środa, 26 grudnia 2012

Wspomnienia Hilarii Głowackiej z Dunajskich


JAN NEPOMUCEN DONAJSKI i URSZULA z d. BEYER 

http://wdonajski.za.pl/WOLYN/wolyn_Hilaria_Glowacka_wsp.html

Nie pamiętam moich Dziadków, bowiem urodziłam się już jak Oni nie żyli. Z dokumentów wynika, że Dziadek urodził się 21.11.1851r. w Hollendrach Bielskich w woj. Kaliskim, z Ojca Antoniego Donajskiego i Rozalii Kryger urodzonych również w Hollendrach Bielskich. Z rodzinnych opisów wynika, że wraz z braćmi i siostrą przenieśli się na Wołyń w 1880r.

Babcia Urszula urodziła się 21.09.1865r. – niestety nie możemy dotrzeć do jej korzeni i nie wiemy gdzie się urodziła . Wywodziła się z osadników niemieckich. Ponoć miała pochodzeie szlacheckie.

 Miała brata Franciszka który z żoną Janiną miał 8-ro dzieci. Jej siostry to: 1) Maria – wyszła za mąż za Wojtowicza –mieli 5-ro dzieci, 2) Stanisława wyszła za Anuszkiewicza – mieli 5-ro dzieci, 3) Helena wyszła za Mikołaja Kalińskiego – mieli 7-ro dzieci. Z opowiadań wiem, że babcia była despotką i lubiła wszystkim zarządzać. Była osobą do przesady higieniczną. Wieści rodzinne mówią, że jak jechała do kogoś w gościnę to zabierała ze sobą swoje nakrycia stołowe.
Moja mama opowiadała mojej córce Kasi , że teść był bardzo bogatym człowiekiem. Nepomucen i Urszula mieli 11-ro dzieci: ANTONI, FRANCISZEK, BAZYLI, WACŁAW, ADRIAN, HILARY, ZENON, MATYLDA, APOLONIA, DOMICELA i KLARA. Pierwsi trzej wyjechali do Ameryki i nie mieliśmy z nimi żadnego kontaktu. Jeden z nich był księdzem ( chyba Bazyli). Tylko w roku ok. 1950 przyszły jakieś małe pieniądze jako spadek po którymś z braci. Franciszek był żonaty i miał 2 córki (jedna Klara , druga ?) które urodziły się jeszcze na Wołyniu. WACŁAW z żoną Anielą mieszkali w Starej Dąbrowie – mieli duże gospodarstwo. Mieli 7-ro dzieci. Ich synowie Tadeusz i Florian byli w 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK i zginęli w walkach  na Wołyniu. Są ujęci w spisach poległych Akowców. Pozostałe dzieci po wojnie ulokowały się w woj. Pomorskim i tam w większości mieszkają (Wyrzysk, Polanowo, Piła, Dziegciarnia).
ADRIAN ożenił się z Marią z Szymańskich .Mieszkali razem z dziadkami . Muszę jednak wrócić do pewnych wydarzeń. Adrian w perspektywie miał przejąć po Ojcu gospodarstwo. Musiał jednak spłacić braci. Wyjechał więc do Ameryki (myślę ,że może do swoich braci, którzy wyjechali wcześniej), żeby zarobić pieniądze. Przy wydawaniu paszportu nastąpiła pomyłka w nazwisku. Paszport był wystawiony na nazwisko Dunajski. Adrian wyjechał potem jeszcze raz do Ameryki nie zmieniając paszportu. Po powrocie już tak zostało i wtedy podobno wszyscy bracia pozmieniali nazwisko na Dunajski. Stąd ta różnica m. naszymi nazwiskami. Tak przynajmniej mówiła mi niedawno córka Adriana – Lila.
ZENON, najmłodszy z braci. Ożeniony z Anną Karabowicz. Mieli córkę Irenę. Mieszkali z początku też w Starej Dąbrowie. Potem się rozwiedli i Zenon zamieszkał w Kowlu, gdzie razem z Adrianem prowadzili sklep. Potem Zenon ożenił się z Nadzieją (nazwiska nie znam) i miał z nią syna Ireneusza.
 

MATYLDA, APOLONIA, DOMICELA, KLARA zmarły w dzieciństwie na grużlicę, przy czym chyba Matylda miała już kilkanaście lat.

HILARY (mój ojciec) ur.10.01.1902r. w Starej Dąbrowie ożenił się z Janiną ROLKA z matki Marianny Gasik i ojca Franciszka Rolki. Nie znamy zupełnie korzeni mojej mamy ani od strony jej ojca Rolki, ani od strony jej mamy Gasik. Mama Janina Rolka ur. się 20.6.1903r podobno w Starym Mosorze. Jej mama , Marianna zmarła na gruźlicę w 1913 r. kiedy babcia miała 12 lat, rok później , również na gruźlicę zmarł ojciec Franciszek. Babcia , będąc jeszcze praktycznie dzieckiem została zupełnie sama z dwójką modszych braci Jankiem ( 3 lata) i Kazikiem (6 lat) . Opieka społeczna chciała zabrać młodsze dzieci, ale babcia się nie zgodziła, a ponieważ okazało się , że dobrze sobie radzi więc dzieci zostały razem w ST. Mosorze. Rodzice babci mieli młyn i babcia mieliła mąkę dla całej okolicy. Opowiadała , że pomimo iż był to czas wojenny, zawsze mieli co jeść i jeszcze często pomagała sąsiadom. Jak nadszedł czas szkoły Międzynarodowy Czerwony Krzyż wysłał braci do szkoły do Wilna. Tam Janek zdobył zawód stolarza, a Kazik skończył studia i był bardzo cenionym inżynierem.

Mama , po wyjściu za mąż za Hilarego Dunajskiego, jak wyżej wspomniałam, zamieszkała razem u Nepomucena i Urszuli, gdzie musiała podporządkować się całkowicie teściowej i praktycznie wykonywać najcięższe prace. Potem rodzice usamodzielnili się kupując stary dom też w Starej Dąbrowie. Tam też urodziła się w 1924r. moja siostra Regina i brat Remigiusz w 1926 r. Sytuacja mamy niewiele się poprawiła, gdyż ojciec nie za bardzo przejmował się gospodarstwem i wszystko spadło na barki mamy pomimo, że pracowali parobcy, ale trzeba było ich nakarmić ,oprać i do tego doglądać dzieci i jeszcze pracować w polu.

Ojciec lubił bardzo polować i większość czasu spędzał na polowaniach niż na pracy w domu czy polu. Nie wiem ile mieli ziemi, ale wiem, że w późniejszych czasach jak zaczęły się mordy Ukraińców , zaliczany był do kułakow – przewidzianych do wywozu na Syberię. Stary dom, który kupili rodzice był bardzo zaniedbany – zamiast podłogi było klepisko. Kąpali się w ogromnej drewnianej balii do której mama wlewała parę wiader grzanej w garach wody. W niedługim czasie rodzice zbudowali nowy dom, co było niemałą zasługą mojej mamy.

W 1929 r. zmarł mój dziadek Nepomucen Donajski. Piszę Donajski bo na odwrocie zdjęcia, które mamy z pogrzebu, ręką mojego taty napisane jest „S.P. Jan Donajski ur. 21.11.1851 zmarł o g. 6-ej rano 28.1.1929r pochowany w Hołobach”. W żaden sposób nie możemy dojść dlaczego napisno Jan , a nie Nepomucen. Prawdopodobne jest tak jak mówi jeden z moich braci stryjecznych, że w rodzinie mówiło się o 2-ch Janach : Janie i Janie Nepomucenie. Jest to sprzeczne z aktem urodzenia , gdzie wymienione jest tylko jedno imię Nepomucen.

W 1932r urodziła się moja siostra Domicela –Laura. 17.1.1933r zmarła moja babcia Urszula Beyer, a w 1934 urodziłam się ja Hilaria Teresa.

Jak przez mgłę pamiętam dom pobielony na biało, zabudowania gospodarskie i długą drogę prowadzącą do naszego lasu zwanego berwami. Wokół były rozległe łąki ., a na wiosnę ogromne rozlewiska po srogich zimach na których żółciły się niezliczone ilości kaczeńców i bieliły się zawilce. Był też wykopany specjalny duży staw – myślę że był zarybiany . Nie wiem dlaczego, ale pamiętam zawsze słońce i błękitne niebo i po deszczu tęczę. Po deszczu lubiłam z siostrą bosymi nogami pląsać po kałużach. Pamiętam też jak pod wieczór zachodziło słońce i schodziło bydło z pola , a z kominów chałup (bo tak trzeba je nazywać) strzelał w niebo słup dymu, co wskazywało na to, że gospodynie gotują kolację. Ja zapamiętałam zacierki na mleku. Od tamtego czasu nigdy nie jadłam tak pysznych zacierek. Pamiętam też wyprawy z bratem Remigiuszem do lasu , gdzie w mokradłach wdrapywało się na drzewa żeby zerwać bazie.
 

Kiedy nadszedł mój czas szkoły, pamiętam że była w domu nauczycielka, Stanisława Musiałówna, która uczyła czytania i pisania oraz niemieckiego i pisania gotykiem. Nauczycielka ta wraz z mamy stryjem Józefem Rolką i jego rodziną została zamordowana przez Ukraińców 18.3.1943r w Nowej Dąbrowie.

Brat i siostry moje chodziły do miejscowej szkoły, w której uczyli się i Polacy i Ukraińcy. Był to czas kiedy wszyscy żyli zgodnie. Tuż przed wojną moja siostra Regina pojechała do Wilna do wujka Kazika Rolki i tam zaczęła chodzić do gimnazjum. Opowiadała jak mama wsadziła ją do pociągu prosząc obcych ludzi w wagonie żeby się nią zaopiekowali w czasie podróży. Ludzie ci poczęstowali ją pomarańczą. Mówi , że wówczas pierwszy raz jadła pomarańcze.
 

Zimy w tych rejonach były srogie. Pamiętam jak wykopywane były czasami dwu metrowej wysokości tunele, którymi przemieszczało się do zabudowań gospodarskich. Dla dzieci była to ogromna frajda, ale złe strony też się pojawiały . W domu było bardzo zimno, a na szybach mróz malował wspaniałe kwiaty. Wtedy dzieci najczęściej zostawały pod pierzyną. Czasami też chuchały w zamarzniętą szybę, żeby zobaczyć co się dzieje na podwórzu. Pamiętam takie zdarzenie jak z bratem i mamą wybrałam się do lasu po choinkę. Był duży śnieg. Płynął mały strumyk ,którego nie mogłam przeskoczyć. Mama chciała przerzucić mnie bratu na drugi brzeg. Byłam jednak ciężka i wrzuciła mnie w sam środek wody. Zanim doszliśmy do domu zamieniłam się po drodze w sopel lodu.

Mimo różnych przeciwności – okres ten wspominam jako lata szczęśliwe i beztroskie. Aż nadszedł czas okrutny – mordów przez Ukraińców. Nie bardzo zdawałam sobie sprawy o co chodzi jak do ojca przychodzili ludzie (myślę, że sąsiedzi Polacy) i ostrzyli kosy i siekiery. Przed tym jednak utrwalił mi się taki obrazek jak w nocy wyglądaliśmy przez okno czy po białej drodze (była zima i świecił księżyc) nie jadą czasem ruscy żeby nas zabrać na Syberię. Spaliśmy w ubraniach by w razie czego być gotowym do odjazdu. Z rodzeństwem mieliśmy przygotowane przy łóżkach tobołki do zabrania, a wśród nich garnuszki ze smalcem i suchary. Pamiętam jak dziś jak mama suszyła suchary i wkładała do lnianych worków, żeby nie spleśniały. Uprzedził nas jakiś Ukrainiec, że będziemy wywiezieni. Ojciec mój Hilary z natury był bardzo uczynnym człowiekiem. Często pomagał innym. Cieszył się poważaniem sąsiadów, wśród których byli też Ukraińcy.

Utrwaliła mi się mała biała chatka położona na takiej górce zwanej ugorem, gdzie mieszkała ukraińska rodzina Matwiejczuków. Ich syn był u nas parobkiem. Jak nadszedł czas wywozu na Syberię zawsze jedna osoba czuwała w nocy czy przypadkiem nie jadą po nas. Dzięki Bogu fakt ten nie zdarzył się, gdyż zaczęła się wojna z Niemcami. Być może mieszają mi się wydarzenia w czasie, ale pamiętam też jak ojciec wykopał pod spichrzem na zboże tunel do ogrodu, a potem na pole stryja Wacława, aby jak przyjdą Ukraińcy mordować , zdążyć uciec tym tunelem do lasu. Przed wejściem do tunelu było małe pomieszczenie gdzie leżały pierzyny i gdzie jak pamiętam biegały i piszczały myszy. W uszach czasami słyszę łomotanie do drzwi domu i rozmowy Ukraińców, którzy zobaczywszy,że nie śpimy w domu zazwyczaj odchodzili.

Jak zaczęły się rzezie, w niedługim czasie mama wywiozła nas do rodziny do Kowla ( nie pamiętam do kogo, ale zdaje się , że do ciotki Marii Wojtowiczowej). Brat Remigiusz wstąpił do partyzantki ( też był w 27DWP AK ps. Żuraw), a ojca zabrano do wojska . Niestety nie wiem, w jakich okolicznościach. Moja córka Kasia , której dziadek trochę opowiadał o sobie , twierdzi , że ojciec mój zaciągnął się do wojska już wcześniej. Brał bowiem udział w bitwie bolszewickiej 1922r. Może to być prawdą, ponieważ zachowały się jego zdjęcia w polskim mundurze podpisane datą 1922 r. Był też świetnym sportowcem na jednym ze zdjęć z tego wojskowego okresu jest podpis: „Zwycięstwo D.O.K (R?) X Korpusu w biegu przeciągu 3 ½ kilometra Wprzemysku 11 VI 1922 r. w postaci Orła Polskiego Dyplomu Honorowego wras kolegą jego Głowacki 38 P.P. Dunajski” Może warto rozszyfrować te skróty i dowiedzieć się w archiwach. Kasia twierdzi , że jako wojskowy został zmobilizowany i poszedł do wojska. Następnie w wyniku napaści Rosjan na Polskę część Armii na wschodzie trafiła do Andersa , a część do Kościuszkowców i ojciec został wcielony do Kościuszkowców , z którymi przeszedł cały szlak. Opowiadał Kasi, że pamięta jak w 1944 r stał po drugiej stronie Wisły i widział łuny palącej się Warszawy. Opowiadał jak żołnierze polscy płakali i rwali się do walki , rzucali się do Wisły na pomoc Powstańcom, a Rosjanie strzelali do nich seriami z karabinów. W jakimś okresie pamiętam Ojca jak w mundurze przyjeżdżał na koniu do domu na krótko, ale zdaje się, że to było gdzieś ok1938/9 roku. Ojciec mówił Kasi, że był w kawalerii.

Siostra moja Regina była początkowo (ok.1942/3) w Kowlu gdzie pracowała, a potem Niemcy wywieźli pracowników na teren Polski.

W Kowlu przeżyliśmy okres największego oblężenia . Innymi słowy umknęliśmy spod siekier Ukraińców , pod bomby niemieckie. Pamiętam jak uciekaliśmy z jednego końca miasta w drugi niby żeby uniknąć bombardowania. Podczas jednej z takich ucieczek gdzie nad głowami przelatywały wrogie samoloty zrzucając bomby – zgubiłam but. Potem mama znalazła gdzieś jakiś but i tak chodziłam w różnych butach. Później jak na dobre zaczęła się w Kowlu wojna , mieszkaliśmy co chwile gdzie indziej przemieszczając się z jednego krańca miasta na drugi. Podczas jednego z nalotów , spadające okno uderzyło mnie w głowę. Mam znak do dzisiaj. Innym razem kiedy siedzieliśmy w schronie, przyszli Niemcy i kazali wszystkim wychodzić i ustawiać się pod ścianę. Mama trzymała za jedną rękę mnie, a za drugą siostrę Domicelę. Pamiętam jak poczułam ze strachu ciepło po nogach… Przed oczami wciąż widzę czarne oficerki Niemca, który z wymierzonym w nas karabinem pospieszał nas do stanięcia pod murem. Na „szczęście” nadleciały samoloty i zaczęły bombardowanie. Niemcy rozpierzchli się , a my zostaliśmy przy życiu.

Utrwalił mi się taki obrazek z tego okresu. Moja siostra miała niebieskie angorowe rękawiczki, które stale skubała i prawie nigdy nie spała. Ja natomiast chyba byłam chora na śpiączkę, bo gdzie tylko przycupnęłam zaraz zasypiałam. W tych okropnych czasach ja zachorowałam na tyfus, a siostra Domicela na żółtaczkę. Jak Niemcy przebili pierścień frontu, 7.05.1944r. kazali ludności cywilnej opuścić miasto, które przewidziane było do zrównania z ziemią . Ludność opuszczała miasto pieszo. Mama załatwiła z kimś kto miał wóz z koniem, że nas zabierze na furmankę bo byłyśmy chore. Okręciła nas w pierzynę i tak przedostaliśmy się poza front. Pamiętam setki ludzi z tobołkami. Jak rozlokowaliśmy się w brzozowym zielonym, ściętym do połowy wysokości drzew lesie, gdzie nie dochodziły huki armat myśleliśmy, że jesteśmy w niebie?

Po przyjeździe do Polski najpierw mieszkaliśmy trochę w Miedznej potem w Mokobodach (siedleckie) u naszego kuzyna księdza wikarego Tadeusza Rulki (nie wiem dlaczego pisane przez u). Niestety też nie wiem od kogo on się wywodzi, gdyż straciliśmy z nim kontakt i nie zapytaliśmy go o to wcześniej. Potem osiedliliśmy się w Miasteczku Krajeńskim k/Wyrzyska. Były tam zabudowania, kuźnia,ogromny sad na takiej górze i łąka. Mieliśmy krowę,. Powoli zadomowiliśmy się. Myślę, że był to rok 1945/6 .

Powoli zaczęła kompletować się rodzina. Regina z mamą odnalazły w 1945r. brata Remigiusza w szpitalu w Chełmie gdzie znalazła się większość rannych na Wołyniu żołnierzy. Brat był w okropnym stanie bez nogi, druga sztywna. Po przywiezieniu do Miasteczka gdzie był bardzo wilgotny , niezdrowy klimat i w październiku 1946 zmarł na gruźlicę . Ojciec odnalazł się dopiero też chyba ok.1946r. W miasteczku nie mieszkaliśmy długo bo był tam bardzo niezdrowy klimat i mama bała się, żebyśmy i my -pozostałe dzieci -nie zachorowali na gruźlicę. Wydzierżawiliśmy nasz dom i wyjechaliśmy do Otwocka. Wynajmowaliśmy mieszkanie. Mieszkaliśmy przy ul. Słowackiego 17. Ojciec pracował w sklepie Samopomoc Chłopska, Mama w spółdzielni krawieckiej. 

Wspomnienia moje są dosyć chaotyczne i nieskładne, ale nigdy nie miałam daru do pisania, ale ogólnie rzucają rys na losy naszej Rodziny. Przy okazji chciałam powiadomić, że 18.8.2007 będzie wmurowana tablica z nazwiskami Akowców przy pomniku Powstańców Wołyńskich przy trasie Toruńskiej (tuż za wiaduktem Żoliborskim). Wiadomość tę uzyskałam od Pana Zbigniewa Starzyńskiego, żołnierza 27 WDP AK z pow. Kowelskiego. Wg Niego w spisie znajduje się 7 Dunajskich (Tadeusz, Florian, Remigiusz z mojej gałęzi oraz Stefan Józef i Konstanty). 
Hilaria Głowacka z d Dunajska z gał. Nepomucena 
wiosna 2007 r. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz