napadali na ukraińskie wsie i nie
strzelali do ludności cywilnej. Prowadzili walki tylko wtedy, gdy
byli zmuszeni. Byli zmuszeni zdobyć trochę żywności i odzieży
dla uciekinierów, którzy nie mieli nic. Zabrano im wszystko:
inwentarz, odzież pościel, zywność a domy spalono. Późną
jesienią, Polacy zmuszeni byli zorganizować kilka wypadów na
pobliskie wsie ukraińskie po żywność, którą oni wcześniej
Polakom zrabowali. Mieli rozkaz od dowództwa Przebraża aby nie
strzelać do kobiet i dzieci. Walczyć tylko z bandami. Zabierali
bydło (często własne), świnie, nawet pościel i odzież aby
zaopatrzyć tych, którzy nie mieli nic. W niedzielę 11 lipca 1943
r. banderowcy zorganizowali największą czystkę etniczną na
Wołyniu. Tylko w tym jednym dniu napadli na ponad 100 miejscowości,
w tym cztery kościoły. Wymordowali około 20 tys. ludzi. W
kościołach wymordowali wszystkich ludzi biorących udział w mszy
niedzielnej. Były to kościoły: w Porycku, Krymnie, Świecowie i
Kisielinie. Tylko w Kisielinie kilkunastu osobom udało się przeżyć
po zamknięciu się w kościele i wielogodzinnej walce o przeżycie.
Następnego dnia spłonęły wsie: Rudnia, Worączyn, Warszawka,
Adamówka i Aleksandrówka. Teraz już każdy dzień i każda noc
przynosiły nowe zbrodnie. Byliśmy ciekawi czy świat o tym wie. Czy
ktoś nas ocali. Nie! Naszych skarg nawet Bóg nie słuchał!
Wszystko przeminęło …z dymem. Największy atak na Przebraże
nastąpił 30 sierpnia 1943 r. Obudziły nas wystrzały armatnie.
Napad rozpoczął się od północnego zachodu na Wydrankę. Chcieli
zmylić obronę, ponieważ największe siły zgromadzili od strony
przeciwnej, w lesie od wsi Zagajnik. Polacy spodziewali się napadu.
Wywiad doniósł, że duże siły banderowców zdążają w kierunku
Przebraża. Walki toczyły się z obu stron. Zanosiło się na
dłuższe oblężenie. Przez cały dzień Polacy bronili się, ale
dowództwo Przebraża zdawało sobie sprawę, że tak wielkiej siły
banderowców sami nie zdołają odeprzeć. Wewnątrz Przebraża był
absolutny spokój. Wszyscy modlili się. Dowódca Przebraża wpadł
na pomysł aby poszukać pomocy u partyzantów, z którymi od dawna w
wielkiej tajemnicy współpracowali. Wyjść z okrążenia można
było tylko przez błoata. Znalazł się ochotnik. Był nim
kilkunastoletni chłopak Witaliusz Olszewski. Przedarł się przez
błota i zaniósł krótką prośbę o pomoc do przywódcy
partyzantki radzieckiej pułkownika Prokopiuka . Partyzanci zdążyli
na czas. Niespodziewanie zaszli banderowców od tyłu, okrążyli
razem z obrońcami Przebraża i rozprawili się z nimi. Potem
sprowadzili kilku chłopów ukraińskich ze wsi Jezioro, aby pokazać,
że to nie Polacy, lecz banderowcy przychodzą nas mordować. Część
banderowców uciekła w popłochu. Na pobojowisku sprawdzono
dokumenty. Była to młodzież z różnych miast m.in. ze Lwowa i
innych oddalonych od Przebraża miast i wsi. Banderowcy ponieśli
całkowitą klęskę. Tylko tabor, przygotowany do rabunku mienia
zdołał się uratować ponieważ czekał w dość dużej odległości
od Przebraża. Uciekli również popi prawosławni, którzy
zamierzali odprawić modły dziękczynne na zgliszczach Przebraża.
Tam w lesie od strony Zagajnika, zginęła ich znaczna ilość. Nie
wszystkim udało się wyjść z okrążenia. Z pewnością są
zapisani w archiwach jako bohaterowie zamordowani przez Polaków,
tylko czy zanotowali, że pod zasiekami broniącej się wsi polskiej?
Był to ostatni atak na Przebraże. Tam, w tej malutkiej ziemiance
doczekaliśmy wyzwolenia. Mieszkając w tak prymitywnych warunkach,
można sobie wyobrazić higienę i jej skutki. Pamiętam epidemię
świerzbu. Przez dłuższy czas miałam całe ciało w krostach,
które potwornie swędziały. Nie można było dostać maści na
świerzb. Na Przebrażu był punkt sanitarny – nazywano go
szpitalem, ale leków w nim nie było. Był tam felczer Piotr
Błażejczyk i bardzo lubiana pielęgniarka Walentyna Jacewicz,
natomiast w poważniejszych sprawach trzeba było jechać do Kiwerc.
Dyrektorem szpitala w Kiwercach był wspaniały człowiek, świetny
lekarz Henryk Kałużyński. Wszyscy bardzo go cenili i szanowali. W
razie potrzeby przyjeżdżał na Przebraże. Wielu ludziom uratował
życie. Oprócz wspomnianej rusznikarni, na Przebrażu była
olejarnia, garbarnia skóry, wyrabiano mydło, robiono drewniaki.
Pamiętam, że bardzo długo nosiłam takie drewniaki, do których
jesienią ojciec przybijał filcowy wierzch, a wiosną do tych samych
spodów mama robiła szydełkiem paski i były buty na lato. Ludzie
którzy uciekali, nieraz już z płonącego domu, nie mieli dużo
odzieży. Niektórzy przychodzili boso i w bielixnie. Trzeba było w
coś się ubrać. Kobiety robiły swetry na drutach. Jeżeli ktoś
miał wełnę, to robił z wełny, ale nie wszyscy mogli sobie
pozwolić na taki luksus. Robiono więc swetry z nici lnianych.
Aby były cieplejsze i ładniejsze wplatano do lnu nitki z podartych
tkanin. Ze wszystkiego co się zniszczyło i nie można było
załatać, wyciągano nitki i wplatano do lnu w czasie przędzenia.
Wychodził bardzo ładny melanż. Wspominając życie na Przebrażu
nie można pominąć spraw bardzo istotnych, chociaż niezmiernie
przykrych. W tak wielkim zgrupowaniu ludzi można było spotkać
różne typy ludzi. Byli szpiedzy, bandyci, złodzieje, a przede
wszystkim alkoholicy. Mimo wielkiej biedy i ciągłych niedostatków,
powstawały bimbrownie. Coraz częściej spotykało się nietrzeźwych
mężczyzn. Niektórzy rodacy na własną rękę próbowali rabować
po wsiach ukraińskich bydło i inne mienie na konto Przebraża.
Podjęto rygorystyczne środki aby temu zapobiec. Był sąd wiejski,
który rozstrzygał spory, była nawet „piwniczka” do której
zamykano nieposłusznych. Mimo ogromnych kłopotów, które spotykały
społeczność tego zgrupowania , można śmiało powiedzieć, ze
panował tam prawdziwy komunizm. Ludzie dzielili się z innymi
wszystkim co mieli. Zdobyte zboże czy ziemniaki dzielono według
ilości osób w każdej rodzinie. Nasze życie na Przebrażu było
niewyobrażalnie trudne. Przede wszystkim brakowało żywności.
Głównym pożywieniem były ziemniaki i chleb z mąki, najczęściej
mielonej w żarnach. Tłuszczu żadnego nie było, można było tylko
zdobyć olej rzepakowy lub lniany. Z jarzyn pamiętam cebulę.
Jedynym gorącym posiłkiem był krupnik do którego mama wlewała
szklankę mleka (jeżeli było), a czasami ziemniaki w „mundurkach”
i zsiadłe mleko. Chleb pieczono od czasu do czasu, a najczęściej
placki tzw. „podpłomyki”. Które zjadaliśmy natychmiast jeszcze
ciepłe. Wielkim problemem był brak odzieży i obuwia. U naszych
kuzynów Drzewińskich, w dużej rodzinie tylko dziadek Paweł miał
kożuch i skórzane buty „oficerki”, które pożyczał wszystkim
członkom rodziny, którzy musieli wyjść z domu w jakiejś ważnej
sprawie w czasie mroźnej i bardzo śnieżnej zimy. Odzież nasza to
były stare, podarte łachmany, ale niestety nie można było zdobyć
lepszej. Warunki mieszkaniowe wszystkich uciekinierów były podobne
jak nasze. Mieszkaliśmy w malutkiej ziemiance, w której były dwie
prycze wypełnione sianem i ławka koło pieca, którą rano usuwali
bo nie można było przejść. Zima, którą spędziliśmy na
Przebrażu t.j.1943/44 była bardzo mroźna i śnieżna. Pamiętam,
że pewnego dnia po obudzeniu się nie wiedzieliśmy dlaczego jest
tak ciemno. Tata chciał otworzyć drzwi, ale coś blokowało. Drzwi
otwierały się na zewnątrz. Zapalił zapałkę i dopiero wtedy
zrozumiał co się stało. Cała nasza ziemianka była zasypana
śniegiem. Dopiero sąsiedzi zobaczyli, że nasz „dom” zniknął
i zaczęli odkopywać. Bardzo długo żartowali, że gdyby nas nie
odkopali, to musielibyśmy czekać do wiosny wewnątrz naszego
„domu”. Przebraże przetrwało, ponieważ było bardzo dobrze
zorganizowane i strzeżone. Początkowo uzbrojeni mężczyźni
należący do partyzantki stanowiącej samoobronę noce spędzali w
swoich domach i dopiero alarm wzywał ich na miejsce zbiórki, ale
bardzo szybko zmieniono ten zwyczaj, gdyż zajmowało to zbyt dużo
czasu. Drobne napady były bardzo częste. Ciągle jakieś małe
grupy banderowców podchodziły pod zasieki Przebraża i wszczynały
strzelaninę, aby zorientować się jak zorganizowana jest obrona.
Początkowo nie potrafiliśmy rozróżniać drobnej strzelaniny od
poważnego napadu. Na noc zdejmowaliśmy tylko obuwie, aby szybciej
można było być gotowym do ucieczki. Po pewnym czasie ludzie
przyzwyczaili się do strzelaniny i nie zawsze reagowali na odgłosy
wystrzałów. Dowództwo Przebraża podzieliło wszystkich obrońców
na cztery kompanie. Każda kompania miała wyznaczony odcinek obrony.
Wybudowano nawet drewniane budynki dla poszczególnych kompanii, w
których przebywali stale i spali w spokojne noce, pełniący służbę
partyzanci i dopiero po służbie wracali do domów, a ich miejsce
zajmowała następna grupa. W razie napadu, na miejscu była
odpowiedzialna grupa ludzi, gotowa natychmiast do obrony. Warty
pełnili Polacy przez całą dobę. W równych odstępach czuwali
wartownicy i nie wpuszczali na swój teren żadnego intruza. Tylko
Niemcy od czasu do czasu przyjeżdżali samochodami na inspekcję.
Najczęściej zabierali masło, jajka, kury i wracali. Gdy pojawiali
się Niemcy mężczyźni schodzili im z drogi, chowali broń i
czekali aż odjadą. Wychodziły do nich kobiety i starsi mężczyźni.
Pamiętam, że pewnego dnia niemiecki samolot krążył nad
Przebrażem a na drugi dzień pojawił się ponownie i zbombardował
stojące w lesie baraki w których mieszkali ludzie. Ostrzelał
również grupę ludzi stojących koło młyna. Wśród ludzi
powstała panika. Obawiano się następnych nalotów, ale więcej nie
było. Samoobrona Przebraża nie była jedyną placówką tego
rodzaju. Na Wołyniu w małych miejscowościach Polacy nie mieli
szans na przeżycie. Tylko dobrze zorganizowane i uzbrojone
samoobrony przetrwały, słabsze zostały rozbite. Cofając się
myślą wstecz do tych masowych zbrodni, trudno zrozumieć jak mogą
obecni historycy i politycy polscy, to bestialskie ludobójstwo
nazywać „konfliktem polsko-ukraińskim”, walkami
polsko-ukraińskimi i ze wszystkich sił tuszować i zakłamywać
prawdę. Wielu morderców jeszcze żyje, wielu z nich- tych
najokrutniejszych doczekało się pomników w miastach Ukrainy jako
bohaterowie, a to oni właśnie zhańbili naród ukraiński.
Wstawił:
Bogusław Szarwiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz