"Milno - Gontowa. Informacje zebrane od ludzi starszych - urodzonych na Podolu, wybrane z opracowań historycznych i odtworzone z pamięci". Szczecin 2009
Część 5.
W sierpniu 1914 roku wybuchła I Wojna Światowa. Za łby wzięli się nasi zaborcy. Zaświtała nadzieja wolności i szansa wyrwania się z trwającej 146 lat na Podolu niewoli.
Nasze wioski zapłaciły za tę wolność całym dobytkiem. Ponieważ w pobliżu przebiegała granica, na okolicznych wzgórzach i gontowieckich górach, wybudowano umocnienia wojskowe. Już pierwsze działania wojenne objęły wioski. Przez cztery lata wojny, cztery razy walec wojenny przetaczał się przez sioła. W sierpniu 1914 roku wkraczają Rosjanie. W październiku 1915 wracają Austriacy i wioski do połowy 1916 roku, pozostają w linii frontu. W lipcu znowu zajmują ją Rosjanie, a front przesuwa się na linię Zborów r11; Stanisławów. W lipcu 1917 roku kolejna zmiana. Austriacy z Niemcami przesuwają front za Tarnopol.
Jesienią 1915 roku kiedy wioski znalazły się w linii frontu, ludność z dobytkiem skryła się w lasach koło Blichu. Zboża jeszcze nie wymłócono i nie wykopano ziemniaków. Sytuacja była wyjątkowo trudna, bo mężczyzn zabrano na wojnę i zbliżała się zima. Na wojnę zabrano też większość koni.
Kto mógł utrzymać cep w dłoniach, stawał w dzień do młocki, natomiast nocą wykradano z pól ziemniaki. W dzień wojsko nie pozwalało, bo pola były pod obstrzałem. Wzdłuż granicy: na Kruszynach, Kowalówce, Kułajowej Górze, pod Szapoczą, na Długich, Truścinach, gontowieckich górach i dalej, wszędzie były okopy i bunkry obsadzone Austriakami, Czechami i Węgrami. Linia rosyjskich okopów, ciągnęła się po drugiej stronie granicy.
Późną jesienią gdy zaczął padać śnieg, wymęczoną i zmarzniętą ludność, ewakuowano w rejon Złoczowa: do Woroniaków, Lasek i innych okolicznych wiosek. Kilka rodzin wyjechało do Czech. Młodsi ze zwierzętami, ponad 50 kilometrową trasę, pokonali pieszo. Skromny dobytek i starszych z dziećmi, przewieziono wozami. Gontowę ewakuowano za Lwów, do miejscowości Gródek, Ryków i Zawiadowice.
Ludzie utrzymywali się ze skromnego wsparcia władz, rent wojennych i pracy najemnej. Za mężczyznę zabranego na wojnę, rodzina otrzymywała rentę. Dosłownymi żywicielkami były zabrane krowy. Wszędzie panowała ciasnota. Miejscowi przyjęli ewakuowanych ze zrozumieniem ale i z oporami, bo pogorszyło to ich warunki bytowe. Do każdego niemal domu, nakazem władz, dokwaterowano jedną, a do większych nawet dwie rodziny.
Pobyt na ewakuacji trwał do końca lata 1918 roku. Pod jesień gdy ustały działania wojenne, ludzie wyruszyli z powrotem na swoje. Niestety nie zastali ani wioski, ani przytulnych ciepłych domów. Wojna wszystko zrównała z ziemią.
Ruiny, kilka domów bez drzwi i okien, doły po wybuchach pocisków, okopy, bunkry, kikuty drzew, porozrzucana amunicja, resztki zniszczonego sprzętu wojskowego, oraz cmentarz wojenny koło Romana Sucheckiego 87B, oto obraz Bukowiny i okolic. Nad tym wszystkim dominował masyw kościoła ze zwaloną wieżą. Całe obszary pól nie nadawały się do uprawy, bo stanowiły jedno wielkie kretowisko wojenne.
Podobnie wyglądała Kamionka z dwoma cmentarzami wojennymi: Madziarów na Huku i Rosjan na końcu Kątka. Trochę mniej ucierpiała Krasowiczyna i Podliski.
Po Gontowie dosłownie ślad nie został. Nawet kościół został rozebrany. Tam żołnierskie mogiły były wszędzie. Wioska ze względu na artyleryjski punkt obserwacyjny na dużej górze, była wyjątkowo zajadle ostrzeliwana przez rosyjską artylerię.
W Okopie też był cmentarz. Tam w lipcu 1917 roku, zatrzymały się dwa zbuntowane pułki rosyjskiej piechoty. Nocą otoczyły je prawowierne wojska i otworzyły ogień z dział i broni maszynowej. Pod wieczór ruszyła kozacka konnica. W bratobójczej walce zginęło ponad 300 żołnierzy, a 700 zostało ciężko poranionych. Resztę w pokrwawionej bieliźnie, bez mundurów, boso, popędzono w głąb Rosji. Zabitych pogrzebano na miejscu.
Ludność znalazła się w tragicznej sytuacji. Nie było pomieszczeń dla ludzi i zwierząt, paszy, a także czym obsiać pól. Przywiezione zapasy żywności, również nie rokowały sytych dni. Ponadto zbliżała się ostra podolska zima. Zima z olbrzymimi zaspami śniegu i trzaskającymi mrozami.
Osłupienie i przerażenie, szybko zmieniło się w determinację. Bezczynność groziła pewną zagładą. W tych warunkach nikt nie miał szans przetrwać zimy. Część rodzin wtłoczyła się do kilku zachowanych domów, a reszta szybko przystąpiła do budowy różnych bud, lepianek i ziemianek. Materiał wydzierano z umocnień wojskowych. Niektórzy zamieszkali wprost w bunkrach na polach. W budach umieszczono też zwierzęta.
Wszędzie gdzie się dało koszono trawę, suszono i gromadzono paszę na zimę.
Ludzie wyruszyli w tereny mniej zniszczone, za chlebem. Cenny był każdy kawałek chleba, parę ziemniaków, czy kwarta zboża lub mąki.
Choć trochę ziarna uzbierano, nie wiele pól obsiano. Większość była zryta pociskami i okopami, a ponadto brakowało koni. Ludzie ryckalami (szpadlami) przekopywali poletka i siali oziminę, aby w następnym roku uratować się od głodu. Większość pól przez cały 1919 i 1920 rok wyrównywano, zasypywano okopy i uzdatniano do użytku.
Zima 1918 na 1919 rok, była czasem apokalipsy. Okresem wielkiej tragedii ludności. Prymitywne warunki mieszkaniowe, głód, zimno, ciasnota i brud, doprowadziły do rzadko spotykanego natężenia epidemii tyfusu. Nie było rodziny bez zgonu. Nie nadążano z kopaniem mogił. Według szacunków ludzi którzy to przeżyli, tyfus pochłonął prawie czwartą część ludności. W Gontowie było podobnie. Ze względu na brak opieki lekarskiej, epidemia błyskawicznie rozprzestrzeniła się na całą okolicę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz