Wieś Podhajce (gmina Jarosławicze, powiat dubieński, woj. wołyńskie). Służba leśna przed budynkiem leśnictwa na zdjęciu z 1936 r. Pierwszy od lewej gajowy Globowski, pierwszy od prawej gajowy Józef Walawko. Wszyscy zostali zamordowani przez UPA w latach 1942-1944.
- G.Motyka, "Ukraińska partyzantka 1942-1960", Warszawa 2006.
- H.Komański, S.Siekierka, "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939-1946". Wrocław 2006.
- S.Siekierka, H.Komański, K.Bulzacki, "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie lwowskim 1939-1947", Wrocław 2006.
Od dłuższego czasu nie nocowaliśmy w domu. Spaliśmy w różnych kryjówkach w lesie. Obawialiśmy się napadu Ukraińców. Mordowali oni Polaków, a szczególnie pracowników służby leśnej. O takich wypadkach było coraz głośniej i do nas dochodziły coraz to nowe wieści o napadach na gajówki i leśniczówki.
Mój ojciec był podleśniczym (...). Tego tragicznego dnia (...) siedzieliśmy jeszcze z ojcem w mieszkaniu. Zapadał już zmrok. (...) Wychodziliśmy (by skryć się) całą rodziną. W leśniczówce pozostała tylko nasza służąca z moim dzieckiem, młoda Ukrainka, traktowana przez nas jak członek rodziny.
(...) Za chwilę (ktoś) zaczął mocno stukać do drzwi.(...) Tatuś wtedy powiedział: "uciekaj, ja wezmę tylko karabin." Wszyscy razem wybiegliśmy tylnymi drzwiami na podwórze. (...)
Banderowcy znaleźli ojca w stajni. Ojciec powiedział im, że dziecko jest jego wnuczką, nie wiedząc o tym, że Marysia (ukraińska służąca - przyp. red.) powiedziała banderowcom, że jest ono jej. Zabrali Ojcu karabin, zegarek, pieniądze.
Na nic zdały się prośby i błagania dziewczyny, by pozostawili dziecko w spokoju. Ojcu kazali zdjąć kurtkę, bluzę oraz obuwie. Kazali mu położyć się twarzą do ziemi i strzelili kilka razy w tył głowy. (...) Zabrali Marysi dziecko i kazali jej uciekać. Dziecko zabili kolbami, miało 22 miesiące.
Uciekłam do mieszkania naszego sąsiada Ukraińca, miejscowego kowala. (...) Jego córka, moja koleżanka (...) po chwili wpadła do mieszkania i krzyknęła: "Janka uciekaj, bo idą do naszego domu." Wyszłam, ale nie miałam sił, by dalej uciekać i nie wiedziałam, gdzie mam uciekać. Usiadłam pod ścianą domu kowala od strony ogrodu i tak niewidoczna przedrzemałam prawie przez całą noc. (...)
Z daleka widziałam, jak płonie nasz dom i podleśniczówka, w której mieszkał Jasio Słoma z żoną. Kiedy na dworze zrobiło się całkiem jasno, wyszłam z ukrycia.
(...) wszyscy, którzy przebywali w tym czasie w leśniczówce zostali zamordowani. Razem 13 osób i moje dziecko. Znaleziono ich w piwnicy. Byli zakłuci bagnetami. Chodziłam z jednym policjantem niemieckim, znaleźliśmy pod płotem Jaśka Słomę, miał 15 ran kłutych w plecach (...). Jego żona miała 6 ran kłutych i leżała w kuchni. Nadpalone zwłoki mego ojca leżały w pobliżu zgliszcz stodoły, a moje dziecko na wpół spalone w pobliżu zgliszcz domu. Wszystkich pomordowanych pochowała firma niemiecka (właściciel lasów) na własny koszt (...).
Odnalazłam ukryty w piwnicy kuferek z moimi rzeczami, czarną sukienką, obuwiem i innymi rzeczami, które zabrałam ze sobą do Borysławia. Tam mieszkałam przez 6 miesięcy. Następnie wyjechałam w okolice Tarnowa, gdzie pracowałam. Pod koniec 1944 roku zabrano mnie na roboty do Niemiec. (...) Tam poznałam swego przyszłego męża narodowości holenderskiej i w marcu 1945 roku wzięliśmy ślub. Po zakończeniu wojny razem z mężem wyjechałam do Holandii i tu pozostałam na zawsze.
Przed wojną praca w służbie leśnej cieszyła się w Polsce szacunkiem, równym niemal prestiżowi lekarza, księdza czy ziemianina. Często obejmującemu swe stanowisko nadleśniczemu pierwszą wizytę składał lokalny starosta, a nie odwrotnie. Specyfika zawodu leśnika ponadstuletnia tradycja, mundur, broń, myślistwo, ogromna wiedza o przyrodzie, zamieszkanie w lesie, a także wysokie zarobki i opieka nad majątkiem wielkiej wartości kształtowała szczególny gatunek ludzi: indywidualistów, jednak o wielkiej świadomości społecznej i patriotycznej.
Pierwsza sowiecka deportacja przetrzebiła szeregi leśników i robotników leśnych, lecz ocenia się, że pozostało ich na całych Kresach około 16 tysięcy. W czasie wojny leśnictwo znajdowało się pod zarządem niemieckim. Wyższe stanowiska zajęli Niemcy, Polacy i Ukraińcy stanowili niższy personel. Nadleśniczy, leśnicy i gajowi mogli posiadać jedynie broń śrutową.
Według szczątkowych danych mieszkali przecież leśnicy często na odludziu, stąd brak świadków na Wołyniu z rąk nacjonalistów ukrańskich zginęło co najmniej 395 leśników. Nie można zapominać, że wraz z nimi ginęły ich rodziny.
Drugie półrocze 1943 r. oraz początek 1944 r. stanowiły w Galicji (Małopolsce) Wschodniej tzw. okres pregenocydalny, w którym banderowcy "eliminowali" elity polskiej społeczności. Zanim doszło do masowej eksterminacji oraz wypędzeń ludności, dokonywano mordów na wybranych osobach, w tym leśnikach. Sprawozdanie sytuacyjne Sekcji Wschodniej Dep. Informacji i Prasy Delegatury Rządu RP na Kraj mówiło:
"(...) Celem trzecim (nacjonalistów ukraińskich - przyp. redakcji) jest zlikwidowanie polskiej służby leśnej t.j. inżynierów leśników, gajowych itp. Jest to planowe oczyszczanie lasów, aby umożliwić swobodę ruchu organizującym się bandom ukraińskim."
Ciężko o celniejszy opis. Polska służba leśna, masowo zaangażowana w konspirację AK, mogłaby stanąć na zawadzie planowanej eksterminacji ludności, jak i stanowiłaby ważny czynnik w razie powtórzenia się roku 1918 czyli wybuchu walk polsko-ukraińskich o Galicję. Od lipca 1943 roku przez Galicję przeszła fala napadów na leśniczówki.
Zdarzało się, że ginęli leśnicy w męczarniach napastnicy mając więcej czasu niż przy napadach na osady wiejskie, często pastwili się nad swoimi ofiarami. Tak na przykład 15 listopada 1943 r. w leśniczówce Hutniakowska (pow. Brody, woj. tarnopolskie) leśniczemu Gwidonowi Prohazce ucięto język, wydłubano oczy i połamano palce. Podobnym torturom poddano Grzegorza Żelaznego z leśniczówki Rąbana (grudzień 1943 r., pow. Brody).
Eskalacja mordów wzmagała czujność leśników, którzy organizowali samoobronę i starali się nie nocować w domu. Zdarzało się, że dochodziło do prawdziwych bitew z upowcami. Np. w Zubrzycy koło Turki 28 września 1943 r. kilkunastu Polaków broniło się przez kilka godzin. Zadusili się dymem w podpalonym budynku nadleśnictwa. W Sokołówce (pow. Złoczów, woj. tarnopolskie) kilkunastu leśniczych 18 listopada 1943 r. przez kilkanaście godzin odpierało atak UPA. W walce zginął gajowy i jeden z urzędników nadleśnictwa, napastnicy również mieli kilku zabitych i w końcu odstąpili.
Podobnie jak w przypadku Wołynia, ciężko oszacować straty służby leśnej na terenach Galicji (Małopolski) Wschodniej. Tylko w styczniu 1944 roku zginęło tam co najmniej 75 osób pracowników leśnictwa i członków ich rodzin. Z pewnością również i tu całkowita liczba ofiar jest liczona w setkach. Upowskie "oczyszczanie przedpola" przed wielką czystką w Galicji w pełni się powiodło; jak pisał upowski historyk Petro Mirczuk:
"Leśne tereny Karpat całkowicie uwolniły się spod niemieckiej (sic!) kontroli, ponieważ zatrudnieni w lasach w większości polskiego pochodzenia pracownicy leśni i leśnicy porzucili swoje miejsca pracy i z rodzinami pouciekali do miast albo na zachód."
Źródła:
Mój ojciec był podleśniczym (...). Tego tragicznego dnia (...) siedzieliśmy jeszcze z ojcem w mieszkaniu. Zapadał już zmrok. (...) Wychodziliśmy (by skryć się) całą rodziną. W leśniczówce pozostała tylko nasza służąca z moim dzieckiem, młoda Ukrainka, traktowana przez nas jak członek rodziny.
(...) Za chwilę (ktoś) zaczął mocno stukać do drzwi.(...) Tatuś wtedy powiedział: "uciekaj, ja wezmę tylko karabin." Wszyscy razem wybiegliśmy tylnymi drzwiami na podwórze. (...)
Banderowcy znaleźli ojca w stajni. Ojciec powiedział im, że dziecko jest jego wnuczką, nie wiedząc o tym, że Marysia (ukraińska służąca - przyp. red.) powiedziała banderowcom, że jest ono jej. Zabrali Ojcu karabin, zegarek, pieniądze.
Na nic zdały się prośby i błagania dziewczyny, by pozostawili dziecko w spokoju. Ojcu kazali zdjąć kurtkę, bluzę oraz obuwie. Kazali mu położyć się twarzą do ziemi i strzelili kilka razy w tył głowy. (...) Zabrali Marysi dziecko i kazali jej uciekać. Dziecko zabili kolbami, miało 22 miesiące.
Uciekłam do mieszkania naszego sąsiada Ukraińca, miejscowego kowala. (...) Jego córka, moja koleżanka (...) po chwili wpadła do mieszkania i krzyknęła: "Janka uciekaj, bo idą do naszego domu." Wyszłam, ale nie miałam sił, by dalej uciekać i nie wiedziałam, gdzie mam uciekać. Usiadłam pod ścianą domu kowala od strony ogrodu i tak niewidoczna przedrzemałam prawie przez całą noc. (...)
Z daleka widziałam, jak płonie nasz dom i podleśniczówka, w której mieszkał Jasio Słoma z żoną. Kiedy na dworze zrobiło się całkiem jasno, wyszłam z ukrycia.
(...) wszyscy, którzy przebywali w tym czasie w leśniczówce zostali zamordowani. Razem 13 osób i moje dziecko. Znaleziono ich w piwnicy. Byli zakłuci bagnetami. Chodziłam z jednym policjantem niemieckim, znaleźliśmy pod płotem Jaśka Słomę, miał 15 ran kłutych w plecach (...). Jego żona miała 6 ran kłutych i leżała w kuchni. Nadpalone zwłoki mego ojca leżały w pobliżu zgliszcz stodoły, a moje dziecko na wpół spalone w pobliżu zgliszcz domu. Wszystkich pomordowanych pochowała firma niemiecka (właściciel lasów) na własny koszt (...).
Odnalazłam ukryty w piwnicy kuferek z moimi rzeczami, czarną sukienką, obuwiem i innymi rzeczami, które zabrałam ze sobą do Borysławia. Tam mieszkałam przez 6 miesięcy. Następnie wyjechałam w okolice Tarnowa, gdzie pracowałam. Pod koniec 1944 roku zabrano mnie na roboty do Niemiec. (...) Tam poznałam swego przyszłego męża narodowości holenderskiej i w marcu 1945 roku wzięliśmy ślub. Po zakończeniu wojny razem z mężem wyjechałam do Holandii i tu pozostałam na zawsze.
Janina Pit z d. Pittner (Rotterdam, Holandia, 1949 r.)
Pierwsza sowiecka deportacja przetrzebiła szeregi leśników i robotników leśnych, lecz ocenia się, że pozostało ich na całych Kresach około 16 tysięcy. W czasie wojny leśnictwo znajdowało się pod zarządem niemieckim. Wyższe stanowiska zajęli Niemcy, Polacy i Ukraińcy stanowili niższy personel. Nadleśniczy, leśnicy i gajowi mogli posiadać jedynie broń śrutową.
Według szczątkowych danych mieszkali przecież leśnicy często na odludziu, stąd brak świadków na Wołyniu z rąk nacjonalistów ukrańskich zginęło co najmniej 395 leśników. Nie można zapominać, że wraz z nimi ginęły ich rodziny.
Drugie półrocze 1943 r. oraz początek 1944 r. stanowiły w Galicji (Małopolsce) Wschodniej tzw. okres pregenocydalny, w którym banderowcy "eliminowali" elity polskiej społeczności. Zanim doszło do masowej eksterminacji oraz wypędzeń ludności, dokonywano mordów na wybranych osobach, w tym leśnikach. Sprawozdanie sytuacyjne Sekcji Wschodniej Dep. Informacji i Prasy Delegatury Rządu RP na Kraj mówiło:
"(...) Celem trzecim (nacjonalistów ukraińskich - przyp. redakcji) jest zlikwidowanie polskiej służby leśnej t.j. inżynierów leśników, gajowych itp. Jest to planowe oczyszczanie lasów, aby umożliwić swobodę ruchu organizującym się bandom ukraińskim."
Ciężko o celniejszy opis. Polska służba leśna, masowo zaangażowana w konspirację AK, mogłaby stanąć na zawadzie planowanej eksterminacji ludności, jak i stanowiłaby ważny czynnik w razie powtórzenia się roku 1918 czyli wybuchu walk polsko-ukraińskich o Galicję. Od lipca 1943 roku przez Galicję przeszła fala napadów na leśniczówki.
Zdarzało się, że ginęli leśnicy w męczarniach napastnicy mając więcej czasu niż przy napadach na osady wiejskie, często pastwili się nad swoimi ofiarami. Tak na przykład 15 listopada 1943 r. w leśniczówce Hutniakowska (pow. Brody, woj. tarnopolskie) leśniczemu Gwidonowi Prohazce ucięto język, wydłubano oczy i połamano palce. Podobnym torturom poddano Grzegorza Żelaznego z leśniczówki Rąbana (grudzień 1943 r., pow. Brody).
Eskalacja mordów wzmagała czujność leśników, którzy organizowali samoobronę i starali się nie nocować w domu. Zdarzało się, że dochodziło do prawdziwych bitew z upowcami. Np. w Zubrzycy koło Turki 28 września 1943 r. kilkunastu Polaków broniło się przez kilka godzin. Zadusili się dymem w podpalonym budynku nadleśnictwa. W Sokołówce (pow. Złoczów, woj. tarnopolskie) kilkunastu leśniczych 18 listopada 1943 r. przez kilkanaście godzin odpierało atak UPA. W walce zginął gajowy i jeden z urzędników nadleśnictwa, napastnicy również mieli kilku zabitych i w końcu odstąpili.
Podobnie jak w przypadku Wołynia, ciężko oszacować straty służby leśnej na terenach Galicji (Małopolski) Wschodniej. Tylko w styczniu 1944 roku zginęło tam co najmniej 75 osób pracowników leśnictwa i członków ich rodzin. Z pewnością również i tu całkowita liczba ofiar jest liczona w setkach. Upowskie "oczyszczanie przedpola" przed wielką czystką w Galicji w pełni się powiodło; jak pisał upowski historyk Petro Mirczuk:
"Leśne tereny Karpat całkowicie uwolniły się spod niemieckiej (sic!) kontroli, ponieważ zatrudnieni w lasach w większości polskiego pochodzenia pracownicy leśni i leśnicy porzucili swoje miejsca pracy i z rodzinami pouciekali do miast albo na zachód."
Źródła:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz